Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pekin 2008. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pekin 2008. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 lutego 2015

Na olimpijskim szlaku

W historii polskiej literatury sportowej jest taka seria, która ukazuje się regularnie od ponad 50 lat. Mimo transformacji ustrojowej, zmieniających się władz PKOl, a także dziesięcioletniej przerwy, do dziś osiągnięcia naszych olimpijczyków zapisywane są na kartach kolejnych tomów. Panowie i panie, pora przybliżyć historię cyklu „Na olimpijskim szlaku”.

Zaczęło się w 1962 roku. Właśnie wtedy nakładem wydawnictwa Sport i Turystyka ukazał się pierwszy album serii zatytułowany „Na olimpijskim szlaku. Polacy na olimpiadzie w Rzymie i Squaw Valley”. „Postanowiliśmy wydać drukiem tę publikację, jako dokument naszych osiągnięć, do których zaliczamy przecież nie tylko wysiłek sportowców, ale również pracę trenerów, organizatorów, oraz poparcie tysięcznych rzesz Polaków z Kraju i zagranicy, dzięki ich ofiarności bowiem mogliśmy przygotować i wysłać tak liczną ekipę olimpijską” – czytamy na pierwszej stronie we wstępie przygotowanym przez Polski Komitet Olimpijski. Idea powstania premierowego tomu została sprecyzowana dosyć jasno i w zasadzie do dziś to właśnie dokumentacja osiągnięć polskich sportowców i wszystkich ludzi pracujących na ich sukces jest głównym celem publikacji z serii „Na olimpijskim szlaku”. Stwierdzenie, że w kolejnych książkach nic się nie zmieniało, byłoby jednak sporym nadużyciem. 52 lata, które dzielą tom pierwszy od (na razie) ostatniego, to szmat czasu i choćby ze względu na postęp technologiczny najnowsze książki cyklu zdecydowanie się różnią. Zmieniła się forma, ale idea pozostała.

Początki
Tom z 1962 roku nie był szczególnie imponujący, jeśli chodzi o objętość i nakład. Autorzy, czyli Lech Cegrowski, Włodzimierz Gołębiewski, Witold Domański, Jerzy Zmarzlik (teksty), Arkady Brzezicki (opracowanie graficzne) i Waldemar Andrzejewski (obwoluta) przygotowali 148 stron. Opisywali na nich krótko poprzednie starty Polaków w igrzyskach, początki PKOl, a także przygotowania do „Operacji Squaw Valley – Rzym”. Główną częścią była oczywiście prezentacja wyników naszych sportowców w Stanach Zjednoczonych i w stolicy Włoch. Jak łatwo się domyślić, letnie igrzyska, z których reprezentanci Polski przywieźli 21 medali, opisane zostały szerzej, bo na mniej więcej 80 stronach. Zimowemu odpowiednikowi tej imprezy poświecono tylko 11 stron, ale też osiągnięcia Polaków w Squaw Valley były nieporównywalnie mniejsze, choć i tak najlepsze w historii. Elwira Seroczyńska zdobyła srebro, a Helena Pilejczyk brąz. Trudno zresztą porównywać oba starty, gdyż w zimowych igrzyskach wystartowało zaledwie 13 sportowców z Polski, a do Rzymu wysłaliśmy ekipę liczącą 185 zawodników. Jeśli więc chodzi o liczbę medali na jednego sportowca, lepiej wypadli przedstawiciele dyscyplin zimowych.

piątek, 19 grudnia 2014

„(Sz)koła życia”

Zapewne znacie powiedzenie: „O wszystkim, czyli o niczym”. Maja Włoszczowska we wspomnieniach zatytułowanych „(Sz)koła życia” poruszyła praktycznie każdy aspekt swojej kariery, ale zrobiła to na tyle umiejętnie, że nie można jej zarzucić nudziarstwa. Autobiografia polskiej sportsmenki to bardzo dobra lektura, przede wszystkim dlatego, że to, co opisuje autorka, jest jej wielką pasją.

Przed sięgnięciem po wspomnienia mistrzyni kolarstwa górskiego miałem duże oczekiwania. O książce Włoszczowskiej słyszałem wiele dobrego, więc zasiadałem do niej z nadzieją na pasjonującą podróż przez życie niezłomnej sportsmenki, której historii nie znałem zbyt dobrze. To już samo w sobie było fascynujące, gdyż czytanie książki napisanej przez kogoś, kto bardzo często staje się bohaterem relacji prasowych, nigdy nie będzie szansą na odkrycie wielu ciekawych rzeczy. W przypadku polskiej sportsmenki było dokładnie odwrotnie – słyszałem wprawdzie o jej największym sukcesach i pechowej kontuzji przed igrzyskami olimpijskimi w Londynie, ale o jej drodze do sławy i dyscyplinie, którą uprawia, nie wiedziałem zbyt wiele. Jeżeli chodzi o te kwestie, pozycja „(Sz)koła życia” okazała się bardzo pożyteczna, choć uczciwie trzeba przyznać, że nie wszystkie jej fragmenty zainteresują kolarskiego laika.

Makabryczny prolog
Zaczyna się mało przyjemnie. Pierwszy rozdział książki to bowiem opis okoliczności wypadku, któremu Maja Włoszczowska uległa w 2012 roku we włoskim Livigno. To właśnie tam, przygotowując się do igrzysk olimpijskim w Londynie, doznała paskudnego złamania nogi, które pogrzebało jej szanse na udział w najważniejszej imprezie czterolecia. Autorka bardzo dokładnie opisuje, jak doszło do wypadku i jak wielki ból towarzyszył jej w tamtym momencie. Słownemu opisowi towarzyszą zdjęcia złamanej niemal pod kątem dziewięćdziesięciu stopni nogi, co pozwala czytelnikowi uzmysłowić sobie, co Polka musiała odczuwać. Zdecydowanie nie są to fotografie dla ludzi o słabych nerwach, a i samą narrację autorki czyta się z grymasem bólu na twarzy. Już od pierwszych stron przekonujemy się, że książka nie będzie lekką opowieścią o sielankowym życiu, ale prawdziwą lekturą, którą można scharakteryzować za pomocą trzech słów: krew, pot i łzy.