Autobiografię Dennisa Rodmana trudno zaliczyć do grona wspomnień „grzecznych chłopców”. Znając jednego z najwybitniejszych obrońców w historii NBA i kilka incydentów z jego życia, jeszcze przed sięgnięciem po lekturę można było być pewnym, że książka „Powinienem być już martwy” nie będzie nudna. Tak też rzeczywiście jest, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że czegoś jej brakuje.
„Powinienem być już martwy” to druga autobiografia Rodmana. Pierwsza ukazała się w Polsce w 1996 r. i nosiła tytuł „Zły do szpiku kości”. Już sam fakt, że obie pozycje doczekały się polskiego tłumaczenia wskazuje na popularność koszykarza, który w trakcie kariery zdobył pięć mistrzowskich pierścieni NBA i siedmiokrotnie zostawał najlepiej zbierającym zawodnikiem sezonu. Najnowsza książka, przy której pisaniu Rodmanowi pomagał dziennikarz Jack Isenhour ukazała się niedawno nakładem wydawnictwa Sine Qua Non. Choć obejmuje ona głownie lata 1996-2005, fani sportu niewiele dowiedzą się z niej o boiskowych wyczynach jednej z gwiazd Chicago Bulls.
Autor stawia się bowiem bardziej w roli celebryty niż sportowca. Mimo że w latach 1995-1998 drużyna Chicago Bulls dominowała w NBA, Rodman nie pisze o jej sukcesach właściwie nic, bardziej rozpisując się na temat związku z Madonną i Carmen Electrą. Już pierwsze strony nie pozostawiają złudzeń – kto liczył na to, że dowie się czegoś ciekawego na temat meczów ligi NBA i kolegów z parkietu, może odłożyć książkę na półkę. Trudno zresztą dziwić się Rodmanowi, że postanowił pokazać przede wszystkim swoje pozasportowe życie. Działo się w nim (i nadal zresztą dzieje) sporo, niekoniecznie są to rzeczy dobre, ale na pewno przyciągające uwagę i takie, o których wiele osób chciałoby usłyszeć. Mam wrażenie, że decydując się na inną formę wspomnień, sprawiłby zawód czytelnikom i fanom. Dennis Rodman dbał o swój pozasportowy wizerunek równie starannie jak o formę fizyczną, a po zakończeniu kariery wykorzystuje sławę, ciągle zaskakując i nie dając o sobie zapomnieć. Gdyby wydał autobiografię, w której nie wspominałby o licznych skandalach, zaprzeczyłby tym samym opinii „bad boy’a”, z której słynie.
Swoją opowieść były koszykarz rozpoczyna od opisu jednej z wielu imprez roku 2005, którą firmował swoim nazwiskiem. Pokazuje w ten sposób, jak wyglądało jego ówczesne życie (wspomnienia ukazały się pierwotnie w Stanach Zjednoczonych w 2005 r.) – życie celebryty. Następnie przechodzi do wypadku motocyklowego, który przydarzył mu się pod wpływem alkoholu w 2003 r., a potem, już chronologicznie, odkrywa przed czytelnikami kolejne fakty ze swojego życia. Pisze o momencie przełomowym – wydarzeniach 1993 r., kiedy znaleziono go na parkingu przed halą Detroit Pistons w jego półciężarówce z naładowaną strzelbą. Jak tłumaczy – była to chwila, w której ze zwykłego „Dennisa” przerodził się w „Dennisa Rodmana” – człowieka, który „robi to, na co ma ochotę i kiedy ma ochotę”. Ta zasada pozwoliła mu stać się najbarwniejszą postacią w historii NBA, ale też zaprowadziła go na dno, gdyż z czasem żaden klub nie chciał związać się z nim na dłużej ze względu na jego sposób bycia, co ostatecznie doprowadziło go do upadku.
O drodze ze szczytu na dno pisze w swojej autobiografii Rodman. Nie owija przy tym w bawełnę. Pisze wprost o tym, jak było, nie ubarwia rzeczywistości, często jest wulgarny. Nie boi się wspomnieć o tym, że zdarzyło mu się kilkukrotnie złamać członka podczas stosunku, pisze też, że Carmen Electra chciała kiedyś wsadzić mu w zadek… kawałek surowego makaronu, co ostatecznie zakończyło się wielką awanturą. O licznych kontaktach seksualnych z każdą napotkaną dziewczyną nie będę nawet wspominał, gdyż Rodman poświęca im w swojej książce wiele miejsca. Hołduje bowiem zasadzie, że jeśli jakaś kobieta chce iść z nim do łóżka, nie widzi przeciwwskazań, żeby się z nią nie przespać, nawet jeśli jest mężatką. Rodman ma bardzo luźne podejście od wierności, którego najlepszym potwierdzeniem są słowa: „Jeśli ktoś chce przelecieć moją kobietę, to podchodzę, przybijam mu piątkę i pytam: „Jak leci?”. Nie ma sprawy.” To może szokować, jednak dzieje się tak jedynie początkowo. Przy kolejnym opisie imprezy, przy kolejnej przywołanej kobiecie, z którą były koszykarz się przespał, staje się to normalne, a z czasem po prostu nudne. Z pewnością życie Dennisa Rodmana w pewnym momencie przypominało niekończącą się balangę, a on sam, do czego się przyznaje, właściwie w ogóle nie trzeźwiał, jednak poświęcanie temu aż tak wielu stron powoduje monotonnie.
Autor bardzo rzadko pisze o swoich uczuciach. Owszem, zdradza swoje poglądy na życie, jednak odniosłem wrażenie, że nie jest do końca szczery z czytelnikiem. Próbuje budować obraz człowieka pozbawionego emocji, niezdolnego do miłości. Tworzy własne pojęcie miłości, uważając, że pojmuje ją inaczej niż wszyscy. To jednocześnie nie przeszkadza mu przyznać, że prawdziwie zakochał się w Carmen Electrze. Obraz twardziela pozbawionego uczuć kłoci się z kolei z fragmentami, w których wspomina, że zdarzało mu się płakać i wzruszać w ważnych momentach. To wszystko sprawia, że trudno zidentyfikować się z autorem, nie jest łatwo go polubić, co zdarza się niezwykle rzadko, nawet w przypadku bohaterów, którzy postępują źle. Rodman jawi się jako pewna siebie osoba, często wyniosła, zarozumiała, szukająca winy we wszystkich wokół, tylko nie w sobie. Zachowanie autora książki i jego słowa nie przysparzają mu wielkiej sympatii, raczej wzbudzają niechęć i przerażenie, że ktoś może żyć w ten sposób, będąc pozbawionym jakichkolwiek hamulców i systemu wartości. Dopiero na kilku ostatnich stronach Rodman odkrywa swoje nieco bardziej ludzkie oblicze, wspominając o swoich priorytetach i tym, co chciałby osiągnąć. Być może jest to związane z faktem, że końcowe fragmenty opisują czas po wypadku, kiedy były koszykarz odstawił alkohol i wrócił do w miarę normalnego życia. Większość książki dotyczy bowiem trudnego dla Rodmana okresu, kiedy został wyrzucony z Los Angeles Lakers i Dallas Mavericks i nie mógł znaleźć sobie klubu w NBA, co pociągnęło go na dno.
O kulisach życia Rodmana i jego boiskowych wyczynach opowiada też film z serii "Beyond The Glory". Warto się z nim zapoznać, gdyż przedstawia bardziej kompleksowo jego życie i pozwala go lepiej zrozumieć:
O kulisach życia Rodmana i jego boiskowych wyczynach opowiada też film z serii "Beyond The Glory". Warto się z nim zapoznać, gdyż przedstawia bardziej kompleksowo jego życie i pozwala go lepiej zrozumieć:
Podsumowując, „Powinienem być już martwy” to lektura o byłym sportowcu, a obecnie celebrycie, w którego życiu nie brakowało trudnych momentów. Każdy, kto sięgnie po tę książkę, dowie się wiele o wydarzeniach z życia Dennisa Rodmana, ale wątpliwe, żeby tak naprawdę poznał jego prawdziwe wnętrze. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że w autobiografii zabrakło najważniejszego – szczerej chęci podzielenia się z czytelnikiem tym, co tak naprawdę autor czuje. Rodman stara się wykreować wizerunek twardziela odpornego na wszystko, jednak w rzeczywistości sprawia wrażenie osoby niezwykle emocjonalnej, której buńczuczne zachowanie jest wynikiem trudnego dzieciństwa. Bardzo dobrze, że były koszykarz nie stara się w prosty sposób usprawiedliwiać i zrzucać winy na wychowanie, jednak czytelnik oczekuje od niego większej otwartości i szczerości. Pomimo tego książkę czyta się sprawnie, potrafi zaciekawić, choć momentami czytelnik może czuć się znużony kolejnym opisem trwającej kilka dni balangi czy następnej „zaliczonej” dziewczyny. „Powinienem być już martwy” to pozycja nastawiona przede wszystkim na skandal, szokowanie i jest nieco oderwana od rzeczywistości, gdyż opisuje świat bardzo odległy i tak naprawdę niedostępny dla polskiego czytelnika. Rozpatrując ją jednak w charakterze czysto rozrywkowym – jak najbardziej można ją polecić wszystkim, których interesuje również, a może przede wszystkim, pozasportowe życie zawodników znanych z gazet i telewizyjnych ekranów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz