Większość Polaków poznała jego nazwisko w 2013 roku, kiedy podczas
zejścia z Broad Peak zginęło dwóch jego towarzyszy: Maciej Berbeka i Tomasz
Kowalski. To właśnie Adam Bielecki był przez wielu oskarżany o przyczynienie
się do ich śmierci. Ale nie tylko o tych dramatycznych wydarzeniach himalaista
opowiada w autobiografii „Spod zamarzniętych powiek”. To przede wszystkim
pasjonująca opowieść o wielkiej miłości do gór, największych osiągnięciach i
trudnych wyborach, przed którymi staje każdy, kto próbuje zdobywać
ośmiotysięczniki.
Ogromną pokusą było postawienie na sensacyjność i rozpoczęcie
tej historii od opowieści o ataku na Broad Peak. To najbardziej dramatyczne,
najbardziej medialne i wywołujące najwięcej kontrowersji wydarzenie w karierze
Adama Bieleckiego. Sportowiec wraz z Dominikiem Szczepańskim, współautorem
książki, postanowili jednak inaczej. „Spod zamarzniętych powiek” rozpoczyna się
od rozdziału poświęconego próbie zdobycia Gaszerbrum I. To z kolei największy
dotychczasowy sukces himalaisty z Tychów – w 2012 roku wraz z Januszem Gołąbem
dokonał pierwszego zimowego wejścia na ten szczyt w dziejach himalaizmu. Motyw
tej wyprawy przewija się przez całą książkę i przeplatany jest wspomnieniami z
dzieciństwa, lat młodości, pierwszych górskich wypraw, a później największych
osiągnięć. Dzięki temu poznajemy całościową historię życia tyskiego wspinacza –
od książki „Niepotrzebne zwycięstwa” Lionela Terraya, po której przeczytaniu
postanowił, że zostanie alpinistą, po nieudany zimowy atak na Nanga Parbat z
ubiegłego roku, czyli ostatnią wielką wyprawę Bieleckiego.
Minimum życia prywatnego
Tym, co wyróżnia opowieść himalaisty,
jest z pewnością fakt, że niewiele zdradza on ze swojego życia prywatnego,
przynajmniej tego obecnego. Na pierwszych kartkach książki jest wprawdzie sporo
o dzieciństwie i rodzicach, którzy mimo strachu mocno wspierali go w realizacji
pasji, ale wszystko to związane jest w mniejszym lub większym stopniu z karierą
Bieleckiego. Opowiada on o tym, jak rozpoczęło się jego zainteresowanie górami
i wspinaczką (co warte podkreślenia – dzięki książkom podróżniczym, które
podsuwał mu mocno zainteresowany geografią i przyrodą dziadek!) i jakie
przeszkody napotkał, kiedy w młodym wieku próbował rozpocząć przygodę z górami.
Mimo że miał zaledwie 13 lat, chciał rozpocząć kurs skałkowy. Niestety, jak
poinformowano go w Klubie Wysokogórskim w Katowicach, mógł to zrobić dopiero,
gdy skończy 15 lat. Kiedy nastąpił ten moment, ponownie wybrał numer klubu, ale
chciał już iść w góry – w międzyczasie sam dzięki pomocy nauczycielki nauczył
się bowiem wspinać na skałkach. Po raz kolejny spotkało go rozczarowanie – kurs
taternicki można było rozpocząć w wieku 16 lat. Mimo tych przeszkód, chłopak
nie poddał się, co pokazuje, jak wiele miał w sobie samozaparcia. Nie mogło być
zresztą inaczej, bo młody Bielecki nie widział dla siebie innej przyszłości –
nie interesowała go szkoła, a na studiach nie myślał o egzaminach i
zaliczeniach, tylko marzył o kolejnych szczytach.
Prywatne życie Bieleckiego
czytelnik może więc poznać niemal wyłącznie z pierwszych rozdziałów. Później
himalaista ogranicza informacja o tym, co nie jest związane ze wspinaniem, do
absolutnego minimum. O jego ślubie dowiedzieć się można tylko dlatego, że gdyby
nie przełożył go wcześniej o tydzień, spóźniłby się na to wydarzenie, gdyż
jedna z wypraw się przedłużyła. O narodzinach syna himalaista też pisze bardzo
zdawkowo, podkreślając, że na kolejną z wypraw chciał wybrać się wcześniej, by
nie ominąć najważniejszych momentów w życiu małego Tymka. Wytłumaczenie faktu
chronienia swojego życia prywatnego znaleźć można na kartkach książki. W pewnym
momencie Bielecki pisze, że to jego świadomy wybór – jego żona Dobrochna nie
godzi się na wywiady o tym, jak to jest być partnerką himalaisty, a on stara
się pokazywać w mediach wyłącznie sportową stronę swojego życia. Autor tej
zasady trzyma się także w książce, co jest zarówno zaletą, jak i wadą. Z jednej
strony czytelnik dostaje bowiem opowieść w stu procentach skoncentrowaną na
wspinaczce, na czym fanom himalaizmu zależy z pewnością najbardziej, z drugiej
jednak trochę brakuje prywatnej sfery, relacji z żoną, dzieckiem, co
niewątpliwie pozwoliłoby czytelnikowi bardziej utożsamić się z Bieleckim. Mimo
że zazwyczaj łatwo identyfikować się z głównym bohaterem autobiografii, w przypadku
„Spod zamarzniętych powiek” nie do końca tak jest. Tyski himalaista trzyma
dystans, nie daje się do końca polubić, na co z pewnością wpływ ma fakt, że w
książce przedstawia się głównie jako sportowiec.
Po drugiej stronie lustra
Tym, co najcenniejsze w lekturze
wspomnień Bieleckiego, są bez wątpienia opisy najtrudniejszych wypraw. To
zawsze silna strona książek poświęconych himalaizmowi i nie inaczej jest w tym
przypadku. Książka trzyma w napięciu, bo autor przeżył wiele dramatycznych
momentów: odmrożenie palców przez Macieja Stańczyka i Tomasza Wolfarta podczas
ataku na Makalu, zaginięcie drugiej wyprawy podczas zdobywania Gaszerbrum I czy
śmierć dwóch towarzyszy pod Broad Peak. To wszystko dodaje autobiografii
dramatyzmu, sprawia, że jest ona opowieścią gorzką, ale jednocześnie prawdziwą –
w końcu himalaizm nieodłącznie kojarzy się z ryzykiem. Autor swoją historię
przedstawia bardzo obrazowo, opisując z detalami to, co czuł. Dzięki temu można
wczuć się w jego rolę, dowiedzieć się, jakie wątpliwości targały nim podczas
ataku na Broad Peak czy Nanga Parbat, gdzie był tak wycieńczony, że miał omamy
czy wreszcie czego żałuje po latach i co powinien zrobić inaczej. „Spod
zamarzniętych powiek” jest świetną opowieścią o tym, co dzieje się, jak opisują
to autorzy, „po drugiej stronie lustra”, czyli na dużych wysokościach, gdy
człowiek zachowuje się i myśli zupełnie inaczej.
To niezwykle istotne zwłaszcza w
kontekście dwóch wypraw: na Makalu i Broad Peak. W przypadku pierwszej z nich Bielecki
przyznaje się, że popełnił błąd. W przypadku dużo głośniejszej wyprawy na drugą
z gór, himalaista nie czuje się winny. Żałuje jedynie tego, że zaufał starszemu
koledze, Maciejowi Berbece, i nie upierał się, by zejść, kiedy była do tego
ostatnia okazja. To pokazuje, przed jak trudnymi wyborami stają w górach
himalaiści: iść dalej, nie pozwalając, by poświęcony czas, środki i wysiłki poszły
na marne, czy wycofać się, nie ryzykując życia? Schodzić, nie czekając na kolegów, czy też zostać, mimo
że szanse na przeżycie pozostałych uczestników są minimalne? To niezwykle
trudne decyzje i książka pokazuje, że nie można oceniać wyborów himalaistów
zbyt pochopnie. To niemal jak w czasach wojny, która zawsze zmienia etyczny
kontekst wydarzeń. Ktoś, kto nigdy nie doświadczył ekstremalnych warunków,
które panują na ośmiu tysiącach metrów, nie powinien wypowiadać się na temat
wyborów poczynionych w takich warunkach. W końcu każdy z himalaistów, który atakuje szczyt, robi to na własną odpowiedzialność
i jest świadomy tego, że może to być jego ostatnia próba.
Kolejna do kolekcji
Podsumowując, „Spod zamarzniętych
powiek” to lektura niezwykle ciekawa, dzięki której mamy okazję poznać historię
jednego z najlepszych obecnie polskich himalaistów. Nie jest ona nastawiona na
sensacyjność, a raczej na przybliżenie czytelnikowi tego, co dzieje się z
ciałem i umysłem śmiałków podczas zdobywania ośmiotysięczników. To też
inspirująca historia o wielkiej pasji i drodze do jej realizacji mimo wielu
przeszkód. Nie jest to idealna pozycja dla tych, którzy dopiero zaczynają
interesować się himalaizmem, bo wiele użytych w książce specjalistycznych terminów
nie znalazło wytłumaczenia w przypisach, ale fani wspinaczki będą z pewnością
zadowoleni. Jest to lektura zupełnie inna od kapitalnego „Kukuczki” głównie ze
względu na formę – nie jest zbudowana tak pomysłowo, nie jest aż tak
kompleksowa (brak prywatnej sfery głównego bohatera) i w ogólnej ocenie wypada
nieco słabiej, ale warto po nią sięgnąć. Chociażby po to, żeby zrozumieć, że
to, co dzieje się „po drugiej stronie lustra”, nie powinno być rozpatrywane
zgodnie z normami obowiązującymi na co dzień. Osiem tysięcy metrów to sporo –
zarówno jeśli chodzi o wysokość, jak i ludzki umysł.
CZYTAJ TAKŻE:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz