Strony

poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Igrzyska lekkoatletów. Los Angeles 1932. Recenzja książki

Jak ten czas szybko płynie… Trzy lata temu do księgarń trafił pierwszy tom serii „Olimpijska Historia Lekkoatletyki”, pod tytułem „Igrzyska lekkoatletów. Ateny 1896”. W lipcu tego roku ukazała się już dziewiąta odsłona tej znakomitej serii: „Los Angeles 1932”. Duet Daniel Grinberg i Adam Parczewski cały czas pracuje na pełnych obrotach i regularnie dostarcza miłośnikom królowej sportu nowych wrażeń, pisząc o starych mistrzach i sprawiając, że dzięki autorom nadal żyją oni w sercach i pamięci kibiców.

Jak zwykle wysoki poziom merytoryczny

W najnowszej książce wysoki poziom został zachowany, co mnie wcale nie zdziwiło. Kupując kolejne tomy, zawsze mam pewność, że będą one znakomite pod względem merytorycznym. Autorzy nie zrezygnowali z dobrze znanych czytelnikom schematów wykorzystywanych w poprzednich częściach. Zanim dotrze się do opisu rywalizacji na bieżniach, rzutniach i skoczniach, najpierw zostajemy zapoznani z całą otoczką igrzysk olimpijskich w Los Angeles. W telegraficznym skrócie autorzy zaoferowali czytelnikom streszczenie najważniejszych wydarzeń historycznych z Polski i ze świata w okresie między igrzyskami w Amsterdamie a tymi w Los Angeles. Wyselekcjonowali tylko najważniejsze informacje (niekoniecznie sportowe), lecz ich liczba jest tak wielka, że bardzo trudno wszystko spamiętać. Czyta się to trochę jak streszczenie obszernego rozdziału z podręcznika do historii. Kiedy już przetrawimy suche fakty, od tego momentu w książce będzie dominował już sport.

Augusto Turati

Autorzy nie mogli sobie odpuścić rozdziału „Lata dziewiątej olimpiady”. To jak zwykle przedstawienie sylwetek członków Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, którzy dołączyli do tego zacnego grona w latach 1928-1931. Trzeba nadmienić, że im bliżej czasów współczesnych, tym coraz łatwiej dotrzeć twórcom do informacji o konkretnych działaczach i zawodnikach. W najnowszym tomie poznajemy bardzo ciekawe osobistości, co niekoniecznie oznacza, że pozytywne. Z jednej strony to zaleta, bo można się sporo dowiedzieć, ale z drugiej strony można trafić na życiorysy ludzi takich jak Augusto Turati, który był człowiekiem nikczemnym, a wsławił się m.in. wprowadzeniem obowiązku faszystowskich pozdrowień i oddawana honoru faszystowskiej symbolice. Skończył marnie, gdyż został oskarżony o pederastię oraz narkomanię i na cztery lata wygnano go na wyspę Rodos. Zmarł w skrajnej biedzie. Takich smaczków jest w książce znacznie więcej, ale oczywiście nie będę ich tutaj przytaczał.

Czy opis sesji MKOL musi być nudny?

Wydawać by się mogło, że opis sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego z reguły musi być nudny. Starsi panowie, w żyłach których płynie wyłącznie błękitna krew, siedzą przy stole i debatują na tematy o których niekoniecznie mają pojęcie, udowadniając że każdy z nich jest najmądrzejszy. Tymczasem w niezwykle interesujący sposób autorzy opisali sesję MKOL, na której poruszono temat wyboru gospodarza igrzysk na rok 1936. Dowiedziałem się, że nie tylko Berlin był niemieckim kandydatem do ugoszczenia najlepszych sportowców świata, ale w tym wyścigu brały również udział Kolonia, Frankfurt nad Menem oraz Norymberga. Ta sytuacja uwidacznia fakt, że Niemcom bardzo zależało na zorganizowaniu igrzysk olimpijskich, co trochę zaprzecza informacjom powielanym w wielu powojennych publikacjach, sugerujących, że najważniejsi niemieccy politycy nie byli zwolennikami największej sportowej imprezy świata.

Niekończąca się walka o prawa kobiet

Podobnie jak w tomie ósmym tak i tutaj przewijają się teksty o bardzo różnych poglądach dotyczących uprawiania sportu przez kobiety. Pomimo że ich rywalizacja w Amsterdamie została przez kibiców dobrze przyjęta, to nadal byli na świecie działacze, którzy namiętnie torpedowali udział płci pięknej w rywalizacji sportowej. Polscy oficjele byli zdecydowanie za równouprawnieniem i konsekwentnie głosowali na tak. Od igrzysk w Los Angeles minęło zaledwie 90 lat, a zmiany jakie w  tym czasie dokonały się w temacie uprawiania sportu przez kobiety są gigantyczne, co autorzy wyśmienicie przedstawili w najnowszym tomie.

Stanisława Walasiewicz w areszcie

Nowa książka Daniela Grinberga i Adama Parczewskiego jest pełna ciekawych historii, które aż wysypują się z niemal każdej strony. Jedna z nich dotyczy sytuacji, która miała miejsce przed Igrzyskami Olimpijskimi w Los Angeles. Stanisława Walasiewicz (która naprawdę miała na imię Stefania) na zawodach w USA trafiła dyskiem w głowę Jamesa McBride'a, co spowodowało utratę przez niego przytomności. Stella została zatrzymana przez policję, lecz na szczęście zawodnikowi z USA nic poważnego się nie stało i kilka dni później została zwolniona z aresztu. Przytaczam tę historię, aby zobrazować jak wiele ciekawych faktów autorzy wyciągnęli na światło dzienne. To ogromna zaleta tej książki.

Konkursy sztuki

Prawdziwą skarbnicę wiedzy stanowi także rozdział „Przygotowania w Lake Placid i Los Angeles”. Dość szczegółowo została przedstawiona podróż najbardziej liczących się ekip na kontynent amerykański. Opis wioski olimpijskiej oraz przygotowań poszczególnych zawodników do rywalizacji na kontynencie amerykańskim też wiele wnoszą co całego obrazu amerykańskich igrzysk. Autorzy nie mogli sobie oczywiście odmówić wspomnienia o olimpijskich konkursach sztuki. Jak zwykle poświęcili temu cały rozdział i jak zwykle mnie zaskoczyli. Dowiedziałem się bowiem, że niejaki Alfons Karny był wyróżniony za jedną ze swoich rzeźb. Nie mam bladego pojęcia, jak autorzy do tej informacji dotarli, bo ja w żadnych opracowaniach nigdy się z tym faktem historycznym nie zetknąłem.

Czy w Los Angeles kobiety rywalizowały z mężczyznami?

Po 140-stronicowym, niezwykle ciekawym wprowadzeniu w klimat tamtych lat, czytelnik wreszcie dociera do tego, na co czeka każdy miłośnik lekkoatletycznej rywalizacji. Jak zwykle każdej konkurencji został poświęcony osobny rozdzialik, a o bohaterach igrzysk wiadomo coraz więcej. Książka jest pełna unikatowych fotografii. Widać, że ta dziedzina mocno się rozwijała w latach trzydziestych. Ma to też swoje słabe strony, bowiem na zdjęciach dokładnie widać, jak męskie były niektóre zawodniczki. W czasach, gdy doping farmakologiczny nie był jeszcze dostatecznie rozwinięty, wiele nacji wystawiało do zawodów mężczyzn. Po latach część takich oszustów zdemaskowano, lecz jest dość prawdopodobne, że wielu z nich udało się tak dobrnąć do końca kariery. Oczywiście mogę się mylić, ale chyba nawet w latach 70. i 80., gdzie wspomaganie niedozwolonymi środkami dopingującymi było na porządku dziennym, kobiety nie wyglądały tak męsko jak niektóre dziewczyny na IO w 1932 roku. Babe Didrikson, Ruth Osburn czy nasza Stella Walsh, to tylko niektóre przykłady.

Pierwszy czarnoskóry mistrz sprintu

Dla samego opisu rywalizacji na bieżni, skoczniach i rzutniach warto tę książkę kupić. Autorzy dotarli bowiem do mało znanych faktów, o których nie usłyszymy w telewizji. Podczas transmisji lekkoatletycznych, jeśli komentatorzy wspominają te igrzyska, to padają nazwiska Janusza Kusocińskiego, Stanisławy Walasiewicz, Jadwigi Wajs i ewentualnie Fina Volmari Iso-Holo, z którym Kusociński rywalizował o złoty medal olimpijski w biegu na 10 000 metrów. A czy nawet najbardziej zagorzały kibic tej dyscypliny sportu w Polsce wie, kto zdobył złote medale na 100 i 200 metrów? Wielu będzie szczerze zdziwionych, że to nie Jessie Owens był pierwszym czarnoskórym mistrzem olimpijskim na tych dystansach. Ta książka jest fantastyczna pod każdym względem, bo czytelnicy otrzymują nie tylko suche wyniki z dawnych lat, które można sobie znaleźć w Wikipedii, ale także opis rywalizacji, a przede wszystkim najistotniejsze informacje o uczestnikach zawodów.

Błędy, błędy, błędy

To tyle jeśli chodzi o część merytoryczną książki. Pod tym względem nota zdecydowanie 10/10. Niestety znowu muszę się doczepić do literówek, których wcale nie jest mało. Może jest odrobinę lepiej niż w poprzednim tomie, ale nadal kłują w oczy. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że tym razem te pomyłki są mniej istotne, gdyż występują w słowach nie mających wpływu na treść. Są to typowe braki liter lub ich przestawienie w słowie, ale już nie w nazwiskach zawodników, tylko w sytuacjach, które nie przekłamują treści. Mimo to drażnią i trochę irytują, ale widocznie taki urok tej serii. Znalazłem też kilka błędów jeśli chodzi o flagi, np. piąty maratończyk igrzysk w Los Angeles, Japończyk Seiichiro Tsuda, ma przy swoim nazwisku polską flagę. Podobało mi się, że pojawiły się wreszcie odwołania do poprzednich tomów. Tego wcześniej nie było. Oprócz tego autorzy prostują też własne błędy z poprzednich publikacji, podając dokładną ich lokalizację.

Wspaniała strona wizualna książki

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o stronie wizualnej tej książki. Jak zwykle całość wygląda imponująco. Autorzy zamieścili blisko 300 (!!!) zdjęć (niektóre z nich są w kolorze). Przy każdym zawodniku znajduje się flaga kraju, jaki reprezentuje, co sprawia, że w książce jest kolorowo, a większość zdjęć idealnie komponuje się z tekstem. Krótko mówiąc: to znakomita książka, idealna na prezent dla miłośnika historii sportu oraz kibica lekkoatletycznego. Czekam teraz na dziesiąty tom o lekkoatletyce na igrzyskach w Berlinie i pewnie znowu się okaże, że do tej pory niewiele o nich wiedziałem…

CZYTAJ TAKŻE:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz