Strony

piątek, 24 sierpnia 2018

Piątka na piątek: Niezwykłe wyczyny Reinholda Messnera

Reinhold Messner wielkim himalaistą był. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości, ale mało kto wie, że oprócz zdobycia wszystkich czternastu ośmiotysięczników, Włoch ma na swoim koncie kilka innych śmiałych wyczynów. Gdy zakończył karierę ekstremalnego wspinacza, przerzucił się na chodzenie. Wędruje tak dużo, że łącznie przebył już dwukrotnie długość kuli ziemskiej, a wszystko to w wieku ponad 70 lat… Przeczytajcie o pięciu wyczynach, które opisał w najnowszej książce „O życiu”!

1. Zdobycie Korony Himalajów i Karakorum jako pierwszy człowiek na Ziemi.

To osiągnięcie, które zapewniło mu miejsce w historii nie tylko himalaizmu, ale i świata. Messner w 1986 roku zdobył Lhotse, kompletując tym samym wszystkie czternaście ośmiotysięczników, które znajdują się na Ziemi. Kulisy tego wyczynu opisywał we wcześniejszych książkach, ale w najnowszej nie mogło zabraknąć kilku zdań na ten temat. W „O życiu” Messner zdradza, że ten sukces ściągnął na niego wiele krytycznych głosów:

Nikt nie konkurował ze mną o moje ekstremalne przedsięwzięcia, wielu natomiast było im przeciwnych. Dotychczas na wszystkich etapach życia moi przeciwnicy starali się dyskredytować moje zamierzenia. I jeśli nie udawało się to wcześniej, to po ich zrealizowaniu poddawano moje dokonania w wątpliwość lub ignorowano je. I zawsze robili to ludzie, którzy sami tego nie potrafili. Często również otwarcie występowano przeciw moim przedsięwzięciom. Im większy sukces odnosiłem, tym większą nienawiść wzbudzał u moich przeciwników mój styl lub renoma. Widocznie nie wiedzieli, że przeciwności dodają sił, pobudzają kreatywność i zaangażowanie. W rezultacie osiągnąłem dzięki temu dużo więcej.

2. Przetrawersowanie Gaszarbrumu I i II.

Tego niezwykłego wyczynu Messner dokonał w 1984 roku wraz z Hansem Kammerlanderem. Dla większości wspinaczy zdobycie jednego ośmiotysięcznika wydaje się „mission impossible”. Reinhold spróbował zdobyć oba za jednym podejściem, bez schodzenia do bazy! Po zdobyciu Gaszerbrum I napotkał jednak na przeszkody, który wydawały się nie do pokonania. Tak opisuje to w najnowszej książce:

Zaszliśmy daleko! Bardzo daleko! Weszliśmy na wierzchołek Gaszerbrumu I, z przełęczy Gasherbrum La udało nam się dojść do miejsca biwakowego pod szczytem drugiego Gaszerbrumu, a powrót zachodnią granią – zjazdami – musiał być możliwy nawet w śnieżycy. Do kluczowego miejsca brakowało nam już tylko pięciuset metrów przewyższenia. I wody do picia.
Zamknięci w maleńkim namiocie tkwiliśmy od poprzedniego wieczora każdy w swoim własnym świecie. Jakby jedynym ratunkiem z naszej opresji było zapomnienie i marzenie o tym, żeby było po wszystkim. Cała reszta uległa wymazaniu. Zagrożenie spadającymi kamieniami, nawałnicą, lawinami – wszystko znikło. W naszych rojeniach nie mogły nas dosięgnąć. Jakby emocjonalne odrętwienie było jedyną możliwą reakcją w tak skrajnej sytuacji.  

Mimo skrajnego wyczerpania, obaj wspinacze postanowili podjąć próbę zdobycia Gaszerbrumu II. Cytat z „O życiu”:

Wciąż na nowo pytałem Hansa, czy wszystko z nim w porządku. Przypuszczalnie tylko po to, by się upewnić, że ze mną samym wszystko w porządku. Sam nie uszedłbym w górę ani metra więcej. Jednak z Hansem zamierzałem następnego dnia zaryzykować ten ostatni krok. Należało utorować drogę nowemu wyzwaniu.
Co się stanie, jak uda nam się przekroczyć tę granicę? – zastanawiałem się. Nic szczególnego. A jeśli przy tym zginiemy? Niewiele więcej. Mimo to wyruszyliśmy. Wiele godzin wspinaliśmy się wśród burzy w górę i osiągnęliśmy szczyt naszego drugiego ośmiotysięcznika. Gdybyśmy poddali się lękowi i uciekli w dół, nigdy już z pewnością nie znalazłbym się tak blisko naszego celu przetrawersowania dwóch ośmiotysięczników. Do urzeczywistnienia mojej wizji brakowało już tylko kropki nad i. Schodząc ze szczytu, powiedziałem sobie w którymś momencie: jeśli to przeżyjemy, nie będę się już więcej tak narażał. W każdym razie nie będę się więcej porywał na cele, które wydają się ważniejsze od przeżycia. Logiczne myślenie nie znajduje zastosowania do takich działań, ale w moim empirycznym świecie takie logiczne rozważania od zawsze mniej się liczyły niż emocje.

Wspinaczom udało się szczęśliwie dotrzeć do bazy.

3. Samotne zdobycie Nanga Parbat.

Ten wyczyn ma tym większe znaczenie, że właśnie na Nandze Parbat zginął w 1970 roku brat Messnera, Günther. Osiem lat później Reinhold podjął próbę samotnego zdobycia szczytu. Ponownie nie było łatwo, ale himalaista czuł się mocny jak nigdy dotąd. Wcześniej bezowocnie próbował dotrzeć na tę górę jeszcze trzy razy:

Nigdy wcześniej, ani nigdy później, nie targały mną tak ambiwalentne emocje jak przed samotnym wejściem na Nanga Parbat: ekscytacja i strach, poczucie motywacji i desperacja. W tym czasie byłem wolny, bez zobowiązań, chciałem wykorzystać wszystkie swoje atuty, osiągnąć w swoim wspinaniu maksimum. Fascynował mnie ekstremalny aspekt samotności. Mimo to zanim zrobiłem ten krok, paraliżował mnie strach. Oczami wyobraźni, z niezwykłą ostrością, widziałem wszystkie możliwe zagrożenia samotnej wspinaczki. Zastanawiałem, się co mogę zrobić w razie lawiny, śnieżycy, wyczerpania. Tylko o trzęsieniu ziemi nie pomyślałem. Wtedy nie wyruszyłbym. A to właśnie trzęsienie ziemi, które przeżyłem w środku ściany, napełniło mnie dużym wewnętrznym spokojem. Cała niepewność i wszystkie wątpliwości ulotniły się już w momencie rozpoczęcia wspinaczki. Gdy tylko zdecydowałem się przystąpić do działania, cała moja wyobraźnia i energia, które wcześniej powstrzymywały mnie przed podjęciem decyzji, zaangażowane zostały razem z umiejętnościami w wejście na szczyt. Wspinanie było dla mnie prawdziwym wytchnieniem.

Mimo że w drodze na szczyt Messner napotkał na trzęsienie ziemi o sile siedmiu stopni w skali Richtera, nie wycofał się. Tak wspomina tamte wydarzenia w najnowszej książce:

Po biwaku na wysokości 6400 metrów nastąpił wstrząs o sile siedmiu w skali Richtera. Góra zadrżała. Miliony ton lodu osunęły się ze ściany Diamir, a ja, mimo to, w pełni opanowany szedłem w górę. Z instynktowną pewnością, większą nawet niż poprzedniego dnia. Wspinałem się coraz wyżej. Kiedy jednak dotarłem na szczyt, nie bardzo wiedziałem, co ze sobą począć. Stałem chwilę nieco zagubiony, zrobiłem kilka zdjęć, nie straciłem wprawdzie wiary w pomyślność przedsięwzięcia, przestałem jednak widzieć jego sens. Nigdy wcześniej moje życie nie wydawało mi się cenniejsze.
Nie było więc ani euforii, ani kryzysu egzystencjalnego. To jaki to wszystko miało sens? Wydawało się, jakby sens mojej absurdalnej egzystencji nadawało samo wchodzenie na szczyt. Zdawałem sobie wprawdzie sprawę, że mogę ponieść śmierć podczas zejścia, wiedziałem jednak, że w trakcie tej wspinaczki nie zginę. Czułem w sobie niezmożoną siłę – byłem znakomicie zaaklimatyzowany, w najwyższej życiowej formie. Zrealizowałem najśmielszą ze swoich wizji, wyraziłem siebie, wykorzystując wszystkie swoje umiejętności. Nie troszczyłem się tylko o jedno: czy to, co robię, odpowiada innym. I choć to, jakie sam sobie wyznaczam wyzwania, nie jest ich sprawą, to niektórzy odebrali to jako prowokację.

Co ciekawe, po tym wyczynie Messner został uznany za… samobójcę! Środowisko nie mogło uwierzyć, że ktoś podejmuje się tak trudnego wyzwania w pojedynkę, skazując się wyłącznie na siebie. Zdobycie Nangi Parbat nie było jednak jedyny solowym wejściem Reinholda. W 1980 roku samotnie zdobył Mount Everest, najwyższa górę świata.

4. Przejście Antarktydy.

Po tym, jak Messner skończył z ekstremalną wspinaczką, zaczął chodzić. Ponownie obudziła się w nim chęć do robienia rzeczy pozornie niemożliwych. Za taką uznać można na pewno przejście Antarktydy. Reinhold dokonał tego na przełomie 1989 i 1990 roku wraz z Arvedem Fuchsem. Tak himalaista wspomina ten wyczyn w „O życiu”:

Podczas tych dziewięćdziesięciu dwóch dni wśród lodu nie kłóciliśmy się z Arvedem nawet przez pięć minut. Każdy z nas potrafił panować nad sobą – również w sytuacjach kryzysowych. Szanowaliśmy się wzajemnie. Bezkonfliktowe współdziałanie gwarantowała nam wiedza, na jakie niebezpieczeństwa narażamy się w rzeczywistości potęgującej każde zagrożenie oraz wspólny cel. Żaden z nas też nie zachorował. Infekcja na Antarktydzie jest równie mało możliwa jak niegdyś wśród koczowniczych myśliwych i zakażenie nie mogło nam się przytrafić. Zimno i czystość bezludnej przestrzeni zdawały się wzmacniać odzwierciedlanie emocji partnera, a nie osłabiać. A do tego te świetliste przestrzenie, które przemierzaliśmy! Promienie słoneczne często załamywały się na miliardach śnieżnych kryształów. Rozświetlone miedzianą zielenią zagłębienia z oddali wyglądały wtedy jak oazy, silnie pobudzając moją wyobraźnię i wyłączając myślenie. Czy to dla nowoczesnych nomadów, czy też dla badaczy, możliwości eksploracji na Antarktydzie są równie ogromne, co jej powierzchnia.

Podczas tych 92 dni Messner wraz z kolegą przebyli 2800 kilometrów. Coś niesamowitego!

5. Przejście pustyni Gobi.

Na zupełnie innym biegunie znajduje się z kolei inny z wyjątkowych wyczynów Reinholda Messnera. Po przemierzeniu Antarktydy zdecydował się on przejść pustynię Gobi na terenie Mongolii. Tego wyzwania podjął się w 2004 roku, kiedy miał już 60 lat! Co czuł w trakcie tej ekstremalnej próby? Ponownie najnowsza książka:

Maszerowałem ponad dwa tysiące kilometrów przez tę kruszejącą krainę i praktykowałem znikanie. Kiedy robiło się zbyt gorąco, przeczekiwałem gdzieś w cieniu, aż słońce zejdzie niżej. Potem maszerowałem do samego zmierzchu. Nie było żadnych reguł, jedynie samodzielnie wytyczony cel: dotrzeć na zachód pustyni Gobi. Kiedy czegoś potrzebowałem, robiłem to sam, znałem budowę i funkcjonowanie nielicznych urządzeń, które ze sobą zabrałem. Inaczej niż w Europie, gdzie kiedy czegoś potrzebowałem, to kupowałem jakieś urządzenie, nie wiedząc, jak jest zbudowane. Na pustyni Gobi rozmawiałem sam ze sobą. W miastach ludzie potrzebują zabawiania rozmową. Nieustannie. Rozmawiać z drugą osobą większość z nas już nie potrafi, o rozmawianiu z sobą samym nie wspominając.

Oczywiście cel udało się zrealizować i przemierzenie pustyni Gobi znalazło się na długiej liście niezwykłych wyczynów Reinholda Messnera. Nic dziwnego – niemal wszystko, czego Włoch się podejmował, doprowadzał do końca. Także dlatego warto sięgnąć po jego najnowszą książkę „O życiu”.


CZYTAJ TAKŻE:

1 komentarz: