Strony

niedziela, 31 sierpnia 2014

Janusz Trupinda: „Dla Gedanii nie było miejsca w powojennej rzeczywistości” [Wywiad]

Fot. zbiory prywatne Janusza Trupindy
Jakiś czas temu natrafiłem na blog „Gedania. Zapiski na marginesie książki”. Okazało się, że stronę prowadzi Janusz Trupinda (na zdjęciu), pracownik Muzeum Historycznego Miasta Gdańska, który pracuje właśnie nad publikacją poświęconą Gedanii – gdańskiemu klubowi sportowemu z bogatą, lecz jednocześnie tragiczną przeszłością sięgającą okresu międzywojennego. Zainteresowany tematyką, postanowiłem zadać autorowi kilkanaście pytań. Efektem tego poniższa rozmowa.

- Jak idą prace nad książką?

Cały czas systematycznie „do przodu”. Ze względu na inne obowiązki i zobowiązania nie mogę niestety poświęcić na jej przygotowywanie tyle czasu, ile bym chciał, ale jestem zadowolony z postępów.

- Ma Pan wyznaczony jakiś graniczny termin ukończenia publikacji?

Termin ukończenia publikacji określiłem sobie słowem „jesień”. Chciałbym zakończyć pisanie do końca października, gdyż później przyjdzie jeszcze czas na recenzję, redakcję i skład. Realnym terminem wydania jest więc wiosna przyszłego roku. Muszę jeszcze znaleźć odpowiednie wydawnictwo. Pierwsze rozmowy już się toczą, ale do finalizacji jeszcze daleko.

- W czerwcu założył Pan blog "Gedania. Zapiski na marginesie książki". Powstał on przede wszystkim z myślą o tym, żeby opublikować na nim to, co nie zmieści się w książce?

Wszelakich wątków związanych z działalnością Gedanii jest tyle, że na pewno nie da rady zmieścić tego w książce. Są kwestie wątpliwe, zagadki, których nie jestem w stanie rozwikłać. Może ktoś pomoże? Przede wszystkim chciałbym jednak dotrzeć do ludzi. Mimo, że posiadam adresy rodzin dawnych Gedanistów i mógłbym rozesłać oficjalne pisma z logo Muzeum Historycznego z prośbą o pomoc w pisaniu książki, to nie chcę tego robić. Nie chcę wchodzić ludziom „z butami” do domu, narzucać się. Wyszedłem z założenia, że jeżeli ktoś interesuje się historią klubu, czy choćby bada dzieje swoich przodków lub rodziny, to na pewno będzie przeszukiwał internet i w ten sposób się na mnie natknie. Wolałbym, żeby odbyło się to raczej w ten sposób, niż poprzez moją inicjatywę i nagabywanie.

- Nie stara się więc Pan wykorzystywać swojej funkcji, ale jako pracownik Muzeum Historycznego Miasta Gdańska ma Pan chyba nieco ułatwione zadanie, jeśli chodzi o pisanie książki? Doskonale zna Pan historię miasta, ma dostęp do materiałów, a poza tym zawsze istnieje szansa na to, że w muzeum spotka się kogoś, kogo wspomnienia okażą się pomocne.

Oczywiście, jest mi łatwiej, choć w zbiorach Muzeum znajduje się zaledwie kilkanaście pamiątek związanych z Gedanią, trochę archiwalnych zdjęć. Źródeł dotyczących ludzi szukać musiałem w innych instytucjach naukowych, bibliotekach, archiwach. Dużą pomoc uzyskałem od spadkobiercy dawnej Gedanii - klubu Energa-Gedania S.A., którego prezesi podzielili się ze mną tym, co ocalało. Sądzę, że wystawa, jak i zatrudnienie w Muzeum Historycznym uwiarygodniło moją osobę, ułatwiło kontakt. Muszę zresztą przyznać, że na początku obawiałem się trochę, że źródeł będzie niewiele. Teraz mam problem z objętością książki.

- Wspomniana przez Pana wystawa "Citius-Altius-Fortius. Lokalny wymiar wielkiej idei sportu" okazała się impulsem do powstania książki. Rzeczywiście podczas jej zwiedzania w oczach wielu ludzi pojawiły się łzy i wróciły wspomnienia?

Na blogu opisywałem już historię o łzach córki znanego gdańskiego boksera, a podobnych sytuacji było więcej. Nie spodziewałem się aż tak emocjonalnego przyjęcia wystawy, bo od zakończenia wojny minęło już przecież tyle czasu… Poznałem wielu krewnych Gedanistów, którzy dziękowali za przypomnienie ich bliskich, prosili o zdjęcia, których nie znali, już w trakcie wystawy donosili pamiątki, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Czuli się zaszczyceni, że wystawę mogli oglądać w jednym z najbardziej reprezentacyjnych budynków w mieście - Ratuszu Głównego Miasta w Gdańsku. Nie chcę wymieniać ich nazwisk, opisywać emocji, bo być może sobie tego nie życzą. Powiem tylko, że na wystawę niespodziewanie przyszedł pewnego dnia marszałek Senatu, Bogdan Borusewicz. Okazało się, że u jednej z rodzin związanych z Gedanią ukrywał się w stanie wojennym. Wszyscy ci ludzie namówili mnie i do dziś motywują, abym opisał historię klubu, która jest historią ich rodzin.

Fot. zbiory prywatne Janusza Trupindy
- A czy blog przyniósł jakiś efekt, jeśli chodzi o odzew ludzi mogących pomóc podczas prac nad książką? Ktoś zgłosił się z jakimiś ciekawymi materiałami lub zdjęciami?

Jestem bardzo zaskoczony pozytywnym przyjęciem bloga i mojej prośby o pomoc. Kolekcjonerzy i pasjonaci chcą dzielić się informacjami, podsyłają ciekawostki, dane statystyczne, chcą nawiązać kontakt i pomóc. Jestem im za to wdzięczny i każdemu podziękuję w książce.

- Pańska publikacja będzie obejmowała całą historię klubu i dzieje wszystkich sekcji?

To będzie historia klubu jako całości. Poszczególne sekcje, czy jak je wówczas nazywano w Gedanii - wydziały, to zespół naczyń połączonych. Nie da się zrozumieć ich działalności bez ukazania całości funkcjonowania klubu. Nie wspominam już o fakcie, że w tamtych warunkach wielu zawodników zasilało różne sekcje, uprawiając jednocześnie kilka dyscyplin.

- Skoro ukończenie pisania zaplanował Pan na jesień, zapewne ma już Pan zgromadzone wszystkie materiały?

Większość materiałów już mam, ale wciąż prowadzę kwerendy archiwalne, przeglądam prasę, rozmawiam z ludźmi. O Gedanii ukazało się już kilka publikacji jubileuszowych, związanych z rocznicami funkcjonowania klubu. Trzeba je jednak mocno zweryfikować. Cały czas próbuję lepiej poznać czasy, o których piszę i nie myślę tu tylko o sporcie czy wydarzeniach politycznych, ale o zwykłych ludziach, warunkach ich życia, o rodzinach, z których rekrutowali się Gedaniści. Stąd wielką wartością są dla mnie rozmowy z ludźmi związanymi z klubem, z członkami ich rodzin, z przedwojennymi gdańszczanami. To wspomnienia, które oczywiście trzeba weryfikować, ale niosą w sobie taki ładunek emocjonalny, że chcę je ocalić. Zostało już niewielu pamiętających przedwojenny klub, ale wszyscy podkreślają, że być Gedanistą, to była nobilitacja.

- Potwierdza się więc to, co przeczytałem na blogu, czyli że interesują Pana przede wszystkim ludzie, którzy tworzyli Gedanię. Książka, która powstaje, nie będzie więc typową monografią z mnóstwem tabel, statystyk i opisem wyłącznie sportowych zmagań klubu?

Statystyka będzie ważną częścią książki. Udało mi się bowiem zebrać wiele do tej pory niepublikowanych wyników, które uzupełnią historię sportu polskiego, ale także niemieckiego, bo np. piłkarska drużyna Gedanii rywalizowała w rozgrywkach Niemieckiego Związku Piłki Nożnej. Ale to będzie tylko dodatek. To co skłoniło mnie do pisania i co znajduje się w centrum mojego zainteresowania, to ludzie.

- Z Gedanistami, którzy tworzyli ten klub przed wojną, los nie obszedł się raczej łaskawie…

Można bez przesady powiedzieć, że to tragiczne pokolenie, nie tylko w wymiarze sportowym. Wraz z utworzeniem Wolnego Miasta Gdańska, a zwłaszcza w warunkach zwiększających się wpływów nazistów, Polacy tam mieszkający znaleźli się w bardzo trudnym położeniu. Sport był dla nich płaszczyzną umożliwiającą zaznaczenie swojej obecności, wyrażenie aspiracji, podkreślenie patriotyzmu. Działalność sportową łączyli z zaangażowaniem społecznym, uczestnictwem w organizacjach kulturalnych, choć byli to większości zwykli, jak to się mówi, „prości” ludzie. Chcę pokazać ich świat, który popadł już w zapomnienie.

- Po zakończeniu wojny ich sytuacja wcale nie zmieniła się chyba na lepsze?

Fot. zbiory prywatne Janusza Trupindy
Wojna przekreśliła wszystko, co budowali: klub został rozbity, jego członkowie w większości aresztowani. Wrócili po wojnie i przedwojenni piłkarze, starsi o pięć lat i straszliwe przeżycia wojenne, zdołali zdobyć mistrzostwo Gdańska. Ale miejsca w Gdańsku dla nich nie było. Nowe władze i ludność napływowa traktowały przedwojennych Polaków bardzo podejrzliwie, zrównując ich często z Niemcami, nazywając Volksdeutschami, fałszywymi Polakami, obrzucając inwektywami i zmuszając do udowadniania polskości i patriotyzmu. Procesy rehabilitacyjne i weryfikacyjne to było upokorzenie, na które nie zasłużyli. Wielu z tych, którzy przed wojną ryzykowali życie dla Polski, którzy znieśli pobyt w obozach koncentracyjnych i wrócili do Gdańska, nie mogło znieść tych upokorzeń i wyemigrowało w końcu do… kraju swoich prześladowców, czyli Niemiec. W tej sytuacji także dla Gedanii nie było miejsca w powojennej rzeczywistości. Mogła wprawdzie funkcjonować, ale z powodów politycznych sukcesy miały odnosić kluby założone już po wojnie przez władzę ludową. Ostatnim momentem chwały przedwojennego klubu był złoty medal boksera Zygmunta Chychły w rozegranych w Warszawie w 1953 r. mistrzostwach Europy. Dramatyczną historią jego życia kończę opowieść o dawnej Gedanii. Nowa, uformowana po czasach stalinowskich, to już zupełnie inna historia.

- W tym co Pan mówi, sporo jest wątków historycznych, niekoniecznie związanych ze sportem. Książka będzie więc też po części publikacją traktującą o samym Gdańsku i jego historii?

Tak, oczywiście. Sport jest częścią kultury, ważną częścią życia społecznego i nie może być pokazywany, choć często się to zdarza, w oderwaniu od realiów historycznych. W Gdańsku jest to szczególnie istotne, bo poprzez niemal całkowitą wymianę mieszkańców w 1945 r. lokalna tradycja została przerwana. Dopiero teraz ją odkrywamy i badamy, ale jest jeszcze wiele białych plam. Przedwojenny gdański sport to jedna z nich.

- Po 1945 roku, kiedy Gdańsk znowu stał się częścią Polski, wcześniejszą historię Gedanii próbowano wymazać z pamięci ludzi. Był problem ze znalezieniem źródłem dotyczących pierwszych lat istnienia klubu?

Problem oczywiście był, ale nie jest to związane z okresem powojennym, a działalnością Niemców. Już 1 września splądrowali oni pomieszczenia klubowe niszcząc trofea, pamiątki i archiwa. Skutecznie zadbali o to, aby po klubie, z którym identyfikowali się Polacy, w Gdańsku nie pozostał najmniejszy ślad. Na szczęście nie byli wystarczająco dokładni, nie zakładali też, z sytuacja się odwróci i Gdańsk będzie jeszcze kiedykolwiek polski. Pozostały zatem szczątki materiałów, nieliczne zdjęcia, pamiątki. Głównie w rękach prywatnych. Ale, jak już powiedziałem, z archiwaliów, wspomnień, współczesnej prasy, polskiej i niemieckiej, da się wiele wycisnąć. Żałuję, że z wieloma bohaterami książki nie mogę już porozmawiać, zapytać o różne kwestie, rozstrzygnąć wątpliwości. Ten czas już minął, ludzie odeszli zapewne nie przekazując wszystkiego, co mogliby. Z drugiej jednak strony teraz można napisać książkę obiektywną, z odpowiednim dystansem do opisywanych czasów i ludzi.  Sądzę, że wydanie książki drukiem spowoduje ujawnienie nieznanych rodzinnych archiwów.

- W książce będzie można znaleźć między innymi informacje o przedwojennych potyczkach Gedanii z polskimi klubami. O czym jeszcze będą mogli dowiedzieć się czytelnicy?

Nie wiem, na ile będzie to interesujące dla czytelnika, bo dla autora wszystko jest ciekawe, ale w książce znajdą się informacje o początkach klubu, warunkach, w jakich powstawał i motywacjach młodych ludzi, którzy go zakładali. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy czytający będą znawcami sportu, więc trzeba będzie pewne kwestie wytłumaczyć, np. zasady gry w 11-osobową piłkę ręczną. Na tle historii społeczno-gospodarczej Wolnego Miasta Gdańska przedstawię funkcjonowanie klubu, jego wszystkich sekcji od pierwszego trudnego okresu „rozruchu”, aż po wybuch II wojny światowej. Zwycięstwa przeplatały się z porażkami, nie był to sport przez duże „S” - właściwie tylko bokserzy reprezentowali poziom zbliżony od polskiej ekstraklasy, zbliżali się do niego piłkarze. Reszta Gedanistów to sportowcy, jakich wielu w ówczesnym Gdańsku, Polsce czy Niemczech, reprezentujący bardzo przeciętny, amatorski poziom.

- Rozumiem więc, że to nie poziom sportowy decydował o tym, że postanowił Pan opisać historie tych sportowców. Było jakaś cecha, która charakteryzowała tych ludzi i sprawiła, że opowieść o ich życiu stała się wystarczająco interesująca, aby stać się tematem książki?

Wyróżniało ich jedno: działali w bardzo trudnych warunkach, byli mniejszością i to sport właśnie pozwalał im zachować tożsamość narodową i wyrazić swoje aspiracje. Rywalizowali z klubami polskimi, ale w większości z niemieckimi. Tu dochodził jeszcze czynnik narodowy, rywalizacja polsko-niemiecka. Dlatego mimo wielu przeciwności i kłopotów nigdy się nie poddawali - tu po prostu nie można było „odpuścić”. W książce opiszę ich gehennę w latach nazizmu, indywidualne losy w czasie II wojny światowej, męczeństwo i konformizm, bohaterstwo i zdradę. Wielu z ludzi związanych z Gedanią stanowiło elitę intelektualną wśród Polaków w Wolnym Mieście i jako nienadający się do zniemczenia zostali bardzo szybko zamordowani. Ich nazwisk często nie łączymy z działalnością na niwie sportowej.  Patriotyzm udzielał się także innym szeregowym członkom klubu, działaczom i sportowcom. Wielu z nich trafiło do obozów, wielu zostało wywiezionych na roboty, wielu chciało po prostu przeżyć, ale część zaangażowała się aktywnie w działalność konspiracyjną. Jeszcze przed wojną byli przygotowywani do działalności dywersyjnej, a klub był wspierany przez polskie władze. Związki Gedanii z wielką polityką i ich konsekwencje to także uwzględniony przeze mnie problem. Jest ich w książce oczywiście więcej. Po wojnie Gedaniści wrócili do Gdańska i pierwsze, co zrobili, to reaktywowali klub, który okazał się nie być poprawny politycznie. W polskim Gdańsku, za którym cale życie tęsknili, nie było już dla nich miejsca. To trochę tacy gdańscy „Kolumbowie”.  „Zwyciężyć, znaczy walczyć do końca” - taki tytuł będzie nosiła książka i to wiele mówi o jej zawartości.

Fot. zbiory prywatne Janusza Trupindy
- Myśli Pan, że książka będzie miała szansę dotrzeć do szerszego grona czytelników, nie tylko tych, którzy w jakimś stopniu związani są z Gdańskiem i klubem?

Jeżeli chodzi o formę publikacji, to ma to być książka dla ludzi. Będzie oczywiście udokumentowana, zgodnie z zasadami obowiązującymi w nauce (przypisy), ale tekst ma być „do czytania”. Wciąż szlifuję zdania, poprawiam je - dużo czytam innych, podobnych opracowań historycznych, esejów czy reportaży sportowych. Od każdego z autorów staram się czegoś nauczyć. Mam nadzieję, że się uda.  Jeżeli chodzi o treść, to Gedania jest bardzo mało znanym rozdziałem polskiego sportu. Tak naprawdę to historia tego klubu, jak i innych polskich organizacji sportowych w Wolnym Mieście Gdańsku znalazła się po 1945 r. w swoistej próżni. Polskich sportowców z Gdańska nie ma w historii niemieckiego sportu, nie funkcjonują także w polskich opracowaniach historycznych. Nawet tak wnikliwy badacz, jak dr Bogdan Tuszyński, opracowując straty polskiego sportu w czasie II wojny światowej, Gedanię po prostu pominął. Dlatego sądzę, że książka może trafić nie tylko do zainteresowanych historią klubu czy miasta Gdańska, ale wszystkich, którzy chcą dowiedzieć się więcej o historii polskiego sportu. A takich ludzi jest niemało.

CZYTAJ TAKŻE:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz