Życie Chrissie Wellington nie jest kolejną banalną historią wielkiego
sportowca. Droga Brytyjki do czterech tytułów mistrzyni świata w triathlonowych
zawodach Ironman jest absolutnie wyjątkowa. Dzięki temu jej autobiografia „Bez
ograniczeń” to wciągająca lektura, która powinna zainteresować nie tylko fanów
sportu.
Tym, co Chrissie Wellington czyni
wyjątkową, jest fakt, że za profesjonalne trenowanie triathlonu wzięła się
dopiero w wieku 30 lat. W 2006 r. wygrała mistrzostwa świata amatorów, co
otworzyło jej drogę do dalszych sukcesów i przejścia na zawodowstwo. Od 2007 r.
trenowała już po okiem Bretta Suttona w drużynie TBB. W swoim pierwszym starcie
w mistrzostwach świata Ironman w miejscowości Kona (wyścig składający się z
blisko 4 km pływania, ok. 180 km trasy kolarskiej i biegu maratońskiego),
jeszcze jako zupełnie anonimowa zawodniczka zajęła wśród kobiet pierwsze
miejsce. Przez kolejne dwa lata powtarzała ten wyczyn, dopiero w 2010 r. udział
w zawodach uniemożliwiła jej choroba. Na trasę hawajskiego wyścigu Wellington
powróciła rok później, ponownie okazując się najlepsza wśród współzawodniczek i
zdobywając swój czwarty mistrzowski tytuł. W międzyczasie triumfowała w wielu
innych zawodach, a także kilkukrotnie ustanawiała rekordy świata w triathlonie
na dystansie Ironman. O zakończeniu czynnej kariery sportowej zadecydowała w grudniu
ubiegłego roku.
Nie tylko niezwykła historia
sportowej kariery czyni z autobiografii Wellington pasjonującą lekturę. Dzielenie
się przeżyciami sprawia autorce wyraźną radość. Z książki wyłania się obraz
Brytyjki jako osoby otwartej, kontaktowej, lubiącej dzielić się swoimi
przeżyciami. To niewątpliwy atut autorki, który sprawił, że jej wspomnienia
czyta się sprawnie i przyjemnie. Czytelnik może mieć bowiem pewność, że chęć
napisania autobiografii wynikała z potrzeby serca. Trudno mi sobie wyobrazić,
żeby ktoś musiał nakłaniać triatlonistkę do napisania książki. Wręcz przeciwnie
– można odnieść wrażenie, że na niektóre tematy Wellington mogłaby napisać
wiele, wiele więcej, ale nie pozwoliło na to ograniczone miejsce autobiografii.
Mimo tego jej wspomnienia są i tak bardzo obszerne (250 gęsto zapisanych
stron), ale podczas ich czytania nie sposób się nudzić. Łatwo nabrać
sympatii do autorki, co nie pozostaje bez wpływu na odbiór jej słów. Wellington
sprawia wrażenie osoby skromnej, a także bardzo wrażliwej na ludzką krzywdę,
czego wynikiem była praca w Ministerstwie Środowiska, Żywności oraz Spraw Wsi
i liczne podróże po świecie. Mimo całkiem niezłej urzędniczej perspektywy
zawodowej i kolejnych awansów, Brytyjka postanowiła robić coś, co przybliży ja
do ludzi i rzeczywiście pozwoli jej im pomagać. Zdecydowała się na pracę u
podstaw w organizacji pozarządowej w Nepalu, a wcześniej jej decyzja zbiegła
się z wstąpieniem do klubu BRAT i pierwszymi treningami triathlonowymi. Było to
w roku 2004, a niecałe trzy lata później, po pierwszych zwycięstwach w
amatorskich zawodach, rozpoczęła przygodę z profesjonalnym sportem.
Zanim jednak autorka rozpoczyna
opis zawodowych treningów i zawodów, blisko 100 stron poświęca na przybliżenie
lat swojego dzieciństwa i młodości. Pisze o tym, że już od najmłodszych lat
przejawiała dużą chęć rywalizacji, co nie przysparzało jej wielu przyjaciół.
Wellington musiała być najlepsza w szkole, co konsekwentnie realizowała,
kończąc studia z wyróżnieniem. Miała też żelazne zasady – długo nie piła w
ogóle alkoholu, a także przez pewien okres nie jadała mięsa. Jej dużym
problemem w latach późnej młodości była jednak bulimia, która doprowadziła ją
do anoreksji. Dopiero pomoc rodziny wyciągnęła ją z tego nałogu. O tych
wszystkim pisze na pierwszych kilkudziesięciu stronach autorka, tworząc kompleksowy
obraz pierwszych lat swojego życia. Jawi się wtedy czytelnikowi jak zwykła
dziewczyna, mająca tyle samo zalet, co wad, a do tego niezwykłego pecha,
którego sama nazywa siedzącym w niej „muppetem”. Ujawniał się on wielokrotnie
także podczas jej sportowej kariery, powodując wiele kontuzji i urazów. Na
pierwszych stronach czytelnik znajdzie też opis kilku podróży Wellington do
różnych miejsc świata (Nepal, Nowa Zelandia, RPA), a także przebieg jej kariery
zawodowej w ministerstwie. Te fragmenty pozwalają dobrze poznać charakter
autorki oraz jej życiowe priorytety, co jest istotne w kontekście jej
późniejszych sukcesów sportowych.
Jeśli natomiast chodzi o opis
treningów i zawodów, Wellington nie czyni tego aż tak precyzyjnie, jak inni
wyczynowcy. Można wręcz odnieść wrażenie, że triathlon na dystansie Ironmam nie
jest szczególnie trudną dyscypliną. Brytyjka daleka jest od szczegółowego
opisywania tego, co dzieje się w jej organizmie podczas wyścigu. Owszem, pisze
o tym, w którym momencie miała kryzys, czym się objawiał, gdzie napadały ją
momenty zwątpienia, ale nie skupia się aż tak bardzo na zachowaniu swojego
organizmu. Czytając inne wspomnienia sportowców trenujących konkurencje wytrzymałościowe, czasami poprzez ich słowa można metaforycznie „odczuć”
towarzyszący im ból, tak obrazowa jest ich narracja. Nieco inaczej wygląda to u
Wellington. Bardziej skupia się ona na relacjach z trenerem Brettem Suttonem (arcyciekawa
postać!) czy kolegami i koleżankami z drużyny. Informacje dotyczące sportowej
kariery autorka przeplata w książce z opisem swojego życia prywatnego, informując
czytelnika o związku z Tomem czy śmierci swoich dziadków. Wszystko to łączy się
jednak w jakiś sposób z jej startami (jej partner jest triatlonistą), więc nie
można powiedzieć, że życie prywatne dominuje w autobiografii. W książce znaleźć
można dwa rozdziały, które swoja formą różnią się od pozostałych - czytelnik
nie znajdzie w nich opisu kolejnych wydarzeń z życia Chrissie Wellington.
Pierwszy z nich zatytułowany jest „Triatlonisty chleb powszedni”, a autorka
udziela w nim kilku szczegółowych informacji na temat swojego treningu i metod,
które pozwalają jej osiągać sukces. Drugi nosi tytuł „Bohaterowie Ironmana” i w
nim Brytyjka przybliża sylwetki kilkunastu niezwykłych osób, które mimo
niepełnosprawności lub przeciwności losu skutecznie startują w zawodach tej
serii. Te części książki (zwłaszcza drugi z rozdziałów) są ciekawym
dopełnieniem wspomnień.
Podsumowując, „Bez ograniczeń” to
interesująca autobiografia, którą przyjemnie się czyta. Książka będzie dobrą
lekturą nie tylko dla tych, którzy interesują się sportem. Historia Chrissie
Wellington ma bowiem charakter uniwersalny i jest dowodem na to, że wcale nie
trzeba trenować od najmłodszych lat, żeby zostać wielkim sportowcem. „Bez ograniczeń”
to też opowieść o spełnianiu marzeń i pokonywaniu przeciwności losu. Tak
naprawdę książkę można rozpatrywać w różnych aspektach – sportowym, społecznym,
a nawet podróżniczym. To zdecydowanie jedna z tych autobiografii, którą śmiało
można polecić znajomym, nawet jeśli ze sportem mają niewiele wspólnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz