Jak już kiedyś zaznaczałem, uwielbiam czytać wspomnienia sportowych
„bad boys”. Sięgając po autobiografię Bodego Millera byłem przekonany, że
godziny poświęcone na lekturę tej pozycji nie będą czasem zmarnowanym. Tak
rzeczywiście było, choć to nie kontrowersje są największą zaletą książki
napisanej przez amerykańskiego narciarza.
To, co zaintrygowało mnie w
„Autobiografii wariata”, ujęte zostało w jej pierwszej części. Autor
spożytkował ją na opis rodzinnych dziejów oraz obszerne przedstawienie
lat swojego dzieciństwa. W przypadku większości sportowców taki zabieg rzadko
kończy się powodzeniem. Pisanie o prywatnym życiu na ponad 100 stronach dla
czytelnika może okazać się nużące. Na szczęście nie jest tak w przypadku Bodego
Millera, a zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to właśnie te fragmenty
książki sprawiają, iż czytelnik lekturę kończy bez poczucia zmarnowanego czasu.
Wpływ na to ma oczywiście wyjątkowa historia amerykańskiego sportowca, która z
powodzeniem nadawałaby się nawet na film. Na tle wielu biografii, w których
kibice mogą przeczytać o zwyczajnym życiu bohatera, często opisywanym według
tego samego schematu (bieda – trudności – sport – wielka kariera), książka
Amerykanina zdecydowanie się wyróżnia.