Pokazywanie postów oznaczonych etykietą łukasz teodorczyk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą łukasz teodorczyk. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 20 października 2016

Alkoholowe opowieści, czyli jak piło się na kadrze

Dopiero po latach piłkarze i trenerzy zdradzają 
w swoich wspomnieniach, jak naprawdę wyglądają
zgrupowania reprezentacji.
„Alkohol w piłce był, jest i będzie”, zwykł mawiać Janusz Wójcik. Jeszcze do niedawna można było przypuszczać, że może i owszem – kiedyś w futbolu piło się dużo, ale teraz nastały czasy pełnego profesjonalizmu, więc piłkarze do kieliszka zaglądają co najwyżej okazjonalnie i to w wolnym czasie, a nie w trakcie sezonu. Po rewelacjach „Przeglądu Sportowego” dotyczących kadrowiczów Adama Nawałki okazuje się, że w tej kwestii przez lata niewiele się zmieniło. A picie alkoholu nawet na zgrupowaniach reprezentacji wciąż jest dobrym sposobem na spędzenie wolnego od meczów czasu.

„Od poniedziałku do środy obóz był jedną wielką popijawą. Wlewaliśmy tyle alkoholu, ile się dało. Nie istniało pojęcie grupek. Na dyskotekę szły 22 osoby plus masażyści. W hotelu zostawali tylko trenerzy” – pisał niedawno w swoich wspomnieniach „Powrót Taty” Radosław Kałużny, podstawowy piłkarz reprezentacji prowadzonej przez Jerzego Engela w latach 1999-2002. Musiało minąć kilkanaście lat, by kibice poznali kulisy awansu tamtej drużyny na mundial w Korei Południowej i Japonii. Kadrowicze dobrze się wtedy bawili nie tylko podczas pierwszych dni zgrupowań, ale też po wygranych meczach. „Wróciliśmy do hotelu o 23.30. Jeszcze w autobusie zapadła decyzja, że nie idziemy spać. Pół godziny później cała drużyna była gotowa” – pisze Kałużny. „– No to jedziemy pobawić się do stolicy – rzucił któryś. – Panie Kierowco, Warszawa Centrum! – dodał. Tak wylądowaliśmy w dyskotece Labirynt przy ulicy Smolnej, gdzie szaleliśmy do rana. Zawiózł i przywiózł nas autokar reprezentacji” – dodaje były piłkarz.

„Piliśmy na potęgę”
Zawodnicy ówczesnej kadry nie wylewali za kołnierz, ale tworzyli prawdziwy zespół. Bawili się wszyscy, nie wyłączając najlepszego strzelca drużyny, Emmanuela Olisadebe, dla którego próby dotrzymania kroku kolegom kończyły się zazwyczaj fatalnie. „Nie chciał odstawać od reszty, więc szybko lądował pod stołem. Potem trzeba było go odnosić. Każda impreza kończyła się tak, że nieśliśmy Emsiego jak denata. Po polsku mówił lepiej, niż pił” – puentuje Kałużny. Taki tryb „pracy” nie przeszkodził Olisadebe w zdobywaniu kolejnych goli i ostatecznie sprawił, że po 16 latach reprezentacja Polski, nie mająca w swoim składzie gwiazd pokroju Roberta Lewandowskiego czy Grzegorza Krychowiaka, awansowała na mundial. W eliminacjach polegała tylko raz, przegrywając w Mińsku 1:4 z Białorusią. „Skoro mieliśmy już awans, mogliśmy ruszyć w tango” – zdradza po latach kulisy tamtego meczu Kałużny. „To, co prasa nazwała hańbą, dla naszego zespołu było najzwyczajniejszym skutkiem radości po pokonaniu Norwegów” – pisze, potwierdzając tym samym przypuszczenia, że Polacy do meczu podeszli zbyt rozluźnieni.