Do 2 czerwca selekcjonerzy reprezentacji narodowych mieli obowiązek
ogłosić nazwiska 23 piłkarzy wytypowanych do gry na mundialu. Kilkanaście dni
wcześniej – dokładnie 15 maja – swój zespół zaprezentowało Wydawnictwo
Kopalnia. Trzeba przyznać, że w takim składzie i w takiej formie 23
dziennikarzy i blogerów sportowych, którzy stworzyli projekt „Kopalnia”, z
powodzeniem może walczyć o tytuł mistrzów świata. W dziedzinie piłkarskiej
literatury.
Najnowsze „dziecko” firmy założonej niedawno przez Marka Wawrzynowskiego, Piotra Żelaznego i Tomasza
Rosłona to publikacja, jakiej jeszcze w Polsce nie było. Czołowi dziennikarze
sportowi, m.in. Michał Okoński, Stefan Szczepłek, Paweł Czado oraz dwaj założyciele
wydawnictwa wzmocnieni silnym zagranicznym zaciągiem (m.in. Alex Bellos, Ulrich Hesse, Christopher Lash) oraz poczytnymi blogerami stworzyli dzieło, które bez
cienia wątpliwości zasługuje na miano „Sztuki futbolu”, jak w podtytule
określają je wydawcy. Wrażenie robi nie tylko świetny zespół autorów, który
gwarantuje wysoki poziom tekstów, ale także wizualna forma wydania – kolorowa,
atrakcyjna dla oka, pełna legendarnych zdjęć i znakomitych rysunków stworzonych
przez utalentowanych ilustratorów. Wszystko to sprawia, że projekt „Kopalnia”
powinien stać się przed mundialem pozycją obowiązkową fanów futbolu.
Przynajmniej takich, którzy piłkę nożną postrzegają nie tylko jako prostą grę,
ale także mozaikę historycznych, kulturowych i społecznych oddziaływań.
Drużyna mistrzów
Książka stanowiąca zbiór 22 tekstów
nie jest bowiem zwyczajną opowieścią o futbolu. Tak naprawdę wynik sportowy
schodzi w niej na dalszy plan. Gdyby liczył się tylko on, autorzy pisaliby
wyłącznie o mistrzowskich drużynach i ich zwycięstwach. Czytelnik nie
przeczytałby chociażby o maluczkich wśród uczestników mundiali – Jamajce, Haiti
czy Zairze (świetny tekst braci Nosalów), nie miałby możliwości zapoznania się
z historią meksykańskich startów w mistrzostwach (prosto z Meksyku – Martin del
Palacio Langer) czy podsumowaniem występów reprezentantów Czarnego Lądu (to już Michał Kołodziejczyk), którzy w turnieju finałowym zazwyczaj zbierają cięgi od
rywali i od lat próbują przeskoczyć pułap ćwierćfinału. O zwycięzcach, a także
przegranych faworytach (Brazylia 1950 i Węgry 1954) napisano już wiele i choć
teksty o tych zespołach także znalazły się w „Kopalni” (czyż mogło ich tam
zabraknąć?), zdecydowana większość to rzeczy mało znane przeciętnemu lub nawet
dobrze obeznanemu w tematyce kibicowi, a przez to niesamowicie intrygujące.
Gdzie więc leży tajemnica sukcesu
książki? W różnorodności, a ta z kolei jest wynikiem trafnego doboru autorów.
Wydawcom udało się skompletować prawdziwą drużynę mistrzów – teksty piszą osoby
znane, ale także takie, których nazwiska słyszy się po raz pierwszy. Są autorzy
młodzi, w średnim wieku, a także nestorzy dziennikarstwa sportowego –
niektórzy, jak Stefan Szczepłek, kochają się w „canarinhos” lat 60., inni, jak
Wojciech Kuczok, zaczynali od mundialu w Hiszpanii w 1982 roku, a najmłodsi,
jak Kuba Polkowski, Michał Zachodny i Bartek Nosal, mogą co najwyżej pamiętać z
autopsji dopiero mistrzostwa świata rozgrywane w Stanach Zjednoczonych. Jedni –
Paweł Czado, Leszek Jarosz i Przemysław Zych – podchodzą do tematu od strony
historyczno-politycznej, niektórzy, chociażby Olgierd Kwiatkowski, skupiają się
na społecznym aspekcie, w tym wypadku, mundialowych startów reprezentacji
Francji, a jeszcze inni trzymają się ściśle futbolowej tematyki. Dobór tak
różnorodnych autorów sprawia, że każdy czytelnik znajdzie w książce coś dla
siebie.
Nie będę się tutaj silił na ocenę
efektów pracy poszczególnych autorów i porównywanie tekstów jednych do
artykułów drugich, gdyż nie o to chodzi. Komuś bardziej odpowiada styl Rafała
Steca, innemu z kolei przypada do gustu sposób pisania Stefana Szczepłka i to
bez wątpienia ma wpływ na odbiór poszczególnych rozdziałów „Kopalni”. Jedno
trzeba jednak podkreślić – autorzy w znakomitej większości poruszają tematy, o
których nie pisze się zbyt wiele. Książka nie jest oczywista, banalna,
czytelnik nie ma zbyt wielu okazji do tego, żeby przerzucić kilka stron z
myślą: „To już wiem, o tym gdzieś czytałem”. Chwała twórcom, że nie poszli na
łatwiznę i nie wybrali tematów, o których napisano już tysiące, jeśli nie
miliony tekstów, a nawet, jeśli tak się stało, wykazali się kreatywnością i
przedstawili je z ciekawej perspektywy. Tak jak Michał Okoński, który sprostał
niełatwemu zadaniu opisania po raz kolejny „cudu w Bernie” i zrobił to na swój
oryginalny sposób, tworząc świetną „notatkę do nienapisanej książki”.
Dobrze się także stało, że
„Kopalnia” nie została zdominowana przez rodzime tematy. Mimo że autorami są w
większości Polacy, nie skupili się oni w swoich tekstach na występach naszych piłkarzy.
Jest tylko jeden artykuł w całości poświęcony polskiej piłce – Piotr Żelazny
pisze o tym, dlaczego w 1978 roku narodowa kadra pod wodzą Jacka Gmocha nie
wywalczyła złota na mundialu, mimo że stawiana była w roli jednego z faworytów.
Swoją drogą, warto dodać, że to jeden z lepszych tekstów, które znalazły się w
książce, bo pojawia się w nim sporo wypowiedzi świadków tamtego turnieju –
Zbigniewa Bońka, Władysława Żmudy, Jana Tomaszewskiego czy Andrzeja Iwana, no i
mimo wszystko nie jest to temat tak oklepany jak wyczyny „Orłów Górskiego” –
remis na Wembley, zwycięskie spotkania z Argentyną i Włochami czy w końcu „mecz
na wodzie” we Frankfurcie. Poza tym rozdziałem i tekstem Pawła Czado o
piłkarzach o polsko brzmiących nazwiskach, którzy grali w kadrze Niemiec, to w
zasadzie jedyne rodzime wątki w „Kopalni”.
Mundialowy skarb kibica
Znacznie więcej jest o
zagranicznej piłce i dobrze, bo przecież te tematy nie są aż tak często
poruszane w naszych mediach. Z lektury najnowszej publikacji Wydawnictwa
Kopalnia polski kibic może dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy i poznać
mnóstwo historii, o których wcześniej miał blade pojęcie. Na przykład przypadek
takiego Eduarda Strielcowa, reprezentanta ZSRS, który opisuje Artur Szczepanik
z „Gazety Polskiej Codziennie”. Choć interesuję się trochę historią sportu, nie
słyszałem o tej gwieździe igrzysk w Melbourne, która nie pojechała na mundial
do Szwecji z powodu oskarżenia o gwałt. Podobnych przykładów jest zresztą
więcej – Marek Wawrzynowski szuka przyczyn tego, że Belgowie doczekali się tak
wspaniałego pokolenia piłkarzy, Leszek Jarosz ze sport.tvp.pl w swoim stylu
przybliża mistrzostwa Mussoliniego, czyli mundial z 1934 roku, a Kuba Polkowski
pisze o reprezentacji Urugwaju, która po I wojnie światowej zdominowała
najważniejsze piłkarskiej turnieje.
No i jest jeszcze znakomity tekst
Wojciecha Kuczoka o mundialowych rozterkach miłosnych. Przeżywał je pewnie
niejeden młodzieniec, ale nie każdy po latach potrafiłby pisać o nich w takim
stylu. Kapitalny rozdział pisany z wielką swobodą i znamionujący pisarską
klasę, nie wiem, czy nie najlepszy w całej książce. Miało być bez porównywania,
gdyż wszystkie teksty są warte uwagi, ale ten jeden jakoś szczególnie do mnie
trafił i nie sposób go nie wyróżnić. Na tym jednak zakończę i zachęcę po prostu
do sięgnięcia po lekturę, aby na własnej skórze przekonać się, czy to, co
napisałem powyżej, jest prawdą. Myślę, że każdy kibic mundial powinien spędzić
z „Kopalnią” w ręku, bo to rewelacyjne kompendium wiedzy pokazujące, że
mistrzostwa świata w piłce nożnej to coś więcej niż zwykły turniej. Tym, którzy, tak jak ja, przeczytali już książkę i jeszcze bardziej zaostrzyli sobie apetyty
na brazylijski turniej, pozostaje tylko kibicować twórcom, aby kolejne wydania z
serii „Sztuka futbolu” jak najszybciej trafiły do księgarni. Oby w równie
ciekawej formie i, jeśli to w ogóle możliwe, jeszcze lepszej jakości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz