Jak zwykle wysoki poziom merytoryczny
W najnowszej książce wysoki poziom
został zachowany, co mnie wcale nie zdziwiło. Kupując kolejne tomy, zawsze mam
pewność, że będą one znakomite pod względem merytorycznym. Autorzy nie zrezygnowali
z dobrze znanych czytelnikom schematów wykorzystywanych w poprzednich częściach.
Zanim dotrze się do opisu rywalizacji na bieżniach, rzutniach i skoczniach, najpierw
zostajemy zapoznani z całą otoczką igrzysk olimpijskich w Los Angeles. W telegraficznym
skrócie autorzy zaoferowali czytelnikom streszczenie najważniejszych wydarzeń historycznych
z Polski i ze świata w okresie między igrzyskami w Amsterdamie a tymi
w Los Angeles. Wyselekcjonowali tylko najważniejsze informacje
(niekoniecznie sportowe), lecz ich liczba jest tak wielka, że bardzo trudno
wszystko spamiętać. Czyta się to trochę jak streszczenie obszernego rozdziału z
podręcznika do historii. Kiedy już przetrawimy suche fakty, od tego momentu w
książce będzie dominował już sport.
Augusto Turati
Autorzy nie mogli sobie odpuścić
rozdziału „Lata dziewiątej olimpiady”. To jak zwykle przedstawienie
sylwetek członków Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, którzy dołączyli do
tego zacnego grona w latach 1928-1931. Trzeba nadmienić, że im bliżej czasów
współczesnych, tym coraz łatwiej dotrzeć twórcom do informacji o konkretnych
działaczach i zawodnikach. W najnowszym tomie poznajemy bardzo ciekawe
osobistości, co niekoniecznie oznacza, że pozytywne. Z jednej strony to
zaleta, bo można się sporo dowiedzieć, ale z drugiej strony można trafić na życiorysy
ludzi takich jak Augusto Turati, który był człowiekiem nikczemnym, a
wsławił się m.in. wprowadzeniem obowiązku faszystowskich pozdrowień i oddawana
honoru faszystowskiej symbolice. Skończył marnie, gdyż został oskarżony o
pederastię oraz narkomanię i na cztery lata wygnano go na wyspę Rodos. Zmarł w skrajnej
biedzie. Takich smaczków jest w książce znacznie więcej, ale oczywiście nie
będę ich tutaj przytaczał.
Czy opis sesji MKOL musi być nudny?
Wydawać by się mogło, że opis
sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego z reguły musi być nudny. Starsi
panowie, w żyłach których płynie wyłącznie błękitna krew, siedzą przy stole i
debatują na tematy o których niekoniecznie mają pojęcie, udowadniając że każdy
z nich jest najmądrzejszy. Tymczasem w niezwykle interesujący sposób autorzy
opisali sesję MKOL, na której poruszono temat wyboru gospodarza igrzysk na rok 1936.
Dowiedziałem się, że nie tylko Berlin był niemieckim kandydatem do ugoszczenia
najlepszych sportowców świata, ale w tym wyścigu brały również udział Kolonia,
Frankfurt nad Menem oraz Norymberga. Ta sytuacja uwidacznia fakt, że Niemcom
bardzo zależało na zorganizowaniu igrzysk olimpijskich, co trochę zaprzecza
informacjom powielanym w wielu powojennych publikacjach, sugerujących, że najważniejsi
niemieccy politycy nie byli zwolennikami największej sportowej imprezy świata.
Niekończąca się walka o prawa kobiet
Podobnie jak w tomie ósmym tak i
tutaj przewijają się teksty o bardzo różnych poglądach dotyczących uprawiania
sportu przez kobiety. Pomimo że ich rywalizacja w Amsterdamie została przez
kibiców dobrze przyjęta, to nadal byli na świecie działacze, którzy namiętnie
torpedowali udział płci pięknej w rywalizacji sportowej. Polscy oficjele
byli zdecydowanie za równouprawnieniem i konsekwentnie
głosowali na tak. Od igrzysk w Los Angeles minęło zaledwie 90 lat,
a zmiany jakie w tym czasie dokonały się w temacie uprawiania sportu
przez kobiety są gigantyczne, co autorzy wyśmienicie przedstawili w najnowszym
tomie.
Stanisława Walasiewicz w areszcie
Nowa książka Daniela Grinberga i
Adama Parczewskiego jest pełna ciekawych historii, które aż wysypują się z
niemal każdej strony. Jedna z nich dotyczy sytuacji, która miała miejsce przed
Igrzyskami Olimpijskimi w Los Angeles. Stanisława Walasiewicz (która naprawdę
miała na imię Stefania) na zawodach w USA trafiła dyskiem w głowę Jamesa McBride'a,
co spowodowało utratę przez niego przytomności. Stella została zatrzymana przez
policję, lecz na szczęście zawodnikowi z USA nic poważnego się nie stało i kilka
dni później została zwolniona z aresztu. Przytaczam tę historię, aby
zobrazować jak wiele ciekawych faktów autorzy wyciągnęli na światło dzienne. To
ogromna zaleta tej książki.
Konkursy sztuki
Prawdziwą skarbnicę wiedzy
stanowi także rozdział „Przygotowania w Lake Placid i Los Angeles”. Dość
szczegółowo została przedstawiona podróż najbardziej liczących się ekip na kontynent
amerykański. Opis wioski olimpijskiej oraz przygotowań poszczególnych
zawodników do rywalizacji na kontynencie amerykańskim też wiele wnoszą co
całego obrazu amerykańskich igrzysk. Autorzy nie mogli sobie oczywiście odmówić
wspomnienia o olimpijskich konkursach sztuki. Jak zwykle poświęcili temu cały
rozdział i jak zwykle mnie zaskoczyli. Dowiedziałem się bowiem, że niejaki Alfons
Karny był wyróżniony za jedną ze swoich rzeźb. Nie mam bladego pojęcia, jak
autorzy do tej informacji dotarli, bo ja w żadnych opracowaniach nigdy się z
tym faktem historycznym nie zetknąłem.
Czy w Los Angeles kobiety rywalizowały z mężczyznami?
Po 140-stronicowym,
niezwykle ciekawym wprowadzeniu w klimat tamtych lat, czytelnik wreszcie
dociera do tego, na co czeka każdy miłośnik lekkoatletycznej rywalizacji. Jak zwykle każdej konkurencji został poświęcony
osobny rozdzialik, a o bohaterach igrzysk wiadomo coraz więcej. Książka
jest pełna unikatowych fotografii. Widać, że ta dziedzina mocno się rozwijała
w latach trzydziestych. Ma to też swoje słabe strony, bowiem na zdjęciach
dokładnie widać, jak męskie były niektóre zawodniczki. W czasach, gdy doping
farmakologiczny nie był jeszcze dostatecznie rozwinięty, wiele nacji wystawiało
do zawodów mężczyzn. Po latach część takich oszustów zdemaskowano, lecz jest
dość prawdopodobne, że wielu z nich udało się tak dobrnąć do końca kariery. Oczywiście
mogę się mylić, ale chyba nawet w latach 70. i 80.,
gdzie wspomaganie niedozwolonymi środkami dopingującymi było na porządku
dziennym, kobiety nie wyglądały tak męsko jak niektóre dziewczyny na IO w 1932
roku. Babe Didrikson, Ruth Osburn czy nasza Stella Walsh, to tylko niektóre
przykłady.
Pierwszy czarnoskóry mistrz sprintu
Dla samego opisu rywalizacji na
bieżni, skoczniach i rzutniach warto tę książkę kupić. Autorzy dotarli bowiem do
mało znanych faktów, o których nie usłyszymy w telewizji. Podczas transmisji
lekkoatletycznych, jeśli komentatorzy wspominają te igrzyska, to padają nazwiska
Janusza Kusocińskiego, Stanisławy Walasiewicz, Jadwigi Wajs i ewentualnie Fina
Volmari Iso-Holo, z którym Kusociński rywalizował o złoty medal olimpijski
w biegu na 10 000 metrów. A czy nawet najbardziej zagorzały kibic tej
dyscypliny sportu w Polsce wie, kto zdobył złote medale na 100 i 200 metrów?
Wielu będzie szczerze zdziwionych, że to nie Jessie Owens był pierwszym
czarnoskórym mistrzem olimpijskim na tych dystansach. Ta książka jest
fantastyczna pod każdym względem, bo czytelnicy otrzymują nie tylko suche
wyniki z dawnych lat, które można sobie znaleźć w Wikipedii, ale także opis
rywalizacji, a przede wszystkim najistotniejsze informacje o uczestnikach zawodów.
To tyle jeśli chodzi o część merytoryczną
książki. Pod tym względem nota zdecydowanie 10/10. Niestety znowu muszę się
doczepić do literówek, których wcale nie jest mało. Może jest odrobinę lepiej
niż w poprzednim tomie, ale nadal kłują w oczy. Trzeba jednak uczciwie
przyznać, że tym razem te pomyłki są mniej istotne, gdyż występują w słowach
nie mających wpływu na treść. Są to typowe braki liter lub ich przestawienie w
słowie, ale już nie w nazwiskach zawodników, tylko w sytuacjach, które nie
przekłamują treści. Mimo to drażnią i trochę irytują, ale widocznie taki urok
tej serii. Znalazłem też kilka błędów jeśli chodzi o flagi, np. piąty
maratończyk igrzysk w Los Angeles, Japończyk Seiichiro Tsuda, ma przy swoim
nazwisku polską flagę. Podobało mi się, że pojawiły się wreszcie odwołania do
poprzednich tomów. Tego wcześniej nie było. Oprócz tego autorzy prostują też
własne błędy z poprzednich publikacji, podając dokładną ich lokalizację.
Wspaniała strona wizualna książki
Na koniec warto jeszcze wspomnieć
o stronie wizualnej tej książki. Jak zwykle całość wygląda imponująco. Autorzy
zamieścili blisko 300 (!!!) zdjęć (niektóre z nich są w kolorze). Przy każdym
zawodniku znajduje się flaga kraju, jaki reprezentuje, co sprawia, że w książce
jest kolorowo, a większość zdjęć idealnie komponuje się z tekstem. Krótko
mówiąc: to znakomita książka, idealna na prezent dla miłośnika historii sportu
oraz kibica lekkoatletycznego. Czekam teraz na dziesiąty tom o lekkoatletyce
na igrzyskach w Berlinie i pewnie znowu się okaże, że do tej pory niewiele o
nich wiedziałem…
CZYTAJ TAKŻE:
- "Igrzyska lekkoatletów. Tom 7: Paryż 1924" [Recenzja książki]
- "Igrzyska lekkoatletów. Antwerpia 1920. Tom 6" [Recenzja książki]
- Piątka na piątek: Niezwykłe historie z książki Daniela Lisa „Stulecie przeszkód. Polacy na igrzyskach” [Tekst]
- "Igrzyska lekkoatletów. Tom 8: Amsterdam 1928" [Recenzja książki]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz