To nie jest książka dla kibiców rugby
Na książkę „Zbigniew Rybak. Syn
Józefa” czekało sporo osób. Jednych interesowały początki wielkiej rugbowej
Arki Gdynia, a także boiskowe i pozaboiskowe wspomnienia z perspektywy
zawodnika i osoby od wielu lat mocno związanej z tym klubem. Drugą grupę
wyczekującą autobiografii Rybaka stanowili byli i współcześni pseudokibice,
którym stadionowe wybryki głównego bohatera publikacji imponowały i sami
chcieli być tacy jak on. Starzy chuligani pewnie z łezką w oku oczekiwali jego
wspomnień, aby wzruszyć się przy opowieściach, jak łamali komuś ręce, wybijali
zęby czy ganiali się po stadionie z wyrwanym ze stadionu kawałkiem ławki i jak
to kiedyś pięknie dewastowało się cudzą własność, zastraszało ludzi i ich
okradało. I ta piłkarska publika z całą pewnością nie będzie zawiedziona.
Dostali to, na co czekali. Miłośnicy czystego sportu niestety muszą obejść się
smakiem.
Mordobicie i zadymy, czyli nuda
Książka została podzielona na 52 krótkie rozdziały. Nie wiem, dlaczego na taki zabieg zdecydowali się autorzy. Wątki, które porusza w książce Zbigniew Rybak, są słabo rozbudowane, nie wciągają, bo nawet jeśli czytelnik zacznie się w daną opowieść zagłębiać, ona już się kończy i mamy kolejny rozdział o zupełnie innej obijanej twarzy, korpusie czy okopywaniu lub łamaniu nóg. Przy biografiach sportowych taki zabieg niezbyt często się sprawdza, bo opowieści zwykle mają naturalną ciągłość, a opowiadana historia wprowadzenie, rozwinięcie, kulminację i czasem coś w rodzaju morału. Tutaj mamy tylko kulminację. Morału nie ma. Dodatkowo Grzegorz Majewski, który powinien czuwać nad poprawnością literacką, niezbyt rzetelne wykonał swoją pracę. W książce bardzo słabo zostały określone ramy czasowe. Oczywiście jest podane, że chodzi o dany mecz z tym i tym przeciwnikiem, ale nie wiadomo, o który sezon chodzi. Trzeba wyszukiwać, w której lidze Arka wtedy grała i kiedy dane spotkanie się odbyło, albo przynajmniej zaczęło, bo zdarzało się, że mecze opisywane w książce nie kończyły się w regulaminowym czasie. Słabo też wygląda opis meczów rugbowej Arki Gdynia. Tak ważny dla kibiców wątek został zmarginalizowany. Widocznie autorzy uznali, że lepiej sprzeda się chuligaństwo od czystego sportu.
Dlaczego Grzegorz Majewski nie drążył tematu?
Niedociągnięcia, o których
wspominam, mocno mnie zdziwiły, gdyż Grzegorz Majewski to człowiek, który ma
pewien dorobek literacki na swoim koncie i jego książki są cenione przez
czytelników. Tym bardziej zaskakuje fakt, że tak dobry i poczytny autor
nie drążył tematów poruszanych przez Rybaka i nie ciągnął go za język. Już
niekoniecznie chodzi mi o tematykę chuligańską ale zwłaszcza tę sportową. Tutaj
jest spora luka, a jestem pewien, że o rugby Zbigniew Rybak potrafi mówić
godzinami i mógłby czytelnikom zaserwować wiele ciekawych opowieści. Może
jeszcze kiedyś panowie się spotkają z myślą o stworzeniu czegoś dla
kibiców sportowych, a nie tylko dla penitencjariuszy zakładu karnego
i przyszłych stadionowych zadymiarzy.
Bijatyki od kołyski i taekwondo
Autobiografia rozpoczyna się od przybliżenia
czytelnikom najmłodszych lat głównego bohatera. Dowiadujemy się m.in. o tym, jak
pięcioletni Rybak lał po buziach swoich kolegów w obronie innych dzieci. Niemal
od kołyski szukał wrażeń i rywali, aby sprawdzać się w walce z przeciwnikiem. Z
każdym kolejnym rozdziałem Rybak jest coraz starszy, a obijane facjaty szybko zmieniają
się w ludzką masę, tworząc anonimowych bohaterów drugiego planu. Ciekawą odmianą
było dla mnie wstąpienie Zbigniewa Rybaka do klubu sportowego. Nie wiedziałem, że przed rugby uprawiał jakiś inny sport. Trenując taekwondo WTF, posiadł
umiejętności, które później wykorzystywał w walkach ulicznych. Niestety
rywalizacja na zawodach sportowych przestała młodemu Rybakowi wystarczać i
zaczął wciągać się w chuligaństwo. Kwestią czasu było, kiedy zacznie mieć problemy z organami ścigania. Te
przyszły szybciej, niż się spodziewał, gdyż w walce ulicznej o mało nie zabił
swojego przeciwnika i musiał ukrywać się przed policją. Dla czytelników,
których interesują kartoteki przestępców, ta książka to prawdziwy skarb, gdyż na
każdej niemal stronie można przeczytać o historiach, które często nie są zgodne
z prawem. Ci, którzy czytali biografię Rafała Jackiewicza, doskonale pamiętają,
że pierwsza połowa książki dotyczyła wybryków, problemów z służbami
mundurowymi, mniejszymi lub większymi przestępstwami. Dopiero od połowy
mogliśmy poczytać o rywalizacji sportowej. W przypadku „Syna Józefa” te
proporcje są bardziej zachwiane na korzyść chuligaństwa.
O co chodziło chuliganom?
Na temat głównej tematyki „Syna
Józefa” mam mieszane odczucia. Nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy nazywali się
chuliganami. Wątpię, aby kiedykolwiek się to zmieniło. Z jednej strony chodzi o
to, aby osoby, które chcą się bić ze sobą, mogły to robić, czyli idea sama w
sobie nie jest jeszcze taka zła, ale zawsze idzie w parze z krzywdzeniem ludzi,
którzy wcale na bitkę ochoty nie mają, bo osoby postronne też często dostawały
za niewinność. Wystarczyło być w koszulce swojego klubu i za to można było
stracić zęby. Z zażenowaniem czytałem o kolejnych rozróbach, licząc naiwnie
na jakiś rozdział poświęcony w 100% czystemu sportowi. Rybak w książce
kilkukrotnie powtarza, że jest dumny z bycia chuliganem i marzy mu się, aby
kibice Arki znowu byli tak mocni jak kiedyś. Bardzo smucą mnie takie słowa. Na
stadionie piłkarskim Arki byłem jeden jedyny raz, gdy w pierwszej połowie
lat 90. podczas wakacji nad morzem tata zabrał mnie na mecz. Pamiętam, że
na stadionie nie było ani jednej ławki, sam beton, boisko okalał pokrzywiony
żółty płot, a mecz oglądało się przez kraty. Żenujące… Już lepsze były mecze B-klasy, gdy zawodnicy biegali po krowich plackach, niż mecze na tym cmentarzysku.
„Patriotyzm” i hipokryzja
Wyjazdy zagraniczne
Wstrząsnął mną wątek wyjazdów
kiboli na mecze reprezentacji Polski w piłce nożnej. Doskonale pamiętam mecze,
gdy na trybunach nie było biało-czerwono, tylko zamiast flag narodowych
powiewały barwy klubowe. To był ponury i smutny okres w polskiej piłce nożnej. W
książce zostało to bardzo dobrze opisane. Jako młody człowiek w tamtym czasie
byłem bardzo zły, kibicując biało-czerwonym w meczach międzypaństwowych, a
nasi kibice zupełnie nie wyglądali, jakby przyjechali z Polski. Dziś
biało-czerwone barwy na meczach naszej reprezentacji to norma, ale wtedy
dominujące były barwy klubowe. Nie wiem, jak można tęsknić za tamtymi
czasami. Mecz Polaków z Anglikami i wielka bójka na stadionie nigdy nie wyjdą
mi z pamięci.
Chuligani byli wtedy złem dla polskiego sportu. Żadne książki nie wybielą ich działalności w tamtym okresie.
Arka Gdynia Rugby
Czas przejść wreszcie do tego, co
dla mnie w książce było najważniejsze, czyli do rugby. Oczywiście inicjatywa
stworzenia drużyny w tej dyscyplinie sportu przez chuliganów wynikała z braku elementarnej
wiedzy o rugby. Myśleli, że jak zarejestrują drużynę rugbową, to będą mogli się
na boisku legalnie bić z rywalami. Rzeczywistość szybko zweryfikowała ich
plany. Okazało się, ze faktycznie ta dyscyplina sporu jest twarda i momentami
brutalna, ale bić się tam nie wolno. Są jasno określone zasady, których trzeba
się w trakcie meczu trzymać. Dla wielu chuliganów było to zbyt wiele i szybko
rezygnowali z przychodzenia na treningi Samodyscyplina, regularne treningi,
utrzymanie nerwów na wodzy, zwłaszcza gdy nie zgadzano się z decyzjami
sędziego, to było o wiele za dużo dla niektórych świeżo upieczonych rugbistów.
Ci, którzy wytrzymali pierwsze miesiące, często zostawali na dłużej i Arka miała z
nich pożytek w przeciwieństwie do ich pozastadionowej aktywności. Zbigniew
Rybak napisał, ze rugby wielu chuliganom z Gdyni uratowało życie. Sporo osób
wybierając sport wyszło z przestępczego świata. Niestety, po zostaniu
rugbistą dla Zbigniewa Rybaka nie skończyły się kłopoty z prawem. Musiało
minąć jeszcze trochę czasu, zanim chuligan stał się przykładnym ojcem i wzorem
dla wielu młodych osób. Tutaj znowu muszę napisać kilka gorzkich słów pod
adresem Grzegorza Majewskiego. Oprócz tego, że Rybak grał krótko i jakich używał
sztuczek, żeby sprowokować lub usadzić rywali na boisku, nie wiemy za dużo o jego
wrażeniach na temat tego sportu. Dlaczego tak szybko zakończył boiskową
przygodę? Przeciwko którym zawodnikom nie lubił grać? Na kim się wzorował? Czy
interesował się tym sportem, będąc czynnym zawodnikiem? Czy nadal ogląda mecze,
śledzi rozgrywki? Czy rugby jeszcze go obchodzi? Jest tyle pytań, których nie
zadał Majewski w rozmowach z Rybakiem, że aż trudno mi w to uwierzyć… Nie
dowiemy się z książki, co Zbigniew sądzi o sile polskiego rugby z tamtych lat,
zawodnikach, których wtedy chciał mieć w składzie, a nigdy dla Arki nie zagrali.
Jak kibice piłkarscy postrzegali ich klub w nowej dyscyplinie sportu? Jakie
kontuzje spotkały go w rugby? Niestety, to chyba nie sprzedałoby się wśród
chuliganów, więc w książce tego nie znajdziemy.
Tania sensacja
Jest w niej bardzo dużo
brutalności, która zdominowała opowieści byłego polskiego rugbisty. Zbigniew
Rybak wybrał taką, a nie inną drogę życia. Wiedział, na co się pisze i jakie jest
ryzyko takiego zachowania. Bardzo lubię czytać i słuchać wywiadów z tym
człowiekiem. Zawsze mówi ciekawie, a młodzi ludzie mogliby czerpać
garściami z jego słów. Niestety, w duecie z Grzegorzem Majewskim poszedł w
tanią sensację, uwypuklając tylko ciemne odcienie swojego życia. Nawet w opowieściach
związanych z rugby skupił się na
brudnych zagrywkach, faulach, wzajemnym obrażaniu się oraz ciągłym laniu się w czasie
wolnym od meczów.
Dla kogo jest ta książka?
Dużo zdjęć… chuliganów
W ostatnim zdaniu muszę jeszcze
wspomnieć o stronie wizualnej. Książka jest ładnie wydana, zawiera aż 87 zdjęć,
głównie z wyjazdów kibicowskich. Zaledwie 14 fotografii dotyczy rugbowej
kariery Zbigniewa Rybaka. Dużo zdjęć niestety ma jedynie wartość sentymentalną
dla autora. Znajdują się na nich chuligani, którzy dla 99% kibiców sportowych
są całkowicie anonimowi. Siląc się na podsumowanie uważam czas spędzony z
książką za stracony. Z większości lektur potrafię coś interesującego wyłapać.
Tutaj czegoś takiego zabrakło. Szkoda.
CZYTAJ TAKŻE:
Cześć przyjaciele, jestem lekarzem z zawodu. Nigdy nie wierzyłam w superfeshier ze względu na moje doświadczenie zawodowe, dopóki nie spotkałam doktora Gideona, potężnego czarodzieja, który jest niesamowity w swojej pracy. Miałam problemy w moim małżeństwie trwającym 12 lat, kiedy odkryłam, że mój mąż ma romans ze swoją koleżanką, więc skonfrontowałam się z nim, wszystko, co mógł mi powiedzieć, to że powinnam być gotowa na rozwód, ponieważ jest mną zmęczony, to było naprawdę zaskakujące. ponieważ za dwa dni otrzymałam od niego akt rozwodu, błagałam go, żeby przestał, ale zachowywał się dziwnie, nawet nie pomyślał o tym, jak to wpłynie na nasze dzieci, wtedy porozmawiałam z przyjaciółką o moim problemie i powiedziała mi, że była w podobnej sytuacji, ale dr Gideon rzucił na nią czar miłosny, który uratował jej małżeństwo, byłam sceptyczna, ale naprawdę nie chcę nieudanego małżeństwa, więc skontaktowałam się z doktorem Gideonem po pomoc, po tym jak wyjaśnił mi swoją sytuację, powiedział mi, co mam robić, a dziś mój mąż znów jest ze mną w pokoju i zaprzestał wszystkich swoich złych czynów wobec mnie. Jeśli masz problem w związku, dr Gideon jest twoim ostatnim przystankiem w poszukiwaniu rozwiązania. Możesz się z nim skontaktować na WhatsApp:. +2347042191323
OdpowiedzUsuńE-mail:drgideon611@gmail.com