To było niezwykle intensywne dwanaście miesięcy. Rynek książek sportowych w
Polsce cały czas się rozwija, a wraz z nim rozrasta się niniejszy blog. Nie
będzie chyba przesady w stwierdzeniu, że to obecnie najlepsze w Polsce źródło
informacji dotyczące publikacji o sporcie. Nie ukrywam, że osiągnięcie takiego
stanu rzeczy kosztowało mnóstwo pracy i wymagało poświęcenia niezliczonej
liczby godzin. W tym ostatnim dniu 2014 roku warto więc podsumować, co do tej
pory udało się osiągnąć.
Patrząc na to, jak blog wygląda
obecnie, czuję dumę. Zakładając go w lutym 2012 roku, nie sądziłem, że tak
bardzo się rozwinie. Z jego powstaniem wiąże się ciekawa historia. Być może
serwis www.ksiazkisportowe.blogspot.com
w ogóle by nie powstał, a Wy nie czytalibyście tych słów, gdyby nie… pewien
fotoreporter opolskiej „Gazety Wyborczej”. To właśnie on wpadł na pomysł, że
zaliczeniem warsztatów internetowych, które prowadził, a w których ja
uczestniczyłem, będzie wykonanie kilku zadań na założonym specjalnie na
potrzeby przedmiotu blogu. Długo zastanawiałem się nad jego tematyką, a
właściwie nad wyborem pomiędzy polskim rapem i książkami sportowymi. Postawiłem
na to drugie i dzisiaj nie żałuję tej decyzji. Mogę tylko podziękować Michałowi
Grocholskiemu, że poprzez to obowiązkowe zadanie „zmusił mnie” do założenia bloga.
Mimo że wcześniej chodziło mi to po głowie, być może nigdy bym się na to nie zdecydował.
Skoro jednak strona już powstała i pojawiło się na niej kilka obowiązkowych wpisów,
pomyślałem: „Czemu by tego nie kontynuować?”.
Początkowo pisałem wyłącznie
hobbystycznie. Jak wpadł mi do głowy ciekawy temat i miałem chwilę wolnego
czasu, umieszczałem wpis. Nie było w tym ani specjalnego pomysłu, ani
regularności. Mniej więcej w połowie ubiegłego roku zacząłem współpracę z
pierwszymi wydawnictwami, które zaczęły podsyłać mi książki do recenzji.
Założyłem także fan page na Facebooku, potem konto na Twitterze. Blog zaczął
się rozwijać, popularność i liczba odwiedzin zaczęły rosnąć. Zakasałem rękawy i
stwierdziłem, że 2014 rok musi być taki, jak końcówka ubiegłych dwunastu
miesięcy, kiedy to na blogu umieszczałem po kilkanaście postów miesięcznie. Tak
też się stało, dzięki czemu ostatni tegoroczny wpis ma numer 138. Nieźle, bo w
poprzednich dwóch latach uzbierało się łącznie… 112 postów. Różnica jest więc
ogromna.
Przyznam szczerze, narzucone
tempo było momentami szaleńcze. Stworzenie jednego wpisu zajmuje mi zazwyczaj
kilka godzin, bo staram się wszystko dopracować w najdrobniejszych szczegółach,
w przypadku recenzji dochodzi do tego czas poświęcony na przeczytanie książki.
Przeczytałem i zrecenzowałem ich w tym roku blisko 70. Oczywiście publikacje
sportowe to moja pasja, więc większość czytam z przyjemnością. Zdarzają się
jednak pozycje, w przypadku których po przeczytaniu zaledwie kilkudziesięciu
pierwszych stron wiadomo już, że nie będą to porywające lektury. Mimo wszystko
trzeba dobrnąć do końca, aby móc napisać rzetelną recenzję, więc tak właśnie
robię. Nigdy nie zdarzyło mi się odłożyć takiej książki na bok i nie pisać o
niej, choć byłoby to zdecydowanie prostsze. Wychodzę jednak z założenia, że jak
coś robić, to porządnie, nawet kosztem czasu, który można spożytkować w
znacznie lepszy sposób.
To oczywiście ta ciemniejsza
strona prowadzenia bloga, ale jest w tym też wiele satysfakcji i pociechy:
kiedy otrzymuję sygnały, że jakaś recenzja jest świetna, kiedy dostaję
wiadomość, że ktoś jest pod wrażeniem poprawności mojego języka, kiedy
dziennikarz, z którym umawiam się na wywiad, mówi, że odwiedza bloga i podoba
mu się to, co robię, kiedy czytelnicy komentują wpisy, dyskutują, przedstawiają
własny punkt widzenia. To chwile, w których zapomina się o godzinach spędzonych
przed komputerem (często do późnych godzin nocnych, bo przecież są jeszcze inne
życiowe obowiązki) i po prostu odczuwa się dumę. Dumę z tego, że tworzy się coś
wartościowego, poważanego, a jednocześnie podobającego się ludziom. To cieszy i
daje niesamowitą motywację do działania.
Jestem pod wrażeniem aktywności
czytelników. Było to szczególnie widoczne w ostatnich miesiącach, nie tylko na
blogu, ale także na Facebooku i Twitterze. Widać, że książki sportowe to temat,
który interesuje coraz większą grupę ludzi, więc często prowadziłem długie
dyskusje, kiedy ktoś nie zgadzał się z moim punktem widzenia. I bardzo dobrze,
bo wymiana poglądów, prowadzona oczywiście na poziomie, tylko wzbogaca.
Dziękuję za wszystkie uwagi, wskazówki, wyłapane błędy. I sugestie. Zdaję sobie
sprawę, że w ostatnim czasie blog przyjął mocno recenzyjny charakter, z
nastawieniem na nowe książki, które pojawiają się na rynku i też trochę żałuję,
że nie ma kiedy pisać o starszych publikacjach. One też warte są opisania i
przypomnienia!
A propos sportowych książek
sprzed lat. Fakt, że wydawnictwa przysyłają mi nowości do recenzji, ma jedną
podstawową zaletę – dzięki temu mogę skupić się na wyszukiwaniu i kupowaniu unikatowych
publikacji wydanych dawno temu. Tak też robiłem w tym roku, dołączając do
swojej kolekcji chociażby wspomnienia Leszka Drogosza, Jadwigi Wajsówny czy
Rogera Vereya. Książki już są, teraz pozostaje tylko zacząć o nich pisać.
Niewykluczone, że tak właśnie stanie się, kosztem niektórych nowości, w przyszłym roku. Autobiografie polskich olimpijczyków to bowiem coś, co bardzo mnie interesuje
i marzy mi się zgromadzenie wszystkich tego typu książek. To jednak za jakiś
czas, bo kolekcja książek sportowych rozrosła się w tym roku da takich
rozmiarów, że… nie potrafię już określić, ile pozycji liczy!
Niedawno w wywiadzie dla 2x45.info powiedziałem, że ponad 600, ale trochę mnie poniosło. Nie
jestem w stanie podać dokładnej liczby, ale jest to grubo ponad 500 publikacji.
Wystarczy zresztą rzucić okiem na zdjęcie regału zamieszczone powyżej. Przed rokiem było
jeszcze sporo wolnego miejsca, teraz nie sposób uświadczyć jakiejkolwiek wolnej
przestrzeni. Jakby tego było mało, kilkadziesiąt książek leży w innych
miejscach i czeka na kolejny regał, który je pomieści. Wkrótce trzeba będzie
taki stworzyć, a pomoc szwagra ponownie okaże się niezbędna. To z tych najbardziej
prozaicznych planów na przyszło rok. Co do kolejnych – pożyjemy, zobaczymy. Na
koniec jeszcze noworoczne życzenia, które złożę z pomocą klasyka:
Do Siego Roku!
CZYTAJ TAKŻE:
CZYTAJ TAKŻE:
Nie da się ukryć że Twój blog jest świetnym źródłem informacji o książkach sportowych :-) no i bardzo profesjonalnym do tego!
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa! To motywuje do jeszcze cięższej pracy. ;)
UsuńPozdrowienia :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia i sukcesów w książkowej pasji. Szkoda tylko, że tak mało Pan pisze o monografiach, też książki sportowe, chociaż też i historyczne.
OdpowiedzUsuńNo niestety, nie da się recenzować wszystkiego... Musiałbym zatrudnić do tego sztab ludzi. ;) Ale dzięki za życzenia!
UsuńChciałbym ze swojej strony podziękować Panu za stworzenie i prowadzenie tego bloga. Wprawdzie nie udzielam się w komentarzach, ale jestem tutaj stałym bywalcem i nigdy się nie zawiodłem. Może czasami recenzje mogłyby być bardziej krytyczne, ażeby czytelnik z ograniczonym budżetem wiedział, które pozycję są z kategorii "must have", a które są po prostu solidne. Niemniej jednak pańska praca ma dla mnie dużą wartość, dlatego piszę te kilka słów jako cegiełkę do zbudowania pewności, że warto robić to dalej.
OdpowiedzUsuńPS. Myślę, że świetnie Pan się wstrzelił z wyborem akurat tego tematu (dobre czasy nastały dla książek sportowych), jednak tematyka polskiego rapu to też ciekawa materia. Dlatego chciałbym prosić, żeby stworzył Pan w jednym z wpisów swój subiektywny ranking ulubionych płyt polskiego rapu. Sam słucham tego gatunku mocno wybiórczo, ale jestem ciekawy Pana gustu i liczę, że takim rankingiem zaproponowałby Pan coś nowego do mojej playlisty. Pozdrawiam.
Dziękuję za miłe słowa i ten komentarz.
UsuńMoże faktycznie recenzje nie bardzo ostre, ale to wynika z tego, że staram się w każdej książce dostrzegać pozytywy. Przeważnie piszę, komu się spodoba, bo jasnym jest, że coś, co dla jednej osoby będzie świetną lekturą, innych może nudzić. Wszystko zależy od zainteresowań, oczekiwań. Nie chcę krytykować czegoś tylko dlatego, że mi się nie spodobało. Ktoś może mieć inny gust i jemu taka pozycja będzie odpowiadać. Jeśli są jakieś oczywiste błędy, pomyłki lub książka jest po prostu słabo napisana, a przez to nudna, to piszę o tym wprost. Pewnie wyjściem z sytuacji byłoby wprowadzenie ocen, ale nie chciałbym robić tego na prostej zasadzie skali od 1 do 10, lepiej byłoby ocenić poszczególne elementy i na tej podstawie wystawić notę. To więcej mówiłoby o charakterze książki. Może kiedyś na to się zdecyduję.
A do polskiego rapu i rankingu płyt, byłoby mocno oldschoolowo, bo przyznam szczerze, że o ile kiedyś słuchałem wszystkiego, tak teraz również jestem mocno wybiórczy. Mam większy sentyment do tego, czego słuchałem, będąc młodszym. Przy okazji mogę polecić Rapdycję, którą prowadziłem z kolegą niemal przez trzy lata na antenie studenckiego Radia Sygnały. Na YouTube jest sporo wywiadów, które zrobiliśmy. ;)