Strony

wtorek, 7 września 2021

„Mistrz. Tadeusz «Teddy» Pietrzykowski”. Recenzja książki

Są takie książki, które głęboko zapadają w pamięć i zmuszają czytelnika do robienia sobie podczas lektury dłuższych przerw na przemyślenia. „Mistrz”, czyli biografia Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego, jest jedną z nich. Pamiętniki przedwojennego pięściarza, a później więźnia KL Auschwitz, opracowane przez jego córkę Eleonorę Szafran, fragmentami są porażające, mimo że od opisywanych w książce wydarzeń minęło już blisko 80 lat.

O Tadeuszu „Teddym” Pietrzykowskim słyszało wielu kibiców i fanów boksu. W 2012 roku ukazała się nawet książka „Bokser z Auschwitz”, w której Marta Bogacka przybliżyła krótko postać przedwojennego pięściarza, który w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu walczył na pięści z Niemcami, by przeżyć. Nigdy jednak nie poznaliśmy tej opowieści z pierwszej ręki (poza nielicznymi publikacjami prasowymi, np. serią tekstów w „Sportowcu” autorstwa Andrzeja Gowarzewskiego), mimo że Pietrzykowski zabiegał o to, by opublikować swoje wspomnienia. Pierwsze spisał tuż po wojnie, ale przekazane w ręce nieodpowiedniej osoby przepadły, o czym pisałem więcej w tym tekście. Bokser przelał swoje przeżycia na papier po raz kolejny, ale znów natrafił na niewłaściwą osobą i do wydania książki nie doszło. Dopiero po latach historię ojca postanowiła przedstawić szerszej publice Eleonora Szafran, a wraz z biografią „Mistrz” na ekrany kin trafił film o tym samym tytule, w którym w rolę głównego bohatera wciela się Piotr Głowacki. Książka, poza wstępem i zakończeniem, ma formę pierwszoosobową, co nadaje jej bardzo osobistego charakteru. Mimo że zamieszczone w książce zapiski mistrza poczynione zostały wiele lat po zakończeniu II wojny światowej, opisane są tak żywo, że łatwo się domyślić, iż wydarzenia lat 1939-1945 siedziały mocno w Pietrzykowskim aż do jego śmierci.

KL Auschwitz, Neuengamme i Bergen-Belsen

Paradoksem książki jest fakt, że czyta się ją szybko, a jednocześnie wolno. Szybko, gdyż napisana jest bardzo sprawnie, wciąga i zaciekawia. Wolno, ponieważ opisywane w niej wydarzenia są tak drastyczne, przerażające i przygnębiające, że niemal po zakończeniu każdego rozdziału trzeba robić przerwę na przemyślenia. Ostatni raz z literaturą obozową miałem styczność w liceum i od tamtej pory, prowadząc sielskie życie w czasach pokoju, nie wracałem zbyt często pamięcią do dramatycznych wspomnień więźniów niemieckich obozów śmierci. Podczas lektury „Mistrza” obrazy z dzieł chociażby Hanny Krall powróciły. To dobrze, gdyż jednym z celów Tadeusza Pietrzykowskiego było sprawienie, by pamięć o wydarzeniach II wojny światowej nigdy nie wyblakła. Tylko w ten sposób możemy mieć pewność, że podobne bestialstwo nie wydarzy się już nigdy w dziejach ludzkości i „Mistrz” zdecydowanie podtrzymuje pamięć o nazistowskich zbrodniach. Przy tym nie jest lekturą jednostronną, gdyż autor nie boi się przyznać, że na swojej drodze w obozach Auschwitz, Neuengamme i Bergen-Belsen poznał też kilku Niemców, którzy znacząco mu pomogli.

Więzień numer 77

Książka nie ogranicza się jednak wyłącznie do najstraszniejszego okresu życia Pietrzykowskiego i walk w obozach, z których zasłynął. Na początku poznajemy jego rodzinę i dowiadujemy się, jak został pięściarzem, mimo że nie był to zawód zaaprobowany przez rodziców i nauczycieli („Teddy” trzykrotnie musiał zmieniać z tego powodu gimnazjum). W krótkim rozdziale wprowadzającym Tadeusz opisuje, jak znalazł się w Legii, a później w Syrenie Warszawa. Następnie wyjaśnia, że trafił do KL Auschwitz, gdyż po pierwszych miesiącach wojny postanowił dołączyć do formujących się we Francji sił polskiego wojska. Niestety został złapany w pobliżu granicy węgiersko-jugosłowiańskiej i po brutalnych przesłuchaniach trafił do więzienia w Tarnowie. Stamtąd wraz z innymi więźniami został wywieziony do Auschwitz, gdzie otrzymał numer 77, i tak zaczęła się jego blisko pięcioletnia gehenna. Jej początkowy okres jest zdecydowanie najbardziej dramatyczny: Pietrzykowski opisuje czas kwarantanny, czyli wyniszczające i upokarzające ćwiczenia, głód, kilkunasto- lub nawet kilkudziesięciogodzinne apele, podczas których więźniowie zmuszani byli stać na baczność, bicie przez kapo, rozstrzelania, wszechobecną śmierć. Mimo że te bestialstwa znane są czytelnikowi z innych lektur, zapoznawanie się ze wspomnieniami naocznego świadka wydarzeń nadaje im dużo większej emocjonalności i dramaturgii.

Nie wyzbyć się człowieczeństwa

Przełom następuje w marcu 1941 roku, kiedy Tadeusz Pietrzykowski staje do walki ze swoim pierwszym rywalem w obozie, Niemcem Walterem Dünningiem, który w Auschwitz pełni funkcję kapo. Autor nawet po latach, co przyznał we wspomnieniach, doskonale pamiętał każdy detal tamtego zwycięskiego pojedynku. Pojedynku, po którym jego los się odmienił. „Teddy” został oddelegowany do lżejszej pracy, mógł liczyć na więcej jedzenia i życzliwość oprawców, która rosła z każdą kolejną zwycięską walką. Oczywiście nie było tak, że odtąd autor miał się dobrze – wciąż mógł zginąć w każdej chwili, wciąż był tylko więźniem przetrzymywanym w nieludzkich warunkach, wciąż był świadkiem drastycznych wydarzeń, jak unicestwianie tysięcy Żydów czy zagazowanie dzieci z Zamojszczyzny. Pietrzykowski został oddelegowany do usuwania ciał chłopców i dziewczynek, co było jednym z jego największych wojennych koszmarów. Wszystkie te dramatyczne wydarzenia, których był świadkiem, nie zmieniły jednak jego systemu wartości, czym mocno różnił się od Harry’ego Hafta, którego historię poznaliśmy w książce „Harry Haft. Historia boksera z Bełchatowa”. O ile we wspomnieniach Hafta da się wyczuć jego zobojętnienie na śmierć, objawiające się na przykład brakiem skrupułów przed zabiciem niemieckiego dziecka, o tyle u Pietrzykowskiego nawet zadźganie niemieckiego owczarka, który zagryzał więźniów na śmierć, jest dla niego traumatycznym przeżyciem. Na tyle, że gdy o nim pisze, używa formy trzecioosobowej.

Kolbe, Pilecki i inni

O tym, że w Auschwitz i innych obozach Pietrzykowski nie wyzbył się człowieczeństwa, świadczy również fakt, iż zawsze myślał o współwięźniach. Kiedy wygrywał walki i dostawał jedzenie, dzielił się nim z pozostałymi, mimo że mogła go za to spotkać śmierć. Z jego wspomnień jasno wynika, że był i pozostał patriotą, co przejawiało się działalnością konspiracyjną w Auschwitz pod przewodnictwem Witolda Pileckiego. Zresztą słynnych postaci w „Mistrzu” nie brakuje, bowiem oprócz bohatera polskiego ruchu oporu, autor sporo miejsca poświęca ojcu Maksymilianowi Kolbe, którego postawa w obozie zrobiła na „Teddym” ogromne wrażenie, a opisuje również słynnych niemieckich zbrodniarzy: bezwzględnego Rudolfa Hossa, komendanta obozu, na którego przeprowadził zamach, czy Heinricha Himmlera, który przybył pewnego razu do Oświęcimia i którego rozmowę o eksperymentach na więźniach podsłuchał. To wszystko sprawia, że „Mistrz” staje się żywą i niezwykle cenną lekcją historii pokazującą, że nie wszyscy więźniowie zostali złamani pobytem w obozie i zupełnie zatracili umiejętność rozróżniania dobra od zła.

Bez kreowania polityki historycznej

Przejawia się to również w sposobie opisywania oprawców. Pietrzykowski nie pisze o nich z nienawiścią, choć oczywiście nie neguje, że ich czyny były bestialskie. Stara się jednak pisać szczerze i podkreśla, że byli też Niemcy, którzy wcale nie wierzyli w ideologię nazistowską, pomagali więźniom, ryzykując własne życie czy nawet przyłączali się do działalności konspiracyjnej. Działo się to najczęściej na późniejszym etapie pobytu w obozie, gdy pozycja Niemców w wojnie słabła, a śmierć stała się na tyle wszechobecna, że zaczęła nudzić kapo, stąd zaczęli wymyślać sobie inne rozrywki, jak pojedynki bokserskie, które okazały się dla Pietrzykowskiego kluczem do przetrwania. To pokazuje skalę okrucieństwa Niemców, ale też daje nadzieję na to, że człowiek nie jest w stanie wyzbyć się zupełnie ludzkich odruchów nawet podczas najbardziej brutalnych wojennych działań. Lekturę wieńczą wspomnienia Pietrzykowskiego z okresu powojennego, gdy najpierw pozostawał w Niemczech, gdzie już po przejęciu kontroli przez aliantów toczył kolejne pojedynki pięściarskie, a potem postanowił wrócić do ojczyzny. Całość uzupełnia córka Eleonora Szafran, która pisze krótko o późniejszych związkach ojca z kobietami, jego zamiłowaniu do malarstwa, trudnościach w odnalezieniu się wielkiego patrioty w nowych czasach i niezrozumieniu młodzieży, która patrzyła na życie zupełnie inaczej.

Wola ojca została spełniona

Podsumowując, „Mistrz” to mocna, ale bardzo potrzebna lektura, która wpisuje się w gatunek literatury obozowej. Wspomnienia Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego to ważne świadectwo tego, co działo się w obozach koncentracyjnych i bardzo dobrze, że książka wreszcie ujrzała światło dzienne. Polski pięściarz udowodnił, że o II wojnie światowej można opowiadać szczerze, bez bawienia się w kreowanie polityki historycznej i wykrzywianie rzeczywistości. Książka nie jest łatwa w odbiorze, gdyż momentami łzy same cisną się do oczu, ale nie ma innej drogi do tego, by zapamiętać bestialstwo obozów koncentracyjnych i nie dopuścić już nigdy, by coś podobnego znów miało na świecie miejsce. To był cel, który przyświecał Tadeuszowi „Teddy’emu” Pietrzykowskiego. Dobrze, że wolę ojca zrealizowała udanie Eleonora Szafran. To, czego chciał ojciec, udało jej się osiągnąć w niezwykle zapadający w pamięci sposób. A to w tym wszystkim było przecież najważniejsze.

CZYTAJ TAKŻE:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz