Trudno było przewidzieć, jak powiedzie się ten eksperyment.
Najsłynniejszy obecnie polski pisarz w wywiadzie-rzece z gwiazdą mieszanych
sztuk walki. Pogodzenie tych dwóch światów – literatury oraz brutalnego sportu
– wydawało się niemożliwe. „Lepiej, byś tam umarł” okazała się jednak
zaskakująco mądrą lekturą. Mamed Khalidov i Szczepan Twardoch wyszli z tego
pojedynku obronną ręką. Obaj.
Polscy kibice zdążyli się już
przyzwyczaić, że niemal każdy biało-czerwony sportowiec, który odnosi sukcesy,
prędzej czy później wydaje książkę. Biorąc pod uwagę ogromną popularność MMA w
ostatnich latach, oczywistym stało się, że Mamed Khalidov również zdecyduje się
na taki ruch. „Lepiej, byś tam umarł” nie jest jednak w żadnym wypadku
klasyczną autobiografią. Owszem, można dzięki niej poznać życiową historię
Czeczena z polskim paszportem, ale publikacja napisana wspólnie ze Szczepanem
Twardochem jest długimi fragmentami filozoficzną wręcz rozprawą na bardzo poważne
tematy. Historia, Bóg, wiara, egzorcyzmy, ksenofobia, męskość, depresja,
rodzina, ojcostwo mieszają się tutaj z wątkami czysto sportowymi. Pisarz
przepytuje fightera i obaj prowadzą ciekawy dialog, który nie opiera się na
banalnych pytaniach o to, co, gdzie, kiedy, z kim i jak. Twardoch prowadzi
dyskusję znacznie głębiej, poznając tajemnice skrywane przez Mameda,
choć to wcale nie one zaskakują najbardziej. Największą niespodzianką jest
fakt, że obaj rozmawiają jak partnerzy, co pokazuje, iż Khalidov jest nie tylko
wielkim sportowcem, ale i wyjątkowo inteligentnym człowiekiem.
Tacy sami
To ciekawe, jak bardzo obaj
rozmówcy są do siebie podobni. Z pozoru nic ich nie łączy – wykonują zupełnie
inne zawody, mają inne pochodzenie, różni ich wiara, rodzaj wykształcenia. Im
dalej brnie się jednak w lekturę, tym więcej można znaleźć między nimi
podobieństw: są w niemal takim samym wieku, każdy z nich ma dwóch synów i
dopiero w ostatnich latach, po wielu trudach i przeszkodach, osiągnęli w swoim
fachu wielkie sukcesy. Łączą ich jednak nie tylko metryka czy przebieg kariery
zawodowej, ale przede wszystkim światopogląd. Jak się również okazuje, Twardoch
trenuje amatorsko boks i choć nic nie wiadomo na temat pisarskich zapędów
Mameda, wszystkie wymienione powyżej podobieństwa składają się na fakt, że
„Lepiej, byś tam umarł” czyta się jak życiową pogawędkę dwóch kumpli. To
zdecydowany atut, bo czytelnik nie ma wrażenia, że relacja autorów opiera się
na układzie dziennikarz-rozmówca. Dyskusja jest dużo bardziej swobodna, żywa, a
role od czasu do czasu się odwracają – Khalidov pyta Twardocha, a ten opowiada
o swoim pradziadku Josefie Dradze, wychowaniu synów czy cenzurowaniu samego
siebie przy wypowiadaniu się na polityczne tematy.
Ta bliska relacja autorów to
zdecydowanie klucz do sukcesu książki. Bez niej rozmowa nie byłaby tak
swobodna, a Khalidov nie wyjawiłby tylu tajemnic o sobie. Nikomu, komu nie ufa,
nie opowiedziałby raczej o śmierci siostry i brata czy o tym, że jako nastolatek został porwany przez Kabardyńców i ledwo uszedł z życiem. Nie zwierzyłby się, że cierpiał
na głęboką nerwicę i walczył w tym okresie z paroma rywalami, mimo że zupełnie
nie miał na to ochoty. Nie wyjawiłby, któremu zawodnikowi dosłownie wyrwał stopę,
bo ten wyszedł do walki na środkach przeciwbólowych i nie "odklepał" podczas zakładania dźwigni, gdyż nic nie czuł. Nie powiedziałby zapewne też, co
zabolało go w słowach Michała Materli po ich walce, dlaczego policję w Polsce
szanuje bardziej niż CBŚ i co to oznacza, że uważa się za radykalnego muzułmanina.
Tego wszystkiego dowiedzieć można się z książki, a wrażenie robią zwłaszcza
historie z czasów wojny w Czeczenii i opowieści o pradziadku Mameda, Chalidzie
Takajewie. Wiele mówią one na temat korzeni sportowca i jego kodeksu wartości,
opartego na surowych prawach i tradycjach wywodzących się z jego ojczyzny.
„Męskość to nie jest bicie w ryj”
Paradoksalnie najciekawsze w
całej książce są właśnie fragmenty mało sportowe. Być może to wyłącznie moje
odczucie, bo po przeczytaniu setek biografii sportowców zaczynam dużo bardziej
doceniać prywatną sferę poruszaną w tego rodzaju literaturze, ale opowieści o
świecie MMA nie były dla mnie, poza kilkoma ciekawostkami, aż tak intrygujące.
Dieta Khalidova, przygotowania do walk, cykle treningowe, taktyka podczas
pojedynków, relacje z Maciejem Kawulski, odrzucenie propozycji UFC – to z
pewnością coś, co zainteresuje fanów mieszanych sztuk walki. Ja z dużo większą
uwagą czytałem zwłaszcza o Bogu i znaczeniu wiary w życiu Mameda. Ten wątek
przewija się przez całą publikację (to Bóg, jak twierdzi, uratował go, gdy
porywcze wieźli go nad jezioro, gdzie zamierzali utopić; to Bóg uratował
opętaną przez dżina przyjaciółkę), bo też udowadnia ona, że fighter jest
człowiekiem głęboko wierzącym. Dzięki pytaniom Twardocha można dowiedzieć się
wiele ciekawego na temat islamu, a obaj rozmówcy obalają w książce mity o tej religii. Khalidov jest w tym bardzo przekonujący, tłumacząc, że definicja
dżihadu jest wykoślawiana, a chrześcijanie mają z muzułmanami wiele wspólnego.
Czytając to, w jaki sposób sportowiec wypowiada się o swojej wierze i jak
wielki wpływ ma ona na całe jego życie (nie pozwala mu nawet do końca cieszyć
się pracą, bo według niektórych interpretacji w islamie nie wolno bić nikogo po
twarzy!), czytelnik nabiera szacunku do Mameda. Oprócz respektu budzi to nawet…
lekką zazdrość, że do kwestii religii podchodzi on od kilku lat tak poważnie,
bez żadnego relatywizmu.
Kwestia wiary jest w książce
niezwykle ważna, co pokazuje, jak zostały w niej rozłożone proporcje. Odniosłem
wrażenie, że publikacja Wydawnictwa WAB kierowana jest bardziej do fanów
Twardocha, którzy dzięki lekturze mają okazję poznać nietuzinkową postać ze
świata MMA, który wydawać im się może zupełnie obcy. Fani sportu też znajdą w
niej coś dla siebie, ale mam tutaj na myśli kibiców z otwartymi umysłami, bez
skłonności ksenofobicznych i nacjonalistycznych. Takich, którzy nie wypisują w
komentarzach o Khalidovie: „Nigdy nie będziesz Polakiem”. Nie sądzę bowiem, żeby autorzy podobnych słów potrafili docenić
trafne spostrzeżenia sportowca („Męskość to nie jest bicie w ryj” czy
„Tchórzostwo jest egoizmem. Tchórz najbardziej kocha swoją wygodę. Boi się ją
poświęcić dla czegokolwiek”), nawet pomimo faktu, że ma on momentami
poglądy bardzo prawicowe i konserwatywne, co wynika z wartości wpojonych mu
w Czeczenii („U nas dotknąć czyjąś kobietę to nie do pomyślenia. Dotkniesz moją
kobietę, to ci połamię tę rękę, kurwa, odgryzę, odrąbię”). Zresztą trzeba
uczciwie przyznać, że Twardoch zdecydowanie lepiej radzi sobie w poważnych
tematach. Gdy przychodzi mu pytać o rzeczy codzienne i błahe, wypada to słabo.
W pewnym momencie porusza na przykład temat samochodów („No a jak jedziesz to
Czeczenii, to którędy?”) i jest to wątek, z którego czytelnik dowie się, że
Mamed jeździ do siebie przez Białoruś, a przez Turcję nigdy nie próbował. No i że w
ogóle zrobił kiedyś ciągiem dwa tysiące kilometrów za kółkiem. Podobnie banalne fragmenty
pojawiają się w książce jeszcze kilka razy (chociażby podczas rozmowy o załamaniu
nerwowym pisarz przeskakuje nagle na temat prowadzenia Facebooka, po czym wraca do
nerwicy), co rzutuje na odbiór całej publikacji. Być może te lekkie wstawki
miały na celu odciągnięcie na chwilę czytelnika od ciągle poważnych tematów,
ale nie zostało to zrobione z wyczuciem, co w pewnych momentach negatywnie
rzutuje na odbiór lektury.
Miła odmiana
W ogólnej ocenie „Lepiej, byś tam
umarł” broni się jednak jako pozycja, po którą warto sięgnąć. Nie jest to
wprawdzie dzieło zbyt obszerne (do przeczytania w kilka godzin i jeden wieczór),
ale spełnia swoją podstawową rolę – pozwala dobrze poznać Mameda Khalidova,
przede wszystkim pod względem prywatnym. Wybór Szczepana Twardocha na osobę,
która przepyta mistrza KSW, choć z początku wydawał się być podyktowany jedynie
chęcią przyciągnięcia czytelników znanym nazwiskiem i twarzą (stąd obecność
pisarza na okładce), okazał się trafną decyzją. Podobieństwa, które łączą obu
autorów, sprawiły, że sportowiec potrafił otworzyć się przed literatem, dzięki
czemu czytelnicy otrzymali bardzo szczerą książkę. Twardoch poprowadził tę
rozmowę w sposób wyważony, nie pomijając sportowych wątków, ale skupiając się
przede wszystkim na drugim obliczu Mameda, które nie jest tak dobrze znane
kibicom. Osobiste historie zawsze trafiały do mnie bardziej niż pozbawione
głębszych przemyśleń opowieści o tym, co wydarzyło się na ringu lub boisku.
Dlatego też wywiad-rzekę oceniam pozytywnie. Może nie jest to pozycja, która
będzie bić się o tytuł Sportowej Książki Roku, ale w zalewie miałkich biografii
stanowi miłą odmianę. To lektura godna polecenie nie tylko kibicom, ale każdemu
czytelnikowi z otwartym umysłem.
CZYTAJ TAKŻE:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz