Dopiero po latach piłkarze i trenerzy zdradzają w swoich wspomnieniach, jak naprawdę wyglądają zgrupowania reprezentacji. |
„Od poniedziałku do środy obóz był jedną
wielką popijawą. Wlewaliśmy tyle alkoholu, ile się dało. Nie istniało pojęcie
grupek. Na dyskotekę szły 22 osoby plus masażyści. W hotelu zostawali tylko
trenerzy” – pisał niedawno w swoich wspomnieniach „Powrót Taty” Radosław
Kałużny, podstawowy piłkarz reprezentacji prowadzonej przez Jerzego Engela w
latach 1999-2002. Musiało minąć kilkanaście lat, by kibice poznali kulisy
awansu tamtej drużyny na mundial w Korei Południowej i Japonii. Kadrowicze
dobrze się wtedy bawili nie tylko podczas pierwszych dni zgrupowań, ale też po
wygranych meczach. „Wróciliśmy do hotelu o 23.30. Jeszcze w autobusie zapadła
decyzja, że nie idziemy spać. Pół godziny później cała drużyna była gotowa” –
pisze Kałużny. „– No to jedziemy pobawić się do stolicy – rzucił któryś. –
Panie Kierowco, Warszawa Centrum! – dodał. Tak wylądowaliśmy w dyskotece
Labirynt przy ulicy Smolnej, gdzie szaleliśmy do rana. Zawiózł i przywiózł nas
autokar reprezentacji” – dodaje były piłkarz.
„Piliśmy na potęgę”
Zawodnicy ówczesnej kadry nie
wylewali za kołnierz, ale tworzyli prawdziwy zespół. Bawili się wszyscy, nie
wyłączając najlepszego strzelca drużyny, Emmanuela Olisadebe, dla którego próby
dotrzymania kroku kolegom kończyły się zazwyczaj fatalnie. „Nie chciał odstawać
od reszty, więc szybko lądował pod stołem. Potem trzeba było go odnosić. Każda
impreza kończyła się tak, że nieśliśmy Emsiego jak denata. Po polsku mówił
lepiej, niż pił” – puentuje Kałużny. Taki tryb „pracy” nie przeszkodził
Olisadebe w zdobywaniu kolejnych goli i ostatecznie sprawił, że po 16 latach
reprezentacja Polski, nie mająca w swoim składzie gwiazd pokroju Roberta Lewandowskiego
czy Grzegorza Krychowiaka, awansowała na mundial. W eliminacjach polegała tylko
raz, przegrywając w Mińsku 1:4 z Białorusią. „Skoro mieliśmy już awans,
mogliśmy ruszyć w tango” – zdradza po latach kulisy tamtego meczu Kałużny. „To,
co prasa nazwała hańbą, dla naszego zespołu było najzwyczajniejszym skutkiem
radości po pokonaniu Norwegów” – pisze, potwierdzając tym samym przypuszczenia,
że Polacy do meczu podeszli zbyt rozluźnieni.