Choć książka „Wrocław, sport, PRL” swoją tematyka ograniczona została wyłącznie
do jednego miasta, jest to pozycja skierowana do każdego kibica, także nie mającego
nic wspólnego ze stolicą Dolnego Śląska. Dzieło Sławomira Szymańskiego to zbiór
świetnych reportaży o życiu i osiągnięciach wrocławskich sportowców w okresie PRL-u,
a także pasjonująca i pełna anegdot opowieść o jakże specyficznych czasach.
„Ta książka pomyślana jest jako
reportaż z przeszłości”. Kiedy przeczytałem pierwsze słowa zapowiedzi pozycji „Wrocław,
sport, PRL”, wiedziałem, że to coś, co koniecznie muszę sprawdzić. Sportowy reportaż
w polskiej literaturze trafia się niezwykle rzadko, nad czym ubolewam, gdyż
napisane w ten sposób książki czyta się świetnie. Dowodem tego publikacje „Wielki Widzew” czy „Srebrni chłopcy Zagórskiego” – zdecydowanie najlepsze sportowe pozycje
ubiegłego roku. Gdybym wcześniej zapoznał się z dziełem Sławomira Szymańskiego,
na pewno umieściłbym je w jednym szeregu z książkami Marka Wawrzynowskiego oraz
Łukasza i Marka Ceglińskich. Pozycja, która ukazała się w grudniu nakładem
Wydawnictwa Via Nova, dołączyła bowiem do grona tych lektur, które polecał będę
każdemu, kto chciałby sięgnąć po wartościową książkę o tematyce sportowej.
„Wrocław, sport, PRL” jest jak
dobry film. Rozkręca się powoli, ale kiedy już wciągnie, to trudno się od niej
oderwać. Czytając wstęp, będący właściwie streszczeniem sportowych osiągnięć
Wrocławia w okresie PRL-u, myślałem sobie: „No dobrze, czyta się nieźle, ale
jak na razie książka bez rewelacji”. Byłem przekonany, że moje oczekiwania były
zbyt duże. Moje postrzeganie publikacji Szymańskiego dosyć szybko diametralnie
zmienił jednak rozdział zatytułowany „Inwestycje”. Nie boję się tego napisać –
absolutnie genialny, który z powodzeniem mógłby znaleźć się w jakiejś gazecie
traktującej o absurdach PRL-u. Dawno nie uśmiałem się tak, jak podczas czytania
tej części książki. Mimo że rozdział liczy zaledwie kilkanaście stron,
zabawnych sytuacji zostało przedstawionych tam aż nadto. Autor pisze na
przykład, że we Wrocławiu po wielu latach i trudnościach zbudowano w końcu
basen. Wybudowano go koło elektrociepłowni, żeby ta podgrzewała w nim wodę.
Okazało się jednak, że obiekt nie nadawał się do użytku, gdyż… sadza z kominów
elektrociepłowni zasypywała basen! Oczywiście poradzono sobie z tym problemem,
zimą tworząc nad basenem kopułę, która chroniła wodę przez zanieczyszczeniami,
ale wtedy pojawił się inny kłopot – było za ciemno, żeby grać w piłkę wodną!
Esencja PRL-u, Bareja wiecznie żywy.
Rozdział poświęcony wrocławskim inwestycjom
sportowym jest świetny, ale kończy się szybko. Później też jest jednak
ciekawie. Może jeszcze nie w przypadku części książki spożytkowanej na opis
piłki nożnej w stolicy Dolnego Śląska, gdyż akurat tego rozdziału nie czytałem
z tak dużym zainteresowaniem. Bez wątpienia wpływ na to miał fakt, że po
lekturze pozycji takich jak „W cieniu Śląska” Michała Wyrwy, „Spalony” Andrzeja
Iwana i Krzysztofa Stanowskiego czy „Wielki Widzew”, opisywana tematyka była mi
już dobrze znana. Nie byłem więc zaskoczony, kiedy Szymański pisał o drodze
Śląska Wrocław do mistrzostwa Polski w 1977 roku, a także wspominał o głośnych
sprawach związanych z ustawianiem meczów i „transferami” zawodników, które
dobrze znałem z lektury wcześniejszych książek. Dla kogoś, kto wcześniej nie
miał okazji zapoznać się na przykład z kontrowersyjnymi okolicznościami
rozstrzygnięcia sezonu 1982/1983, publikacja „Wrocław, sport, PRL” na pewno będzie
ciekawą lekturą. Zwłaszcza, że wydarzenia komentują piłkarze, do których dotarł
autor – Tadeusz Pawłowski, Józef Kwiatkowski czy Waldemar Prusik. Podobnie jest
zresztą w pozostałych rozdziałach, co jest największą siłą książki.
Sportowcy opowiadają ciekawie i
bez ich udziału pozycji Szymańskiego na pewno nie czytałoby się tak dobrze. Nie
znaczy to jednak, że autor pisze nudnawo. Wręcz przeciwnie – nawet tam, gdzie
nie ma cytatów, tekst czyta się z zaciekawieniem. Mój niedawny rozmówca (wywiad
możecie znaleźć tutaj) ma niewątpliwie dar opowiadania, dzięki czemu w
publikacji „Wrocław, sport, PRL” nie ma w zasadzie nudnych fragmentów. Często
błędem autorów piszących o historii sportu jest zbytnie skupianie się na
szczegółach, liczbach czy rzeczach mało istotnych. Szymański nie wpada w tę
pułapkę. Jego narracja wciąga, książka nie jest przegadana i traktuje o
najważniejszych kwestiach, które zarazem są najbardziej atrakcyjne dla
czytelnika. Mimo że publikacja liczy ponad 540 stron, trudno nudzić się podczas
jej czytania. Zagłębiając się w kolejne rozdziały można przenieść się do
Wrocławia lat 60., 70. lub 80. i wręcz poczuć atmosferę towarzyszącą
rozgrywanym wtedy zawodom sportowym.
A czego ciekawego można
dowiedzieć się z książki „Wrocław, sport, PRL”? Jest wiele historii godnych
zapamiętania. W jednym miejscu czytelnik zapoznaje się z tym, jak wyglądały
treningi koszykarek Ślęzy Wrocław w Hali Ludowej. Nie było tam ogrzewania, więc
koszykarki trenowały… w strojach, ortalionach, czapkach i rękawiczkach.
Przynajmniej do momentu, w którym odpowiednio się nie rozgrzały. W innym
miejscu czytający dzięki wspomnieniom Ryszarda Szurkowskiego może z kolei
dowiedzieć się, że zwycięstwo w jednym z międzynarodowych wyścigów odebrali naszemu
kolarzowi… polski sędzia i Michaił Gorbaczow! Późniejszy przywódca ZSRR był bowiem
w młodości opiekunem kolarskiej drużyny
radzieckiej, która po jednym z wyścigów zgłosiła protest. Przychylił się do
niego polski arbiter i Szurkowski został zdyskwalifikowany. Podobnych „smaczków”
jest w książce całe mnóstwo, co niesamowicie ubarwia opisywane historie, a
jednocześnie ujawnia prawdę o tym, jak wyglądał sport w czasach PRL-u.
Oprócz poruszania tych kwestii,
Szymański w swoim dziele kreśli także sylwetki kilku sportowców związanych z
Wrocławiem, dziś już zapomnianych, których losy potoczyły się niesamowicie. O
ile kibice kojarzą nazwiska takie jak Mieczysław Łopatka, Lech Łasko, Stanisław
Szozda czy Artur Olech, niekoniecznie znają i pamiętają Włodzimierza Stępińskiego
czy Marka Petrusewicza. Z oboma sportowcami wiążą się ciekawe historie. Pierwszy
został pięściarzem… z głodu, a kiedy po pierwszej walce zaproszono go na
bankiet, nie mógł zjeść serwowanego tam kotleta schabowego z powodu złamanej w
ringu szczęki. Drugi z tych panów został natomiast rekordzistą świata na 100
metrów żabką i miał szansę stać się prawdziwym bohaterem Polski Ludowej, ale w
1958 roku życie zrujnowało mu oskarżenie o gwałt na 17-letniej pływaczce z NRD.
Bez żadnych dowodów i wyjaśnień pływak został dożywotnio zdyskwalifikowany, o
czym nikt nie raczył go nawet poinformować. Podobnych, często tragicznych,
innym razem zabawnych, a najczęściej absurdalnych historii w książce „Wrocław,
sport, PRL” jest znacznie więcej.
Pozycja napisana przez Sławomira
Szymańskiego to idealny przykład na to, że o historii sportu można pisać barwnie
i interesująco. Oprócz wysokiej wartości merytorycznej dzieła wrocławskiego historyka i
publicysty, warto zwrócić uwagę na atrakcyjną formę książki. Wzbogacają ją
liczne zdjęcia pochodzące z prywatnych archiwów sportowców czy muzeów, a także
afisze i plakaty zapowiadające opisywane wydarzenia oraz skany archiwalnych artykułów
prasowych. Wszystko to składa się na sukces publikacji „Wrocław, sport, PRL” i
sprawia, że dzieło Szymańskiego to jedna z najlepszych sportowych książek,
które ukazały się w Polsce w ostatnim czasie. Stawianie jej w jednym rzędzie z
publikacjami takimi jak „Wielki Widzew” i „Srebrni chłopcy Zagórskiego” na
pewno nie jest wyróżnieniem przyznanym na wyrost, o czym przekona się każdy, kto sięgnie po tę lekturę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz