Wydawać by się mogło, że masowa korupcja to zjawisko, które po
futbolowym świecie panoszyło się dawno temu i obecnie dotykać może co najwyżej
niższych poziomów rozgrywek. Myśli tak zapewne większość kibiców i ja sam żyłem
w takim przekonaniu dobrych kilka lat, odkąd o korupcyjnych aferach w różnych
zakątkach świata, także w Polsce, słychać było coraz mniej. Lektura książki Declana
Hilla „Przekręt. Futbol i zorganizowana przestępczość” zmusiła mnie jednak do
weryfikacji poglądów.
Dzieło kanadyjskiego dziennikarza
– będące efektem kilkuletniego śledztwa – jest przerażające. Z dwóch powodów.
Po pierwsze dlatego, że zawarte w nim historie mogą przyprawić o dreszcze –
torturowanie, zabójstwa na zlecenie, mafijne porachunki, pobicia, zastraszanie…
Między innymi o tym pisze Hill, co sprawia, że jego książkę czyta się jak dobry
kryminał lub powieść sensacyjną. Z tą tylko różnicą, że to wszystko wydarzyło
się naprawdę. Dla kibiców nie to jest jednak najgorsze. Martwi, a zarazem
przeraża fakt, że zorganizowana przestępczość od wielu lat ma mocne związki z
futbolem. Wiadomo, że gdzie pojawiają się duże pieniądze – a takimi przecież
obraca się w piłkarskich związkach, organizacjach i klubach – tam zawsze
znajdzie się ktoś, kto będzie chciał na tym, niekonieczne legalnie, zarobić. Tak dzieje się także z futbolem, o czym na ponad 300 stronach książki
przekonuje Declan Hill.
Zaczęło się w Azji
Na początku nie jest jednak aż
tak przerażająco. Autor swoje dzieło rozpoczyna bowiem od opisu korupcji w
piłkarskich ligach Azji – w Chinach, Singapurze czy Malezji. Pisze o tym, jak
tamtejsze rozgrywki opanowała mafia, która korumpowała sędziów, piłkarzy,
trenerów. Kreśli dokładną strukturę zorganizowanej przestępczości, zaznaczając
jednocześnie, że, nawet jeśli czasem kogoś przyskrzyniono, nie były to wcale
„grube ryby” stojące na czele nielegalnych organizacji, a jedynie „płotki” – na
przykład lokalni pośrednicy. Jest kilka zagadkowych historii, jak chociażby
losy Michala Vany (Czech, w latach 90. występował w singapurskiej lidze), który
przed rozpoczęciem procesu w sprawie korupcji (był tam jednym z oskarżonych),
dosłownie zapadł się pod ziemię. Udało mu się wydostać z Singapuru i wrócić do
Czech, mimo że państwo mieści się na wyspie, z której wyjazd był ściśle
kontrolowany.
Pierwsza część książki,
poświęcona właśnie przestępczemu procederowi w Azji, zawiera także informacje
na temat tego, w jaki sposób ustawiano tam mecze. Autor pisze, że zawodnicy,
którzy raz przyjęli łapówkę, byli od razu na straconej pozycji, gdyż w tym
momencie każda próba zakończenia „współpracy” wiązała się z ogromnym
niebezpieczeństwem. Zresztą nawet jeśli piłkarze nie chcieli ustawić spotkania
w ten sposób, aby padł w nim korzystny dla mafii wynik, byli najczęściej
zastraszani tym, że coś złego może przytrafić się im i ich rodzinie. Niewielu
więc odmawiało. Oprócz opisu szczegółów tej działalności, Hill na pierwszych
stronach tworzy także coś w rodzaju poradnika mówiącego o tym, jak właściwie
ustawić mecz. Często poprzez naiwne pytania zadawane rozmówcom udaje mu się
dowiedzieć, że w proceder najczęściej muszą być zaangażowani: bramkarz, obrońca
i napastnik oraz że bramki w takiej potyczce nie powinny padać w ostatnich minutach,
bo to rodzi podejrzenia.
Nieustraszony
Wszystko to, o czym autor
„Przekrętu” pisze na pierwszych stronach, jest ciekawe. Głównie dlatego, że
Declan Hill pozyskuje informacje na miejscu – w Singapurze i Malezji. Rozmawia
z Malezyjską Policją Królewską, piłkarzem, który opowiada mu o tym, jak brał
udział w ustawionych spotkaniach, a na koniec prosi go o kontakt do ludzi,
którzy tym się zajmują, gdyż klub mu nie płaci i potrzebuje gotówki. Autor
przeprowadza także wywiady z miejscowymi dziennikarzami, którzy próbowali
walczyć z korupcją, ale nade wszystko dociera do osób, które znajdują się po
drugiej stronie tego procederu – lokalnymi pośrednikami czy ludźmi, którzy
jednym telefonem potrafią ustawić spotkanie (co dzieje się także akurat podczas
rozmowy przeprowadzanej przez Hilla). Wymagało to od dziennikarza nie lada
odwagi, ale efekt końcowy jest świetny – już samo czytanie o tym, jak
przebiegało śledztwo, jest kapitalne. To duża zaleta książki i trzeba w tym
miejscu pochwalić autora za jego umiejętność odpowiedniego „sprzedania” tych
opowieści.
O ile jednak pierwsze strony
czytałem z dużą uwagą, trudno było mi przekonać się, że to wszystko ma jakieś
znaczenie. Korupcja w Azji, w takich krajach jak Chiny, Singapur czy Malezja,
które nie mają mocnej pozycji w światowym futbolu, w dodatku mająca miejsce przed
kilku laty, nie jest czymś, co szokuje Europejczyka. Odległość spora, kultura
zupełnie obca, a swoje robi też poczucie (nie do końca słuszne), że to tak
naprawdę trzeci świat i niewiele wspólnego ma z europejską rzeczywistością. Początkowo
książkę czytało się więc dobrze, ale jednak z przeświadczeniem, że to wszystko
dzieje się gdzieś daleko. Wrażenie psuły także nieco drobiazgi dotyczące
korupcyjnego procederu, gdyż przeciętnemu kibicowi są one mniej więcej znane.
Kto czytał „Mafię Fryzjera”, wspomnienia Andrzeja Iwana czy inne tego typu
pozycje, wie, na przykładzie Polski, jak to wyglądało. Hill sprawiał wrażenie
człowieka, który o tym wszystkim słyszy po raz pierwszy i można było odnieść
wrażenie, że nie do końca zna się na rzeczy. Arcyciekawie zaczęło się dopiero
robić w drugiej i zwłaszcza trzeciej części książki.
Europa nie pozostaje gorsza
Kolejne fragmenty poświęcone
zostały bowiem zjawisko korupcji w Europie i na najwyższych szczeblach
rozgrywek – w mistrzostwach świata czy na igrzyskach olimpijskich. Jak dowodzi
autor, za wszystkim stoją ci sami ludzie, którzy wcześniej ustawiali spotkania
w Singapurze czy Malezji. Kiedy wiarygodność tamtejszych rozgrywek podupadła, a
niesamowicie wzrosło z kolei zainteresowanie meczami w Europie, azjatycka mafia
właśnie tam przeprowadziła ofensywę. Lektura zaczęła się robić coraz ciekawsza,
ponieważ nazwy drużyn czy nazwiska sędziów i piłkarzy były bliższe
czytelnikowi. Declan Hill nakreślił dzieje futbolowej korupcji w Europie,
pisząc, że nawet wśród brytyjskich piłkarzy 60. znajdowali się tacy, którzy
sprzedawali mecze. W tych fragmentach dosyć dobrze opisana została także afera
korupcyjna w Niemczech, która wiązała się z sędzią Robertem Hoyzerem, a
wspomniane zostały także inne przykłady ustawiania potyczek, chociażby w lidze
rosyjskiej czy francuskiej (Olimpique Marsylia i Girondins Bordeaux).
To co najlepsze, autor pozostawił
jednak na koniec. Trzecia część zatytułowana została „Mistrzostwa świata”, a
historie, które tam się znajdują, naprawdę przerażają. Czy bowiem któryś z
kibiców przypuszczał, że ustawione mogły być nawet mundialowe spotkania?
Autorowi, mimo długich poszukiwań i odwiedzenia różnych zakątków świata (Azji,
Afryki, Europy), ostatecznie nie udaje się wprawdzie dowieść, że na
mistrzostwach świata w Niemczech w 2006 roku niektóre mecze rzeczywiście
zostały ustawione, ale to, co przedstawia, każe się nad tym głęboko zastanowić.
Pewnym jest natomiast, że piłkarze i trenerzy niektórych drużyn otrzymywali
wtedy korupcyjne propozycje, co między wierszami potwierdza nawet szef FIFA, Sepp
Blatter, mówiąc autorowi: „jeśli nawet do czegoś doszło, nie miało to wpływu na
końcowe rozstrzygnięcia…”.
Nowe spojrzenie na zagadnienie korupcji
Jak słusznie zauważył Rafał Stec,
który jest autorem posłowia w polskim wydaniu „Przekrętu”, największą zaletą
książki Hilla jest fakt, że przedstawia ona nowe spojrzenie na zagadnienie
korupcji w futbolu. Dotychczas wydawało się, że ustawiony mecz to spotkanie, w
którym pada niespodziewany rezultat – drużyna teoretycznie słabsza pokonuje
murowanego faworyta lub ostateczny wynik jest dziwnie wysoki. Kanadyjski dziennikarz przekonuje, że „przekręcony” może
być także mecz, w którym zwycięża teoretycznie lepszy zespół, ale określoną, niewielką liczbą bramek. To czyni z korupcyjnego procederu przestępstwo doskonałe, bowiem
taki rezultat nie wzbudzi niczyich podejrzeń. Pomyślmy tylko, ile spotkań można
w ten sposób ustawić lub ile już mogło zostać odpowiednio wyreżyserowanych! Po
lekturze książki Declana Hilla zupełnie inaczej zacząłem patrzeć chociażby na
niektóre spotkania minionego właśnie mundialu. Bo w końcu, co jest chyba
najprostszym wytłumaczeniem korupcji i najlepszym podsumowaniem tematu, „skoro
i tak przegracie, to dlaczego nie mielibyście przegrać z 30 tysiącami franków w
kieszeni?".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz