W połowie sierpnia do polskich księgarni trafiły wspomnienia Usaina
Bolta zatytułowane „Szybszy niż błyskawica”. Książka napisana przez Jamajczyka
nie okazała się może najlepszą sportową autobiografią, jaką kiedykolwiek
czytałem, ale była całkiem przyjemna. Odsłania kulisy zawodów, w których
startował najszybszy człowiek świata, ale przede wszystkim pozwala dobrze
poznać jego osobowość i charakter.
Pozycja wydana przez Bukowy Las
to już druga autobiografia Bolta, która ukazała się w Polsce. Rok wcześniej
dzięki Wydawnictwu Sine Qua Non kibice mieli okazję zapoznać się ze wspomnieniami
Jamajczyka zatytułowanymi „9.58”. Tamta książka miała jednak nieco inną formę.
Nie była to klasyczna biografia, a raczej bogato ilustrowany album o podejściu
Bolta do życia, jego pasjach, rodzinnej miejscowości, znajomych, trenerach.
Owszem, zawierała się w nim także opowieść o kolejnych etapach lekkoatletycznej
kariery jamajskiego sprintera, ale publikacja różniła się od pozycji „Szybszy
niż błyskawica”. Książkę recenzowałem zresztą na blogu w tradycyjnej, pisemnej formie oraz opowiadałem o niej w recenzji wideo, więc można zapoznać się z
oboma materiałami i przypomnieć sobie, jak się prezentowała. Choć, co normalne,
sporo wątków w tych wydawnictwach się powtarza, obie pozycje są inne. Czytając nowszą
książkę nie miałem wrażenia, że „gdzieś to już słyszałem”, dlatego spędziłem z
nią kilka całkiem miłych godzin.
Książka jak bieg
„Szybszy niż błyskawica”
rozpoczyna się od opisu wypadku samochodowego, który przeżył Bolt. Działo się
to w 2009 roku, kiedy Jamajczyk, spiesząc się na mecz Manchesteru United, wypadł
z drogi podczas ulewy, a jego BMW M3, po kilkukrotnym przekoziołkowaniu,
wylądowało na dachu. Jakimś cudem jemu oraz dwóm przyjaciółkom, które
podróżowały razem z nim, nic poważnego się nie stało, ale całe zdarzenie
wyglądało bardzo groźnie. Autor postanowił otworzyć książkę okolicznościami
tego właśnie wypadku, gdyż, jak sam twierdzi, zmieniło ono jego podejście od
życia. Zrozumiał, że czuwała nad nim opatrzność boska i odtąd postanowił w stu
procentach wykorzystywać talent, który otrzymał od Boga. Dobre wprowadzenie do
lektury, która w kolejnych rozdziałach cofa się do pierwszych lat życia
przyszłego rekordzisty i mistrza świata.
Jak w każdej autobiografii, także
w „Szybszym niż błyskawica” nie mogło zabraknąć opisu dzieciństwa autora. Bolt
wspomina młodość spędzoną w rodzinnym Coxeath, surowego ojca, który nie dawał
mu zbyt wiele swobody oraz opiekuńczą matkę, która, do czego się przyznaje,
uczyniła z niego maminsynka. Przedstawia także czytelnikowi swoje pierwsze
sportowe sukcesy, na początku w Waldensia Primary, później w szkole średniej
imienia Williama Knibba. Na szczęście fragmentów poświęconych tym tematom nie
jest zbyt wiele. Piszę „na szczęście”, gdyż nie są one bardzo interesujące.
Kumple, wybryki, kary rodziców… Po przeczytaniu mnóstwa sportowych biografii
nie robi to już na mnie większego wrażenia – dzieciństwo jak każde inne. Do pewnego
momentu myślałem sobie: „średnia książka”. Na szczęście okazało się, że
autobiografia Jamajczyka jest jak jego sprinterski bieg – start jest przeciętny,
ale dalsza część i finisz okazują się imponujące.
Co myśli mistrz
Triumfy w prestiżowych w
ojczyźnie autora zawodach Champs, zwycięstwo w mistrzostwach świata juniorów i wejście
w młodym wieku do świata zawodowców – to wątki, które opisywane są na kolejnych
stronach książki i są dużo bardziej interesujące. Ich zwieńczeniem są obszernie
przedstawione okoliczności największych sukcesów Bolta – rekordy świata, złote
medale igrzysk i mistrzostw świata, ale także jego porażek – igrzyska
olimpijskie w Atenach czy falstart w Daegu. Wszystko to przeżywamy raz jeszcze,
ale tym razem z perspektywy głównego bohatera tych wydarzeń. Dowiadujemy się,
czy przed zawodami czuł, że jest dobrze do nich przygotowany, gdzie zdobycie
złotego krążka przychodziło mu z łatwością, a gdzie wymagało od niego
maksymalnego wysiłku. To największa wartość książki, gdyż przyglądając się
sportowcowi na zawodach, możemy się tylko domyślać, co myśli. Bolt szeroko
opisuje każdy z najważniejszych biegów, zdradzając, co chodziło mu wtedy po
głowie.
Choć sprinterski bieg trwa
niespełna 10 sekund, okazuje się, że w tym czasie przez myśl biegacza takiego
jak Bolt przechodzą tysiące myśli. Jamajczyk lubi pogadać sam ze sobą w trakcie
zawodów i przebieg tych „rozmów” prezentuje w książce. Wie na przykład, że
fatalnie wystartował i mobilizuje się do dogonienia rywali. Dzięki tym
fragmentom dowiadujemy się na przykład, że podczas igrzysk w Londynie mógł
uzyskać wynik w okolicach 9.49 s., gdyby tylko… na pewien moment nie zapomniał
o rekordzie świata! Te ułamki sekund, kiedy wiedział już, że wygra, kosztowały
go fantastyczny wynik. Fajna sprawa, gdyż oprócz myśli Bolta poznajemy także
wszystkie okoliczności jego startów – buńczuczne zapowiedzi Yohana Blake’a, stres,
który zjadał Asafę Powella, pewność siebie Justina Gatlina czy negatywne
nastawienie Tysona Gaya do największych rywali. Są też reakcje surowego trenera
Glena Millesa, który nigdy nie jest do końca zadowolony z wyczynów
podopiecznego, nawet jeśli ten bije właśnie rekord świata. To wszystko sprawia,
że książka po przebrnięciu przez kilka pierwszych rozdziałów staje się dla fana
sportu bardzo ciekawa, gdyż zdradza kulisy imprez takich jak mistrzostwa świata
czy igrzyska olimpijskie.
Tysiąc kawałków kurczaka w 10 dni
Nie tylko jednak dzięki temu „Szybszy
niż błyskawica” to pozycja, która powinna przypaść do gustu wszystkim, którzy
pasjonują się biegami sprinterskimi. Dzięki niej bardzo dobrze poznajemy też
charakter Usaina Bolta. Jego usposobienie jak na sportowca tej klasy jest dosyć…
specyficzne. Jamajczyk przyznaje na przykład, że bywały okresy, kiedy czuł się
zmęczony i zdarzało mu się wykonywać niektóre ćwiczenia na pół gwizdka. Miało
to później fatalny wpływ na jego formę, ale często jego świetne warunki oraz
talent i tak pozwalały mu zwyciężać lub uniknąć kompromitacji. Bolt nie stara
się w książce zakłamywać rzeczywistości – przyznaje, że lubi się zabawić do
białego rana i nie zawsze przestrzega diety. Wylicza na przykład, że podczas
igrzysk w Pekinie w 10 dni zjadł tysiąc kawałków kurczaka z fast foodu! To była
w tamtym czasie podstawa jego żywienia. Po takim wyznaniu pozostaje się tylko
zastanowić, jakie wyniki mógłby osiągać, gdyby do sportu podchodził tak jak
jego kolega Blake, który każde ćwiczenie wykonuje na sto dwadzieścia procent, a
dla uzyskania dobrych wyników gotów jest nawet… zrezygnować z seksu, bo
trenerzy wmówili mu kiedyś, że taka wstrzemięźliwość działa korzystnie.
Bolt mógłby oczywiście
zrezygnować z tego wszystkiego, co tak lubi, pytanie tylko, czy byłby wtedy tym
samym uśmiechniętym sportowcem, który z każdego ze swoich startów robi
prawdziwe show. Wydaje się, że jamajski sprinter od czasu do czasu musi przemienić się w lekkoducha, gdyż nigdy nie był stworzony do wielkiego wysiłku, co
potwierdziły treningi pod okiem pierwszego profesjonalnego trenera – Fitza Colemana.
Ostre przygotowania sprawiły, że podczas igrzysk w Atenach doznał kontuzji
mięśnia i odpadł z rywalizacji w eliminacjach. Po zmianie trenera i metod
treningowych stał się sportowym fenomenem, który w swojej dyscyplinie osiągnął
już wszystko, a ma ochotę na jeszcze więcej. Czy podczas igrzysk w Rio sięgnie
po kolejny komplet złotych medali? Na ostatnich stronach książki zapowiada, że chciałby
to zrobić, choć zdaje sobie sprawę, że nie będzie to łatwe. Pisze też o tym, że
widzi dla siebie miejsce na skrzydle któregoś z zespołów Premier League, ale
chciałby też przełamać barierę 19 sekund w biegu na 200 metrów. Tysiąc pomysłów
na minutę, ale taki właśnie jest najszybszy człowiek świata i jego
autobiografia jest najlepszym tego potwierdzeniem.
CZYTAJ TAKŻE:
CZYTAJ TAKŻE:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz