Strony

środa, 18 czerwca 2014

Jacek Adamczyk: „Adamek porwał się z motyką na słońce. Nie porównujmy go do Witalija Kliczki” [Wywiad]

Na początku czerwca na rynku pojawiła się pozycja „Wódz. Witalij Kliczko. Ciosy i uniki boksera i polityka". Za spisanie historii ukraińskiego pięściarza wziął się Jacek Adamczyk, dziennikarz związany z Orange Sport i FightBox, właściciel portalu MMAnia.pl oraz Agencji Pressing. W wywiadzie dla bloga autor książki opowiada o pracach nad biografią, ocenia szanse Kliczki na wielką polityczną karierę, a także próbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego start polskich sportowców w wyborach do europarlamentu zakończył się totalnym fiaskiem.

- "Wódz. Witalij Kliczko. Ciosy i uniki boksera i polityka" to bardziej książka o sportowcu czy polityku?

To książka o bardzo ambitnym sportowcu, który w pewnym momencie postanowił zająć się wielką polityką. Nawet jeśli Witalij zostanie prezydentem Ukrainy, a wiele wskazuje na to, że w przyszłości może mu się to udać, to i tak będzie rządził krajem jako były pięściarz, zawodowy mistrz świata wagi ciężkiej. Tak właśnie starałem się go przedstawić – jako kogoś, kto po raz pierwszy na świecie, po zrobieniu imponującej sportowej kariery, ma szansę zasiąść za sterami swojej ojczyzny. Aktorów-prezydentów już w historii mieliśmy, boksera-prezydenta nigdy.

- Co skłoniło Pana do tego, aby przedstawić sylwetkę tego człowieka? Mówiąc wprost - jak doszło od powstania książki?

Trochę przez przypadek. Nigdy nie myślałem o napisaniu jego biografii. Raz popełniłem tekst do nieistniejącego już magazynu „Science Fiction” i na tym moje „literackie” próby się skończyły. Aż do momentu, gdy skontaktowała się ze mną Katarzyna Kozłowska, współwłaścicielka wydawnictwa Kurhaus. Znaliśmy się wcześniej, współpracowaliśmy w zupełnie innych okolicznościach, przy okazji podejmowania dziennikarskich wyzwań. Katarzyna uznała, że biografia starszego z braci, gdy zbliżają się prezydenckie wybory na Ukrainie, może być strzałem w dziesiątkę. I tak wykluł się „Wódz”.

- Pod koniec marca Witalij Kliczko poinformował, że nie wystartuje w tegorocznych wyborach prezydenckich. To mocno pokrzyżowało Pana plany? Musiał zmieniać Pan treść książki?

Nie wiem, czy wolno zdradzać mi tajemnice alkowy, ale zapewniam, że książka w momencie ogłaszania decyzji przez Witalija nie była skończona, o nie... Decyzja Kliczki nie zmieniła mojej optyki, nie miała też wpływu ma kształt opracowania. Starszy z braci i tak zamierzał realizować swoje polityczne plany, tyle że na mniejszą skalę, więc o żadnej rewolucji w treści i planie pracy nie było mowy. Tak naprawdę to miałem tylko przez moment nadzieję, że wydawca zrezygnuje z konceptu, a ja nie będę musiał ślęczeć po nocach nad klawiaturą, jednak nic podobnego się nie wydarzyło, a ja jakoś dobrnąłem szczęśliwie do końca pisania. I nawet się z tego teraz cieszę, bo redakcja książki, dokonana przez Katarzynę, dodała „Wodzowi” pewnego uroku. Choćby dla tego warto było go skończyć.

- Nie tak dawno na rynku ukazała się biografia braci Kliczków napisana przez niemieckiego pisarza Leo G. Lindera. Miał Pan okazję zapoznać się z tą książką? Jak ją Pan ocenia?

Nie chcę oceniać konkurencyjnej pozycji, bo byłoby to z mojej strony nieuczciwe. Książka Leo Lindera pisana jest z innej perspektywy, brak w niej polskich odniesień i – mam wrażenie – próbuje nadać życiu Władimira i Witalija lekko sensacyjny posmak. Przeczytałem ją, nawet powołuję się na te pozycję w „Wodzu”. Gdyby jej jednak nie było, świat by się od tego nie zawalił.

- W tej pozycji autor przedstawia Witalija Kliczkę jako nieco zagubionego polityka - wytyka mu koalicję UDAR-u z nacjonalistyczną i antysemicką partią Swoboda, a także wskazuje na brak zdolności przemawiania, porywania tłumów. Jak w swojej książce ocenia Pan polityczną karierę byłego pięściarza?

Z tymi wszystkimi koalicjami, politycznymi znajomościami i tym podobnymi powiązaniami na Ukrainie to bardzo złożona sprawa, nie warto wygłaszać o nich zbyt pochopnych sądów. Dzięki konsultacjom z dr Joanną Fominą udało mi się, mam nadzieję, spojrzeć na sprawy Ukrainy trochę dokładniej. O tym wszystkim jest mowa w książce, także o kontrowersyjnych, politycznych powiązaniach UDAR-u. Okoliczności wyglądają nieco inaczej niż to się na pozór wydaje. Spróbowałem zdefiniować poglądy samego Witalija, a także określić, po której stronie sceny politycznej znajduje się jego partia i – przy dużym wsparciu pani Joanny – doszedłem do dość zaskakujących wniosków. Po szczegóły odsyłam do książki.
Zgadzam się, że Witalij nie jest wybitnym oratorem, brak mu politycznego obycia, nie umie często zapanować nad tłumem. Jednak ma odwagę – czego dowiódł choćby na Majdanie – publicznie swoje poglądy wyrażać i być im wierny, często wbrew oczekiwaniom słuchaczy. To może być, paradoksalnie, jego ogromny kapitał na przyszłość. Ludzie go szanują, doceniają fakt, iż dorobił się nie na prowadzeniu dziwnych interesów, ale dzięki sile swoich pięści. - To świetny facet – mówił Ukraińcy. - Ale nie prezydent – dodają.
Wszystkiego można się nauczyć. Jak zauważył były prezydent Aleksander Kwaśniewski, z którym spotkałem się w trakcie pisania książki, aby zostać dobrym politykiem trzeba porozmawiać z kilkoma mądrymi ludźmi i przeczytać kilka mądrych książek. Wiedza o tym, jak dobrze prezentować się podczas publicznych wystąpień, także jest ogólnie dostępna. Witalij potrzebuje czasu. I śmiem twierdzić, że dobrze go wykorzysta. Na razie jest wciąż na początku politycznej drogi, aczkolwiek wzięcie we władanie Kijowa to już spektakularne zaliczenie pierwszego etapu podróży po najważniejsze stanowiska w państwie.

- Jaki jest Pana osobisty stosunek do Witalija? Czytając książkę Leo G. Lindera, fragmentami odniosłem wrażenie, że autor... nie przepada za opisywanymi braćmi. Czy Panu udało się w książce zachować obiektywizm?

Nie ma możliwości żeby książka była „obiektywna”. Skoro ma być moja, to musi być subiektywna. Nie ma co liczyć, że przy pisaniu podobnej biografii pozostanie się bezstronnym przepisywaczem encyklopedii. Ja wyszedłem tylko z założenia, że opowieść, choć może nie do końca wyważona, ma opierać się na faktach. Nie może być powieścią, którą nakręcają chwytliwe insynuacje.
Przyznam szczerze: nigdy nie byłem kibicem starszego z braci. Irytował mnie jego styl walki, momentami wkurzała przewidywalność i sposób uderzania „na szeryfa”, z tym ciągłym strzelaniem z lewej, opuszczonej ręki. Z drugiej strony kapitalny pojedynek z Lennoksem Lewisem to książkowy przykład, jak powinien postępować prawdziwy wojownik, który wcześniej był wyszydzany i wyśmiewany z powodu domniemanego tchórzostwa. Doceniam klasę Kliczki i jako sportowca, i jako biznesmena. Nie oznacza to jednak, że muszę go bezrefleksyjnie uwielbiać, by móc o nim cokolwiek napisać.

- Jednym z ciekawszych wątków, które w książce "Bracia Kliczko" porusza autor, jest rzekoma współpraca Witalija z ukraińskim światkiem przestępczym. W pańskiej książce ten wątek też został poruszony?

Został. Kto chce dowiedzieć się więcej, niech sięgnie po „Wodza”.

- Gdyby mógł Pan porównać książkę Lindera z pańską publikacją, to na jakie podobieństwa i różnice by Pan wskazał?

Tak jak już wspomniałem, różni nas perspektywa spojrzenia na postać głównego bohatera. Linder opisuje Kliczkę „po niemiecku”, jakby z lekkim poczuciem wyższości. Dla Lindera Kliczko jest sierotą po ZSRR, człowiekiem, który w początkach swojej sportowej kariery – jak chce autor – uwikłał się w dziwne układy i to rzutowało na wszystko, co potem osiągnął. Mam wrażenie, że to nadużycie i lekko naciągana teza. Nawet jeśli Kliczko miał jakieś powiązania z pierwszymi, ukraińskimi gangsterami – a że mógł je mieć, nie ulega wątpliwości – w żaden sposób nie powoduje to, iż był, jest i będzie bandytą. To kwestia specyfiki i naszego dawnego, postsowieckiego bloku, a także samej Ukrainy z okresu przemian. Mocno starałem się to w książce uwypuklić, pisząc także o wizytach Witalija w Polsce. Próbowałem zmierzyć się ze specyfiką czasów i okoliczności, w jakich młodość spędzał Witalij, a które sam pamiętam z dzieciństwa. U Lindera tego nie ma. „Był sobie zacofany wieśniak z komunistycznego grajdołka, który wybił się na finansową niezależność dzięki mafii i teraz udaje wielkie panisko” - tak trochę wygląda jego ton narracji.

- Jaką formę ma Pana książka? Powstała na podstawie osobistych obserwacji i tekstów prasowych, czy na jej potrzeby zdobywał Pan wypowiedzi bohatera oraz osób, które mogą powiedzieć coś na jego temat?

Korzystałem z wielu źródeł. Rozmawiałem z Darkiem Michalczewskim i trenerem Andrzejem Palaczem, konsultowałem się też z Andrzejem Parzęckim czy Lechem Uflem, wykonałem telefon do Janusza Pindery. Poza tym sięgałem do źródeł, które pamiętałem z okresu, gdy szukałem informacji o Witaliju na potrzeby pisanych wtedy przeze mnie tekstów prasowych. Miałem też okazję spotkać się z Witalijem, gdy szefowałem sztabowi prasowemu Alberta Sosnowskiego przed jego walką ze starszym z braci Kliczków. To wszystko poskładałem w jedną całość. Liczę na to, że gdy będą robione dodruki, uda mi się dołożyć do książki wywiad z samym Witalijem. Mam też nadzieję, że dodatkowa partia książek faktycznie będzie potrzebna.

- W opisie publikacji można znaleźć informację, że książka zawiera "masę ciekawych anegdot". Mógłby Pan przytoczyć jedną z nich?

Masa ciekawych anegdot? E, nie, to tylko taki chwyt marketingowy (śmiech). Żartuję. Sam mocno ubawiłem się, gdy opisywałem spotkanie braci Kliczków z Donem Kingiem i fortepianowe popisy legendarnego promotora, które okazały się jedynie iluzją, gdyż fortepian – jak wyszło na jaw – grał sam. No i nie ukrywam, że mało nie spadłem z krzesła, gdy Aleksander Kwaśniewski opowiadał, jak to Witalij próbował wyswatać swojego młodszego brata z Olą Kwaśniewską. Rozbawiła mnie też historia tortu, który Witalij kupił mamie za pierwsze zarobione pieniądze, a którego ona nie miała okazji skosztować. Jeśli ktoś uważa, że to mało śmieszne, niech zajrzy do książki i sam znajdzie sobie tam coś, co go rozbawi. Powiem nieskromnie, że chyba jest w czym wybierać.

- W ostatnim czasie śladem Witalija Kliczki, z zachowaniem odpowiednich proporcji, starał się podążać Tomasz Adamek. Uważa Pan, że polski pięściarz mógł wywalczyć sobie tak mocną pozycję w naszej polityce, jak na Ukrainie uczynił to jego kolega "po fachu"?

Nie porównujmy nawet tych dwóch postaci. Cenię Tomasza Adamka, szczególnie za sportowe osiągnięcia z czasów, gdy jeszcze nie próbował bić głową w mur ustawiony z kolosów z wagi ciężkiej, jednak to nie ten rozmiar kapelusza. Adamek przepadł w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego i choć jego poglądy nie były mi obce, podobnie jak większość osób idących do urn, nie widziałem dla niego miejsca w polityce. Trzeba umieć mierzyć siły na zamiary. A Adamek porwał się z motyką na słońce. Teraz pewnie znów założy rękawice i krótkie portki, bo garnitur – przynajmniej na razie – jakoś do niego nie pasuje.

- Czy Pana zdaniem polityka to dobry kierunek dla byłych sportowców? Jakie cechy musi posiadać piłkarz, bokser czy siatkarz, żeby zaistnieć w świecie polityki?

Wszystko zależy od tego, z kim mamy do czynienia. Rozejrzyjmy się po naszym podwórku. Świetny piłkarz Grzegorz Lato na przykład to była totalna, polityczna klapa, nigdy nawet nie pojawił się na sejmowej mównicy. Świętej pamięci Jerzy Kulej był dla odmiany niezwykle aktywny, radził sobie w politycznym wcieleniu. Tak jak Iwona Guzowska. Co się stało z Jagną Marczułajtis, wszyscy świetnie wiemy. Do polityki rwał się swego czasu Paweł Nastula, szukali w niej szczęścia – próbując wyjechać do Brukseli i lekko się przy okazji kompromitując – Otylia Jędrzejczyk, a wcześniej poseł Cezary Kucharski.
Tych nazwisk było w historii bardzo wiele, do świadomości społecznej przebili się nieliczni. To wszystko kwestia indywidualnych predyspozycji. Wśród polskich sportowców nie dostrzegam jednak osób zdolnych wykazywać się taką determinacją, zdolnością nadrabiania wiedzy butą, pewnością siebie oraz błyskotliwością i lekką doza hipokryzji, by zrobić polityczną karierę. Witalij Kliczko też ma pewne braki w tym względzie, jednak on – podkreślam to – ma w sobie ogromną odwagę. To jego największy atut. A poza tym on nie szuka w polityce pieniędzy, bo je ma. W Polsce większość sportowców garnie się do polityki, żeby sobie na niej dorobić. I dlatego nie uda im się nigdy pójść w ślady Kliczki. Ich intencje są aż nadto czytelne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz