niedziela, 31 grudnia 2017

Kolejny krok – jaki był 2017 rok?

To już mała blogowa tradycja, że co roku 31 grudnia dokonuję podsumowania minionych dwunastu miesięcy. Rok 2017 ponownie obfitował w wiele zawodowych przygód, pozwolił poznać fascynujących ludzi sportu i przyniósł dziesiątki nowych książek do kolekcji. Patrząc wstecz, odczuwam dumę, ale jednocześnie nostalgię spowodowaną faktem, że to wszystko już minęło…

Początek 2017 roku upłynął pod znakiem wizyt autorskich. Coś, co przed trzema laty było dla mnie ogromnym wyzwaniem, teraz stało się niemal rutyną. Na szczęście tylko jeśli chodzi o stronę organizacyjną, bo każdy z piątki autorów, którzy zawitali do Polski w 2017 roku, okazał się fascynującym człowiekiem. Pierwszego miałem okazję poznać, kiedy zaczynałem pracę w Wydawnictwie SQN. Wizyta Ronalda Renga w Warszawie w 2014 roku przy okazji premiery biografii Roberta Enkego było moim pierwszym poważnym sprawdzianem, ale przebiegła chyba całkiem dobrze, skoro niemiecki dziennikarz zgodził się zawitać do Polski ponownie. Tym razem okazją było wydanie publikacji „Bundesliga. Niezwykła opowieść o niemieckim futbolu”. Dwa dni spotkań, wywiadów, ciekawych rozmów z bardzo cierpliwym i uprzejmym człowiekiem, który po raz kolejny potwierdził, że jest jednym z najlepszych autorów piszących o sporcie. Wizyta minęła błyskawicznie, ale była niezwykle owocna, czego dowodem kilkanaście wywiadów dla polskich mediów, m.in. „Przeglądu Sportowego”, Onetu, „Piłki Nożnej”, Sport.pl, Wirtualnej Polski…

Nie inaczej było z kolejnymi gośćmi: Simonem Kuperem i Stefanem Szymańskim, autorami „Futbonomii”. Byli trochę jak ogień i woda – kiedy odbierałem pierwszego z nich z lotniska, byłem przekonany, że jest o coś zły. Nie mówił zbyt wiele, opowiadał zdawkowo, w samochodzie nie był bardzo skory do zadawania pytań. Zupełnie inaczej było z Szymańskim, który od pierwszego uściśnięcia dłoni prezentował typowo amerykańskie podejście do świata. Zaczął od opowieści o „najwolniejszym taksówkarzu w Warszawie”, który wiózł go z dworca do siedziby „Przeglądu Sportowego” (Stefan przybył do Polski z Berlina pociągiem wraz ze swoją partnerką), tryskał energią i humorem. Dopiero drugiego dnia dowiedziałem się od Szymańskiego, że Kuper po prostu niezbyt przepada za porannym wstawaniem, a żeby zdążyć na samolot do Warszawy, musiał zerwać się z łóżka o 5.00. To tłumaczy jego zaspaną twarz w redakcji „PS” i pytanie o kawę, które było pierwszym, jakie zadał po przybyciu do siedziby dziennika sportowego. Na potwierdzenie tego faktu sam nie musiałem długo czekać – kiedy drugiego dnia siedzieliśmy razem z Szymańskim na śniadaniu w hotelowym barze, Kupera ciągle nie było. Zacząłem się niepokoić, bo niedługo mieliśmy wyruszyć na kolejny wywiad. W końcu przy naszym stoliku pojawił się jednak dziennikarz z ustami przyprószonymi białym proszkiem. „I found a donut” – odrzekł Brytyjczyk, trzymając w ręku pokaźnego pączka, którym poczęstowano go przy recepcji (był akurat tłusty czwartek). Pączek posłużył Simonowi za śniadanie, bo oczywiście nie wstał na tyle wcześnie, by zdążyć na posiłek. Najważniejsze było jednak, że mogliśmy ruszyć na kolejne spotkanie.

Niezwykle ciekawa była także wizyta Jimmy’ego Burnsa, który przyleciał do Polski na początku marca. Chciałbym mieć tyle energii co ten 64-latek – od początku wręcz zarażał entuzjazmem, wyraźnie fascynowała go historia Warszawy, sytuacja polityczna kraju. Zadawał mnóstwo pytań, koniecznie chciał zwiedzić stolicę, co też uczyniliśmy pierwszego dnia w towarzystwie Karola Chowańskiego z portalu FCBarca.com, który okazał się świetnym przewodnikiem po Starym Mieście. Właśnie ten wieczór zapamiętam z wizyty Brytyjczyka najbardziej – zatrzymaliśmy się w jednej z knajp i przy piwie słuchaliśmy opowieści Burnsa o Maradonie, Messim i innych piłkarzach, których poznał osobiście. Oprócz tego na zawsze w pamięci pozostanie mi to, jak Jimmy zajadał się kremem z buraków i wysyłał zdjęcia jedzenia swojej żonie, pisząc, że było „deliciouos”. Żałuję jedynie, że nie starczyło nam czasu na odwiedzenia Muzeum Powstania Warszawskiego, na co nalegał pisarz. Jego wizyta była jednak krótka, a chętnych do rozmowy tak dużo, że zwyczajnie nie dało się odpowiednio dostosować grafiku. Być może okazja do tego pojawi się, gdy Burns odwiedzi Warszawę po raz kolejny? O tym, jak wizytę w Polsce zapamiętał autor „Piłkarskiej furii”, możecie przeczytać na jego blogu, gdzie podzielił się swoimi refleksjami.

Ze wszystkich wizyt najtrudniejsza, najbardziej szalona, a zarazem najbardziej obfita, była ta z udziałem Ruuda Gullita. W 2015 roku miałem okazję poznać osobiście zdobywcę Złotej Piłki 2003 – Pavla Nedveda. Nie sądziłem, że tak szybko spotkam kolejnego! Gullit zdobył tę prestiżową nagrodę za swoją postawę w 1987 roku. Ja urodziłem się cztery lata później, więc nie mogę tego pamiętać. Holender nie był moim idolem, ale oczywiście znałem jego osiągnięcia i możliwość poznania legendy światowego futbolu była fascynującą przygodą. Niełatwą, bo gdy wszystko było już gotowe na dwudniową wizytę autora książki „Jak oglądać piłkę nożną”, okazało się, że może on przylecieć do Polski… jedynie na jeden dzień. Trzeba było więc wszystkie zaplanowane wywiady skondensować, co ostatecznie nawet się udało. Kosztowało to sporo nerwów, ale gdy spojrzy się na listę mediów, w których pojawił się piłkarz (od portalu Łączy Nas Piłka, przez „Przegląd Sportowy”, Sport.pl, WP.pl, „Rzeczpospolitą”, „Fakt” po TVP i Polsat Sport), wydaje się, że był w Polsce co najmniej kilka dni. Wizyta była krótka, ale intensywna, bo oprócz wywiadów zorganizowaliśmy jeszcze spotkanie autorskie w Sklepie Piłkarskim R-GOL. Przyszły tłumy, Ruud cierpliwie podpisywał książki, mimo że atmosfera była bardzo gorąca (dosłownie i w przenośni). Jeśli chcecie zobaczyć, jak przebiegało tamto wydarzenie, polecam relację Weszło, w której zobaczycie m.in. moje wypowiedzi:


A jak zapamiętam samego Ruuda Gullita? Jako człowieka niezwykle otwartego i z dużym poczuciem humoru. Nie miał w sobie nic z zadufanej gwiazdy futbolu, chętnie rozmawiał na różne tematy. Kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy w taksówce, okazało się, że mało brakowało, a… w ogóle nie przyleciały do Polski! Na lotnisku okazało się, że odwołano jego lot, więc próbował zdobyć bilet na inne połączenie. Wszystkie miejsca były jednak zajęte, ale złota karta British Airways zdziałała cuda – dzięki niej znalazło się dla niego miejsce w samolocie do Warszawy i wizyta Holendra doszła do skutku. Podczas jego odwiedzin rozmawialiśmy całkiem sporo, Ruud był nieco przerażony liczbą wywiadów, których miał udzielić, a kiedy słyszał, jak dzwonią kolejne media z pytaniem o krótką rozmowę, ze śmiechem mówił, żebym nie przeginał. Być może Gullit zdecydował się przyjechać do Polski nie tylko ze względu na premierę swojej książki, ale także po to, by poznać ojczyznę swojego przyszłego zięcia. Jak się okazało, jego córka spotyka się bowiem z Polakiem. Temat związków pojawił się w naszych rozmowach dosyć często, a w pewnym momencie wywiązał się między nami taki oto dialog:

Ruud: Do you have kids?
Ja: Not yet, but I'm getting married next month.
Ruud: I was married three times. And I'll tell you something - there are only three rings in marriage. First one is engagement ring, second one is wedding ring.
Ja: And then?
Ruud: Then is just suffering...

Gullitowi nie można było odmówić poczucia humoru, dzięki czemu jego wizytę, mimo że była niezwykle intensywna, zapamiętam na długo. W końcu nie zawsze masz okazję poznać legendę światowego futbolu!

Pod względem wizyt był to więc niezwykle owocny rok. Również jego końcówka obfitowała w wiele wyjątkowych spotkań. Jednym z przeżyć, które pozostanie we mnie głęboko do końca moich dni, była premiera książki Piotra Bąka „Arkadiusz Gołaś. Przerwana podróż” w Ostrołęce. Rodzinne miasto byłego reprezentanta Polski udowodniło, że pamięta o swoim bohaterze. Spotkanie w szkole podstawowej, do której uczęszczał Arek, było niezwykle wzruszające ze względu na udział rodziców siatkarza. Dyrekcja szkoły przyjęła nas bardzo ciepło, podobnie jak nauczyciele placówki im. Arkadiusza Gołasia w Płoniawach-Bramurze. Z Ostrołęki wywiozłem jak najlepsze wspomnienia, będąc dumnym z faktu, że książka przyczyni się do utrwalenia pamięci o niezwykłym sportowcu i człowieku. Również możliwość poznania legendy polskiej piłki ręcznej – Grzegorza Tkaczyka – i praca przy jego autobiografii „Niedokończona gra” były niezwykłym doświadczeniem. O samej sesji zdjęciowej można by napisać kilka akapitów, ale żeby nie zdradzać wszystkich tajemnic warsztatu, napiszę tylko: mam nadzieję, że Młody nie gniewa się za te zniszczone spodnie... Efekt końcowy, czyli okładka, był chyba tego wart, co potwierdzą współautorzy, z którym świetnie się dogadywaliśmy – Wojtek Demusiak i Darek Faron. Naszą podróż z Kielc i opowieści o kulisach powstawania książki Grześka oraz anegdoty związane z innymi sportowcami zapamiętam na długo.

Osobny akapit należałoby też poświęcić Andrzejowi Kostyrze, legendzie polskiego dziennikarstwa. Praca przy jego książce „Walki stulecia” była czystą przyjemnością ze względu na ogromne zaangażowanie autora. Spotkania autorskie ze słynnym komentatorem i jego gośćmi (Tomasz Adamek, Mateusz Borek, Andrzej Gmitruk) były kopalnią smakowitych opowieści i anegdot – polecam gorąco, jeśli jeszcze nadarzy się taka okazja. Nie mniejszą przygodą była promocja książki Rafała Jackiewicza, który na każdym kroku zaskakiwał, a w wywiadach i podczas spotkań wypadał niezwykle barwnie, jak to on. Polecam lekturę „Życia na ostrzu noża”, bo to jednak z najbardziej hardkorowych książek o sporcie (i nie tylko!), jakie się u nas ukazały. Po raz kolejny owocna okazała się również współpraca z Leszkiem Orłowskim, w którego tekstach przed laty zaczytywałem się jako stały nabywca „Piłki Nożnej”. Gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że będę promował jego dwie książki (a trzecia już w drodze!) – nigdy bym nie uwierzył. Pod względem możliwości poznania nowych ludzi był to więc fantastyczny rok, ale gorzkiego posmaku nadało mu odejście autorów, którzy wydawali swoje książki w SQN. Z głębokim smutkiem przyjąłem wiadomość o śmierci Adama Wójcika i Janusza Wójcika. Przed rokiem w tekście podsumowującym opisywałem pełną przygód współpracę z byłym selekcjonerem reprezentacji Polski, a dziś nie ma go już między nami… Los bywa bezwzględny.

Pozytywnych wydarzeń w ciągu minionych dwunastu miesięcy było jednak znacznie więcej. Zadebiutowałem w telewizji, gdzie na zaproszenie Marka Jóźwika opowiadałem w TVP Sport o książkach sportowych, wreszcie, co było najważniejszym wydarzeniem w moim życiu prywatnym – wziąłem ślub. Koleżanki i koledzy z wydawnictwa zgotowali mi i Anecie wspaniałą niespodziankę (kto ma wiedzieć, ten wie 😉), a na sesji zdjęciowej nie mogło zabraknąć motywu książek. Przekornie wybrałem autobiografię George’a Besta, bo trudno o lepszy przykład tego, jak nie postępować i czego unikać, by nasz związek trwał długo i szczęśliwie. Wam w 2018 roku życzę tego samego – żebyście wszystkie złe rzeczy znajdowali jedynie w książkach. A w życiu czekały na was wyłącznie pozytywy. Do siego roku!

CZYTAJ TAKŻE:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz