Strony

czwartek, 13 lutego 2014

Biegi przed erą Kowalczyk

Pozycja „Droga do Justyny Kowalczyk” nie jest biografią mistrzyni olimpijskiej z Vancouver. Książka napisana przez Daniela Ludwińskiego to dzieło przybliżające czytelnikowi historię biegów narciarskich, zarówno polskich, jak i światowych. Autor poprzez przedstawienie sylwetek najlepszych sportowców w dziejach tej dyscypliny ukazuje ewolucję tego sportu na przestrzeni lat.

Dzieło, które swoją premierę miało jeszcze przed rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich w Soczi, podzielone jest na dwie części. W pierwszej Daniel Ludwiński prezentuje życiorysy zawodników zza granicy, w drugiej natomiast skupia się na polskich sportowcach. Mimo że Polska nigdy nie należała do krajów, w których biegi narciarskie były najpopularniejszą dyscypliną, a rodzimi narciarze, z kilkoma wyjątkami, nigdy nie osiągali w tym sporcie wielkich sukcesów, druga część książki jest nieco ciekawsza niż wcześniejsza. Wpływ mają na to przede wszystkim gęsto pojawiające się tam wypowiedzi opisywanych biegaczy i ich trenerów, których w początkowych fragmentach „Drogi do Justyny Kowalczyk” jest niewiele. Dzięki temu publikacja staje się znacznie żywsza, a poznawanie historii kolejnych sportowców z pierwszej ręki jest dla czytającego po prostu ciekawsze.

Autor rozpoczyna swoja dzieło od krótkiego zaprezentowania narodzin biegów narciarskich. Dosłownie na dwóch stronach pisze, że historia tej dyscypliny ma pięć-sześć tysięcy lat, a jej początków należy szukać w Skandynawii. Po tym krótkim rozdziale Ludwiński przechodzi już do opisu sportowców zza granicy, którzy okazali się najlepszymi zawodnikami w dziejach tej dyscypliny. Każdemu biegaczowi poświęca jeden rozdział, przedzielając kolejne opowieści ciekawostkami. Na stronach ciemniejszego koloru czytelnik może zapoznać się z tekstami traktującymi m.in. o Thorleifie Haugu, który jako pierwszy rozpoczynał przygotowania do sezonu już jesienią, o wprowadzaniu do biegów narciarskich stylu łyżwowego, co nie przebiegało bez sprzeciwu niektórych zawodników czy o sportowcach-amatorach z Afryki, startujących z przygodami w biegowych zawodach.

Trzeba przyznać, że wprowadzenie tych „przerywników” między właściwymi rozdziałami książki było strzałem w dziesiątkę. Zazwyczaj dotyczą one niezwykle ciekawych kwestii lub stanowią wciągające opowieści, dzięki czemu czyta się je świetnie (kapitalna historia Kenijczyka Philipa Boita, na którego na mecie czekał sam Bjørn Dæhlie czy Gjoko Dineski z Macedonii, na którego przyjazd do mety czekał z kolei aż kilkadziesiąt minut sam król Norwegii, Harald V). Stanowią one dobry odpoczynek między kolejnymi częściami poświęconymi sportowcom. Ich lektura już nie zawsze jest tak przyjemna. Nie twierdzę, że autor pisze nudno – po prostu w przypadku opisu zagranicznych gwiazd biegów narciarskich stosuje bardziej formę kronikarskiego wyliczenia poszczególnych etapów kariery niż reporterskiej opowieści. Jest to jednak zrozumiałe, gdyż trudno było dotrzeć do sportowców z Norwegii, Szwecji czy Finlandii, a w przypadku niektórych zawodników było to już niestety niemożliwe z powodu ich śmierci. Autor musiał się więc oprzeć na informacjach pochodzących z dostępnych źródeł, uzupełniając je wypowiedziami pochodzących głównie z „Przeglądu Sportowego”.

Na szczęście w przypadku przeważającej większości sylwetek Ludwiński wplata w nie różne ciekawostki, które uatrakcyjniają opis. Kiedy przedstawia historię Juhy Mieto, wspomina anegdotę mówiącą o tym, że fiński olbrzym był tak silny, iż podczas jednego z biegów w ramach bezinteresownej pomocy miał wciągnąć męczącego się na podjeździe Billa Kocha. W innym miejscu, kiedy kreśli sylwetkę Gunde Svana, przytacza opowieść o maratonie, podczas którego Szwed nabawił się groźnego urazu barku, ale mimo tego dokończył bieg, wolno i z bólem poruszając się w kierunku mety. To właśnie takie fragmenty, które zapadają w pamięć po lekturze pozycji „Droga do Justyny Kowalczyk”. Momentami jednak w opisie Ludwińskigo jest zbyt duży natłok informacji, przy którym czułem się zagubiony, a co za tym idzie – znużony. Autor często wylicza osiągnięcia zawodnika w danym turnieju, pisząc, że w takim biegu zajął takie miejsce, na dystansie połowę krótszym uplasował się na takiej pozycji, a w ostatnim wyścigu zajął ostatecznie następującą lokatę. Myślę, że lepszym pomysłem byłoby wypisanie najważniejszych osiągnięć danego sportowca na końcu rozdziału – byłoby to przejrzyste i bardziej przystępne dla czytelnika.

Pomijając jednak tę uwagę, trzeba uczciwie oddać, że Daniel Ludwiński stworzył książkę, która jest porządną skarbnicą wiedzy na temat biegów narciarskich. Czytelnikowi, który chciałby sięgnąć po jakieś dzieło przybliżające historię tej dyscypliny, śmiało można polecić publikację „Droga do Justyny Kowalczyk”. Dla pasjonatów tego sportu to wręcz pozycja obowiązkowa, ale interesujące wiadomości znajdzie w niej także zupełny laik w kwestii biegów narciarskich, który zainteresował się nimi wyłącznie dzięki startom polskiej mistrzyni olimpijskiej. Ja sam, mimo że nie zaliczam się do grona wielkich fanów ścigania się na nartach, dowiedziałem się z książki Ludwińskiego wielu nowych i intrygujących rzeczy. Szczególnie o polskich sportowcach, bo tych autor opisał w swoim dziele dużo dokładniej.

Druga część, ta dotycząca rodzimych zawodników, jest nieco lepsza niż pierwsza. Wpływ na taka opinię ma przede wszystkim fakt, że pojawia się w niej wiele wypowiedzi opisywanych bohaterów lub osób z nimi związanych, najczęściej trenerów. O Justynie Kowalczyk opowiada wprawdzie w większości Aleksander Wieretielny, a karierę Józefa Łuszczka opisuje Edward Budny (swoją drogą to chyba dwa najlepsze rozdziały w całej książce), ale już w przypadku pozostałych sportowców oni sami są często cytowani przez Ludwińskiego. W książce wypowiadają się m.in. siostry Majerczyk z Poronina, które mogły stać się jedyną w historii sztafetą złożoną z zawodniczek będących rodzeństwem, Dorota Dziadkowiec, zwyciężczyni klasyfikacji generalnej maratonek czy Józef Rysula, trzykrotny olimpijczyk. Wszyscy ci zawodnicy opowiadają o swoich karierach, startach, przygotowaniach do nich, treningach… Nierzadko sypną też jakąś anegdotą. Nie wiem, czy to moje patriotyczne zaślepienie czy inny czynnik, ale drugą część książki czytało mi się dużo lepiej. Nie było już nużących fragmentów jak w przypadku zagranicznych sportowców, a wszystko bardziej przypominało formę dobrego reportażu niż kronikarskiego wyliczania faktów.

Ogólna ocena pozycji „Droga do Justyny Kowalczyk” jest więc pozytywna. Na pewno nie mogę powiedzieć, że czas poświęcony na lekturę tej książki był czasem zmarnowanym. Warto zapoznać się z publikacją Daniela Ludwińskiego właśnie teraz, kiedy trwają Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi i wszyscy uważają się za wielkich znawców biegów narciarskich. Ja po przeczytaniu publikacji dotyczącej historii tej dyscypliny wiem, że ekspertem w tej dziedzinie na pewno nie jestem. Za takiego może z całą pewnością uchodzić autor książki i jemu należą się gratulacje za to, że swoją pasję potrafił przelać na dobrze czytające się dzieło. Dzieło, które zainteresuje nie tylko fanów zimowych sportów, ale też każdego, kto chciałby dowiedzieć się czegoś więcej na temat początków dyscypliny, w której dziś tak świetnie spisuje się Justyna Kowalczyk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz