Informując o zbliżającej się premierze
biografii Krzysztofa Piątka nie miałem pojęcia, jak wielkie wywoła poruszenie. Jeden
tweet dotarł do kilkudziesięciu tysięcy odbiorców, o sprawie wypowiedzieli się czołowi
dziennikarze piłkarscy z Mateuszem Borkiem, Tomaszem Smokowskim i Mateuszem
Święcickim na czele, a na koniec oświadczenie wydał sam zainteresowany. Temat
książki Pawła Sity „Być jak Krzysztof Piątek” okazał się niezwykle gorący, ale
mam wrażenie, że nie wszyscy oburzali się słusznie.
Za każdym razem, kiedy wrzucam
zapowiedź książki czynnego jeszcze sportowca, pojawia się lawiny podobnych
komentarzy. „Skok na kasę”, „Może jeszcze książka o X?!” (tutaj pada nazwisko zawodnika,
któremu akurat nie idzie) i moje ulubione: „Biografie powinno się pisać po zakończeniu
kariery!”. Choć w 2014 roku wyszły u nas trzy książki 22-letniego Neymara
(niemal w tym samym czasie), doczekaliśmy się trzech książek o 25-letnim
Robercie Lewandowskim, gdy ten strzelił cztery gole Realowi (o czym pisałem w tym wpisie), a przed Euro 2016, oprócz kilku biografii Lewego (w tym dwóch naprawdę
dobrych), doliczyłem się blisko 30 pozycji z naszym kapitanem na okładce, za
każdym razem fala oburzenia jest taka sama, a może nawet większa. Przy
zapowiedzi biografii Krzysztofa Piątka, którą 27 listopada ma na rynek wypuścić
Wydawnictwo Znak, skala zjawiska przerosła nawet moje wyobrażenia. Myślę, że
warto wyjaśnić kilka najważniejszych rzeczy, bo odniosłem nieodparte wrażenie, iż
większość osób oburzała się zupełnie niepotrzebnie.
A tymczasem w listopadzie... PIO PIO PIO! Biografię Krzysztofa Piątka wydaje Znak. Jak sądzicie - za wcześnie, w sam raz czy za późno? :) Przypomnę, że wcześniej wyjdzie jeszcze książka o Polaku skierowana do najmłodszych. @PDumanowski @fkapica @dominik_guziak @matiswiecicki pic.twitter.com/RupL2HG9lP— Piotr Stokłosa (@KsiazkiSportowe) October 3, 2019
Czy Krzysztof Piątek ma coś
wspólnego z tą książką?
Jak już wiecie po oświadczeniu,
które piłkarz wydał na Twitterze, nie wiedział, że taka biografia w ogóle
powstaje. Wydawało mi się to dosyć oczywiste, gdy zobaczyłem okładkę. Oficjalna
książka o tytule „Być jak Krzysztof Piątek” wskazywałaby na ogromną megalomanię
głównego bohatera, który mówi o sobie w osobie trzeciej, a do tego sam określa
się „piłkarskim geniuszem”, jak wynika z podtytułu. Poza tym w zapowiedzi
podkreśliłem, że ukaże się biografia, a nie autobiografia Piątka – to zasadnicza
różnica. Wiele osób było jednak zdziwionych, gdy okazało się, że piłkarz nie ma
z książką nic wspólnego. Jak to, to można pisać o kimś książki bez jego zgody? Otóż
tak, oczywiście, bo piłkarze to osoby publiczne, tak samo jak politycy, muzycy
czy celebryci.
Książka ta powstała bez mojej wiedzy i autoryzacji. Jako osoba publiczna nie mam wpływu na to, kto i kiedy zdecyduje się wydać kolejną wersję mojej historii. Nie jest to moja autobiografia, a autor nigdy ze mną nie rozmawiał. Nie miałem też wpływu na termin publikacji.— Krzysztof Piątek (@pjona9official) October 4, 2019
Na osiem czy dziewięć biografii
Leo Messiego, które ukazały się w Polsce, status oficjalnej miała jedna („Messi. Uwierz
w siebie”), a autoryzowanej druga („Messi. Biografia” Guillema Balague). Cała
reszta powstawała na podobnej zasadzie: autor prześledził powszechnie dostępne
informacje o Argentyńczyku, w najlepszym wypadku porozmawiał z kilkoma osobami
z jego otoczenia i zawarł to wszystko w biografii. Na całym świecie takich
książek wyszło z pewnością kilkadziesiąt, a większością z nich Messi nie
zaprząta sobie nawet głowy. Zresztą dlaczego miałby to robić? Fakt, nie zarobił
na tych pozycjach złamanego grosza, ale one na pewno wpłynęły pozytywnie na
jego wizerunek i przysporzyły mu mnóstwo fanów.
Zauważmy też, że Robert
Lewandowski, choć były dwie książki, które autoryzował („Lewy. Chłopak, który
zachwycił świat” Yvette Żółtowskiej-Darskiej oraz „Nienasycony” Pawła Wilkowicza”),
wcale nie walczył z wydawcami pozostałych. Oczywiście historia zna takie
przypadki, gdy główny bohater pozywa wydawcę za stworzenie biografii (tak było
z Adamem Małyszem i książką „Małysz: Bogu dziękuję!” o czym więcej przeczytacie tutaj), ale są to raczej sporadyczne przypadki. Inaczej jest, gdy książka
narusza dobra osobiste sportowca, jak biografia Tomasza Adamka „Historia prawdziwa”,
która została wycofana z rynku, ale to efekt poważnych zarzutów stawianych w
publikacji. Takich, których raczej nie należy się spodziewać w opisie historii
Piątka. Dlatego więc piłkarz w swoim oświadczeniu nie zapowiedział wejścia na
drogę sądową, bo też nie ma podstaw (na razie), by pozwać autora lub wydawcę.
Podsumowując: nie, główny bohater
wcale nie musi wyrażać zgody, by powstała o nim książka. Ba, może nawet nie
mieć o niej wiedzy, tak jak było w przypadku Krzysztofa Piątka. Wszelkie oznaki
oburzenia kierowane w stronę piłkarza są więc bezzasadne.
Czy podtytuł książki jest
trafny?
Ten podtytuł zrobi chłopakowi krzywdę. Niepotrzebnie. Krzysiek jest dobrym graczem a ma szansę stać się bardzo dobrym zawodnikiem. Nazywanie go geniuszem jest nieprawdziwe i nieroztropne. Bo jak określić @lewy_official , nie mówiąc już o Diego Maradonie?— Mateusz Borek (@BorekMati) October 4, 2019
To chyba kwestia, która była w
całej sprawie decydująca. Podtytuł „Historia piłkarskiego geniusza” zastosowany
wobec zawodnika, który zaliczył fenomenalny jeden sezon w Serie A, to jednak spore
nadużycie. Całkiem słusznie swoje oburzenie wyrazili więc dziennikarze: Borek,
Smokowski i Święcicki, który poświęcił sprawie nawet dłuższy tekst na Facebooku.
To właśnie podtytuł był tutaj punktem zapalnym, zwłaszcza że został ujawniony w
momencie, gdy Krzysztof Piątek przechodzi kryzys, a reprezentacja Polski zawodzi.
Zwróćcie uwagę, że kiedy cztery miesiące temu swoją publikację „Krzysztof
Piątek. W drodze na szczyt” ogłaszał dziennikarz „Przeglądu Sportowego” Tomasz
Włodarczyk, sytuacja była zgoła inna.
Owszem, pojawiały się pojedyncze
głowy, że za wcześnie nawet na taką pozycję, ale autora broniło kilka kwestii:
- jest dziennikarzem piłkarskim i
pisze o reprezentacji Polski;
- nadał swojemu dziełu sensowny podtytuł;
- nie zapowiadał publikacji jako
książki czy biografii, ale mówił o niej jako o historii;
- wstrzelił się idealnie z datą
premiery – wszyscy mieli w pamięci udane mecze i bramki Piątka w reprezentacji
Polski i AC Milan.
Dowodem na to, że to właśnie
podtytuł wywołał u większości komentujących największe oburzenie, jest również
fakt, iż kilka dni temu na Twitterze Sportowej Książki Roku pojawiła się zapowiedź
książki o Krzysztofie Piątku dla dzieci. News przeszedł właściwie bez echa, bo
też taka formuła wydaje się przemyślana i uzasadniona – w końcu dla dzieciaków
Piątek może być obecnie obok Roberta Lewandowskiego wzorem do naśladowania. Inną
kwestią pozostaje, na ile podtytuł książki Pawła Sity był ostateczny – choć książka
wczoraj pojawiła się w ofercie LaBotiga.pl i stamtąd zaczerpnąłem zapowiedź,
już z niej zniknęła, a nieoficjalnie dowiedziałem się, że Znak planuje zmiany w
książce. Być może więc wszyscy oburzający się wyświadczyli krakowskiej firmie
przysługę.
Jak nie trafić z premierą. https://t.co/Kb8SnhfMoZ— Michał Kołodziejczyk (@Michal_Kolo) October 4, 2019
Czy to wszystko było
zaplanowaną akcją marketingową?
To chyba najdziwniejsza z kwestii
poruszonych w komentarzach, ale pozwólcie, że się do niej odniosę. Nie, to nie
była zorganizowana akcja marketingowa, a nawet jeśli tak i stałem się
bezwiednym narzędziem w rękach wydawcy, to osiągnięty efekt był raczej odwrotny
do zamierzonego. Obawiam się, że nawet jeśli teraz Znak wprowadzi sporo
pozytywnych zmian (chociażby dając inny podtytuł), niechęć kibiców do książki raczej
się już nie zmieni. Naprawdę byłoby zaprzeczeniem wszystkiego, co wiem o
promocji publikacji sportowych, gdyby biografia Pio po wczorajszej akcji zaczęła się świetnie
sprzedawać.
Czy biografie czynnych
piłkarzy mają sens?
Dochodzimy do najważniejszej
kwestii w całej sprawie i fundamentalnego pytania. Tak jak jestem w stanie
zrozumieć głosy krytyki wobec biografii czynnych zawodników, tak nie rozumiem
pisania o takiej książce „dno”, gdy nawet nie zapoznało się z jej opisem. Nie
wiem, skąd w kibicach przeświadczenie, że gdy sportowiec kończy karierę, nabiera jakichś magicznych mocy literackich i serwuje czytelnikom znakomitą
lekturę. Albo skąd przekonanie, że książka o całej karierze będzie lepsza niż o
jej wycinku. Przecież to oczywiste, że jedno nie ma z drugim nic wspólnego.
Jest wiele przykładów znakomitych książek czynnych sportowców („Ja, Ibra”, „Pirlo. Myślę, więc gram”, „Carlo Ancelotti. Nienasycony zwycięzca” czy „Crouch. Jak
być piłkarzem”) i równie dużo nudnych wspomnień zawodników, którzy zawiesili
sportowe buty na kołku (chociażby Nedved i Rodman). Nie ma tutaj reguły, bo też
nie może jej być – Philippe Auclair napisał świetną książkę o Eriku Cantonie, mimo
że nie rozmawiał z nim ani razu, a rozmowa z Michelem Platinim, którą wydało
kiedyś Wydawnictwo Dolnośląskie, jest nudna jak flaki z olejem.
Można oczywiście znaleźć wiele (jeśli
nie więcej) przykładów odwrotnych, ale nie jest powiedziane, że biografia
czynnego sportowca musi być słaba. Zgodzę się więc tutaj z Mateuszem Święcickim,
który w swoim tekście napisał, że najważniejsza jest selekcja. Nawet średnio zorientowany
w rynku książek sportowych kibic czuje, która biografia będzie hitem, a po
której raczej nie można się spodziewać niczego wielkiego (a jak ktoś nie wie,
to zapraszam regularnie na mojego bloga). Nie widzę więc nic złego w tym, że ukazują
się książki o czynnych sportowcach – jeśli komuś się nie podobają, to ma do
wyboru dziesiątki, jeśli nie setki innych publikacji. Pod tym względem rynek
daje ostatnio naprawdę ogromne możliwości. Myślę, że powinniśmy do tego podejść
zdroworozsądkowo – to nie jest tak, że biografia Krzysztofa Piątka blokuje
miejsce innym, bardziej wartościowym książkom. Gdyby jej nie było, wybór byłby
po prostu mniejszy, a chyba lepiej mieć w czym przebierać? Kto wie, być może jakiś
dzieciak zainspirowany historią Pio pójdzie w jego ślady i za kilkanaście lat znowu
niektórym przyjdzie oburzać się na biografię małolata? Tego bym sobie i Wam
życzył, bo im więcej takich książek o naszych sportowcach, tym więcej szans na
to, że nie będziemy z sentymentem wspominać czasów, gdy Robert Lewandowski dzięki
swojej formie i popularności wyskakiwał niemal z... półki w księgarniach.
Pisarz też musi żyć, a przy okazji promuje Polskę. Mnie zawsze dziwi, czemu nie dba się o dobro narodowe? Przecież to dzięki pisarzom przechodzą do historii różni zasłużeni ludzie - sportowcy czy malarze... Lepiej jak się ich promuje za życia niż po śmierci.
OdpowiedzUsuń