Pozycja „Droga do Justyny Kowalczyk” nie jest biografią mistrzyni
olimpijskiej z Vancouver. Książka napisana przez Daniela Ludwińskiego to dzieło
przybliżające czytelnikowi historię biegów narciarskich, zarówno polskich, jak
i światowych. Autor poprzez przedstawienie sylwetek najlepszych sportowców w dziejach
tej dyscypliny ukazuje ewolucję tego sportu na przestrzeni lat.
Dzieło, które swoją premierę
miało jeszcze przed rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich w Soczi, podzielone jest
na dwie części. W pierwszej Daniel Ludwiński prezentuje życiorysy zawodników
zza granicy, w drugiej natomiast skupia się na polskich sportowcach. Mimo że
Polska nigdy nie należała do krajów, w których biegi narciarskie były
najpopularniejszą dyscypliną, a rodzimi narciarze, z kilkoma wyjątkami, nigdy
nie osiągali w tym sporcie wielkich sukcesów, druga część książki jest nieco
ciekawsza niż wcześniejsza. Wpływ mają na to przede wszystkim gęsto pojawiające
się tam wypowiedzi opisywanych biegaczy i ich trenerów, których w początkowych
fragmentach „Drogi do Justyny Kowalczyk” jest niewiele. Dzięki temu publikacja
staje się znacznie żywsza, a poznawanie historii kolejnych sportowców z
pierwszej ręki jest dla czytającego po prostu ciekawsze.
Autor rozpoczyna swoja dzieło od
krótkiego zaprezentowania narodzin biegów narciarskich. Dosłownie na dwóch
stronach pisze, że historia tej dyscypliny ma pięć-sześć tysięcy lat, a jej
początków należy szukać w Skandynawii. Po tym krótkim rozdziale Ludwiński
przechodzi już do opisu sportowców zza granicy, którzy okazali się najlepszymi
zawodnikami w dziejach tej dyscypliny. Każdemu biegaczowi poświęca jeden
rozdział, przedzielając kolejne opowieści ciekawostkami. Na stronach
ciemniejszego koloru czytelnik może zapoznać się z tekstami traktującymi m.in.
o Thorleifie Haugu, który jako pierwszy rozpoczynał przygotowania do sezonu już
jesienią, o wprowadzaniu do biegów narciarskich stylu łyżwowego, co nie
przebiegało bez sprzeciwu niektórych zawodników czy o sportowcach-amatorach z
Afryki, startujących z przygodami w biegowych zawodach.
Trzeba przyznać, że wprowadzenie
tych „przerywników” między właściwymi rozdziałami książki było strzałem w
dziesiątkę. Zazwyczaj dotyczą one niezwykle ciekawych kwestii lub stanowią
wciągające opowieści, dzięki czemu czyta się je świetnie (kapitalna historia Kenijczyka Philipa Boita, na którego na mecie czekał sam Bjørn Dæhlie czy Gjoko Dineski z Macedonii, na którego przyjazd do mety czekał z kolei aż kilkadziesiąt minut sam król Norwegii, Harald V). Stanowią one dobry odpoczynek
między kolejnymi częściami poświęconymi sportowcom. Ich lektura już nie zawsze
jest tak przyjemna. Nie twierdzę, że autor pisze nudno – po prostu w przypadku
opisu zagranicznych gwiazd biegów narciarskich stosuje bardziej formę
kronikarskiego wyliczenia poszczególnych etapów kariery niż reporterskiej
opowieści. Jest to jednak zrozumiałe, gdyż trudno było dotrzeć do sportowców z
Norwegii, Szwecji czy Finlandii, a w przypadku niektórych zawodników było to
już niestety niemożliwe z powodu ich śmierci. Autor musiał się więc oprzeć na
informacjach pochodzących z dostępnych źródeł, uzupełniając je wypowiedziami pochodzących głównie z „Przeglądu Sportowego”.
Na szczęście w przypadku
przeważającej większości sylwetek Ludwiński wplata w nie różne ciekawostki,
które uatrakcyjniają opis. Kiedy przedstawia historię Juhy Mieto, wspomina
anegdotę mówiącą o tym, że fiński olbrzym był tak silny, iż podczas jednego z
biegów w ramach bezinteresownej pomocy miał wciągnąć męczącego się na
podjeździe Billa Kocha. W innym miejscu, kiedy kreśli sylwetkę Gunde Svana,
przytacza opowieść o maratonie, podczas którego Szwed nabawił się groźnego
urazu barku, ale mimo tego dokończył bieg, wolno i z bólem poruszając się w
kierunku mety. To właśnie takie fragmenty, które zapadają w pamięć po lekturze
pozycji „Droga do Justyny Kowalczyk”. Momentami jednak w opisie Ludwińskigo
jest zbyt duży natłok informacji, przy którym czułem się zagubiony, a co za tym
idzie – znużony. Autor często wylicza osiągnięcia zawodnika w danym turnieju,
pisząc, że w takim biegu zajął takie miejsce, na dystansie połowę krótszym
uplasował się na takiej pozycji, a w ostatnim wyścigu zajął ostatecznie następującą
lokatę. Myślę, że lepszym pomysłem byłoby wypisanie najważniejszych osiągnięć
danego sportowca na końcu rozdziału – byłoby to przejrzyste i bardziej
przystępne dla czytelnika.
Pomijając jednak tę uwagę, trzeba
uczciwie oddać, że Daniel Ludwiński stworzył książkę, która jest porządną
skarbnicą wiedzy na temat biegów narciarskich. Czytelnikowi, który chciałby
sięgnąć po jakieś dzieło przybliżające historię tej dyscypliny, śmiało można
polecić publikację „Droga do Justyny Kowalczyk”. Dla pasjonatów tego sportu to
wręcz pozycja obowiązkowa, ale interesujące wiadomości znajdzie w niej także
zupełny laik w kwestii biegów narciarskich, który zainteresował się nimi
wyłącznie dzięki startom polskiej mistrzyni olimpijskiej. Ja sam, mimo że nie
zaliczam się do grona wielkich fanów ścigania się na nartach, dowiedziałem się
z książki Ludwińskiego wielu nowych i intrygujących rzeczy. Szczególnie o
polskich sportowcach, bo tych autor opisał w swoim dziele dużo dokładniej.
Druga część, ta dotycząca
rodzimych zawodników, jest nieco lepsza niż pierwsza. Wpływ na taka opinię ma
przede wszystkim fakt, że pojawia się w niej wiele wypowiedzi opisywanych
bohaterów lub osób z nimi związanych, najczęściej trenerów. O Justynie
Kowalczyk opowiada wprawdzie w większości Aleksander Wieretielny, a karierę
Józefa Łuszczka opisuje Edward Budny (swoją drogą to chyba dwa najlepsze
rozdziały w całej książce), ale już w przypadku pozostałych sportowców oni sami są często cytowani przez Ludwińskiego. W książce wypowiadają się m.in. siostry Majerczyk
z Poronina, które mogły stać się jedyną w historii sztafetą złożoną z
zawodniczek będących rodzeństwem, Dorota Dziadkowiec, zwyciężczyni klasyfikacji
generalnej maratonek czy Józef Rysula, trzykrotny olimpijczyk. Wszyscy ci
zawodnicy opowiadają o swoich karierach, startach, przygotowaniach do nich,
treningach… Nierzadko sypną też jakąś anegdotą. Nie wiem, czy to moje
patriotyczne zaślepienie czy inny czynnik, ale drugą część książki czytało mi
się dużo lepiej. Nie było już nużących fragmentów jak w przypadku zagranicznych
sportowców, a wszystko bardziej przypominało formę dobrego reportażu niż
kronikarskiego wyliczania faktów.
Ogólna ocena pozycji „Droga do
Justyny Kowalczyk” jest więc pozytywna. Na pewno nie mogę powiedzieć, że czas
poświęcony na lekturę tej książki był czasem zmarnowanym. Warto zapoznać się z
publikacją Daniela Ludwińskiego właśnie teraz, kiedy trwają Zimowe Igrzyska
Olimpijskie w Soczi i wszyscy uważają się za wielkich znawców biegów
narciarskich. Ja po przeczytaniu publikacji dotyczącej historii tej dyscypliny
wiem, że ekspertem w tej dziedzinie na pewno nie jestem. Za takiego może z całą
pewnością uchodzić autor książki i jemu należą się gratulacje za to, że swoją
pasję potrafił przelać na dobrze czytające się dzieło. Dzieło, które
zainteresuje nie tylko fanów zimowych sportów, ale też każdego, kto chciałby
dowiedzieć się czegoś więcej na temat początków dyscypliny, w której dziś tak
świetnie spisuje się Justyna Kowalczyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz