Strony

niedziela, 30 grudnia 2012

300

Zaczęło się niewinnie, a skończyło na czterech półkach,
które uginają się od książek o sporcie...
Nie, to nie będzie wpis o popularnym swego czasu filmie o Spartanach, nie ta tematyka. Nie jest to też numer wpisu na tym blogu, bo musiałbym teksty „wypluwać” z szybkością karabinu maszynowego, a cenię jakość, niekoniecznie ilość. Dlaczego zatem taki tytuł? Już śpieszę z wyjaśnieniem.

Chciałem, żeby tytuł tego posta oznaczał liczbę książek o sporcie, które są obecnie w moim posiadaniu. Chciałem, więc jak łatwo się domyślić, nic z tego nie wyszło. Niestety, mimo moich szczerych chęci, do tej pełnej liczby jeszcze trochę brakuje. Z okazji kończącego się roku postanowiłem zliczyć wszystkie książki, zwłaszcza, że w ostatnim czasie moja kolekcja nieco się wzbogaciła. Zacząłem więc liczyć i skończyłem na 294 pozycjach. Nieźle, liczba może zrobić wrażenie, chociaż dla wielkich fanów książek sportowych zgromadzenie takiej kolekcji nie będzie jakimś wielkim wyczynem. Taki Sebastian Bergiel, autor książki „Odra Opole Antoniego Piechniczka w latach 1975-1979”, z którym wywiad możecie przeczytać tutaj, ma w swojej kolekcji ponad 700 książek o sporcie! A mogę się założyć, że w Polsce znajdą się tacy pasjonaci, którzy mogą pochwalić się posiadaniem różnych publikacji liczonych nie w sektach, a tysiącach egzemplarzy! Od czegoś jednak trzeba zacząć, a poza tym, jak już wspominałem, cenię sobie jakość, nie ilość i tą zasadą kieruję się też przy kupowaniu wydawnictw o sporcie. Dzięki temu mogę pochwalić się kilkoma perełkami, których zdobycie dziś nie jest już sprawą łatwą.

... co gorsza, miejsca na półkach zaczyna brakować, więc część
książek leży w różnych miejscach pokoju. Najwyższa
pora na kupno porządnego i przede wszystkim dużego regału!
Jak zaczęła się moja pasja możecie przeczytać w jednym z pierwszych wpisów. Książkę „Engel. Futbol na tak” dostałem na urodziny i odtąd ruszyła lawina. Regularnie zacząłem odwiedzać księgarnie, przeszukiwałem kila razy w tygodniu strony internetowe w poszukiwaniu ciekawej oferty antykwariatów. Liczyłem każdy grosz i sprawdzałem, na jakie książki mogę sobie pozwolić, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę skromne warunki finansowe (nazwane prościej kieszonkowym) i moją drugą pasję, czyli płyty z polskim rapem, które też kupowałem. Kiedy byłem w jakimś nowym miejscu, od razu szukałem sklepu z książkami i koniecznie musiałem go odwiedzić. Ba, na bieżąco śledziłem wszystkie oferty pojawiające się w kategorii „Literatura sportowa” na allegro, licząc na jakąś okazję. Muszę przyznać, że niejednokrotnie udawało mi się kupić coś po okazyjnej cenie albo dostać pozycję, której nie można było znaleźć nigdzie indziej. Dziś mogę się pochwalić choćby posiadaniem książki Halo tu mikrofonu Polskiego Radia w Melbourne” autorstwa Bohdana Tomaszewskiego z 1957 r., niezwykle rzadką książką „Nasz Bronek” o Bronisławie Malinowskim czy albumem „Wspomnienie” o brazylijskim kierowcy Formuły 1 Ayrtonie Sennie. Oprócz tego udało mi się wejść w posiadanie albumu „Piękno i gorycz sportu” za jedyne 21 zł z przesyłką (cena na okładce - 149 zł!), a na swojej półce mam też 28 tomów Encyklopedii Piłkarskiej Fuji, które nabyłem za jedyne… 200 zł! To była okazja jakich mało, do dziś jestem wdzięczny Panu z Zawiercia, który w rozmowie telefonicznej zgodził się sprzedać mi całość i zakończyć wcześniej aukcję. Niech wie, że jego książki są w dobrych rękach, zwłaszcza, że uzupełniłem kolekcję o brakujące tomy i dzisiaj mogę pochwalić się faktem, że mam CAŁĄ serię Encyklopedii Piłkarskiej Fuji, czyli wszystkie 52 tomy (nie licząc wydawnictw jubileuszowych i okolicznościowych wydawnictwa GiA). 

"Wspomnienie"- album o Ayrtonie Sennie to
jedna z rzadszych pozycji w mojej kolekcji książek.
Mała dygresja. Fajnie byłoby porozmawiać z twórcą EPF – Andrzejem Gowarzewskim i wywiad zamieścić na blogu, miałem zresztą taki zamiar. Po umieszczeniu tekstu „Jedyna taka encyklopedia” napisałem do pomysłodawcy serii z propozycją rozmowy, podsyłając link do wpisu. Niestety, konwersacja nie należała do przyjemnych, co gorsza, efekt jest taki, że wywiadu nie będzie. Andrzejowi Gowarzewskiemu nie spodobało się, że w tekście na temat jego encyklopedii umieściłem zdjęcie Stefana Szczepłka (przy czym ujął to znacznie dosadniej), z którym obecnie nie są w zbyt dobrych stosunkach (co zresztą doskonale rozumiem po tym, co robił warszawski dziennikarz, ale co ja mam z tym wspólnego?), w dodatku miałem sygnować niewłaściwe uwagi… Skoro więc „nie ma o czym rozmawiać” to trudno, chociaż bardzo żałuję, bo byłaby to naprawdę bardzo interesująca rozmowa…

Choć ostatnio rzadko decyduję się na zakup starszych
publikacji, niedawno zdecydowałem się zebrać wszystkie
pozycje z serii "Na olimpijskim szlaku", które ukazywały
się od 1960 r.
Wracając jednak do kupowania książek o sporcie, był taki czas, że kupowałem właściwie wszystko, co popadnie. Nie kierowałem się tym, czy dana pozycja jest ciekawa, czy chętnie po nią sięgnę i z przyjemnością przeczytam, czy jest wartościowa. Kupowałem kierując się przede wszystkim tym, żeby było dużo i tanio. Teraz już wiem, że taka strategia nie ma większego sensu, więc jestem bardziej wybredny. Wolę przeczytać porządną publikację, wiedząc, że autor spędził nad nią sporo czasu i włożył w pisanie i szukanie dokumentacji mnóstwo serca, niż sięgnąć po dzieło, które jest tylko i wyłącznie odtwórcze, nawet jeśli miałbym więcej zapłacić. Opadła też nieco w moim przypadku gorączka kupowania. Zaopatruję się w książki rzadziej, ale za to w większych ilościach, jak na przykład ostatnio, kiedy kupiłem serię „Na olimpijskim szlaku” wydawaną przez wydawnictwo Sport i Turystyka jeszcze w czasach PRL-u czy kiedy kupiłem kilka nowości, których sporo ukazało się ostatnio na rynku. Jedno w tym wszystkim pozostaje niezmienne i to niezmiernie mnie smuci – nie mam zbyt dużo czasu na czytanie tego, co już kupiłem. Zawsze znajdzie się coś do roboty, co będzie pilniejsze, co trzeba będzie zrobić „na już”. Tak jak chociażby pisanie tego tekstu, więc ku chwale książek sportowych będę już kończyć. Najnowszy rocznik Encyklopedii Piłkarskiej Fuji spogląda na mnie tęsknym wzrokiem.

P.S.

Kończy się powoli 2012 rok, który był dla mnie niezwykle pracowity, ale też i ważny z kilku powodów. Między innymi dlatego, że założyłem tego bloga. Początkowo w ramach zajęć, dziś prowadzę go już tylko hobbystycznie, ale to nie sprawia, że traktuję go gorzej. Staram się w każdym miesiącu zamieszczać przynajmniej dwa wpisy i w ostatnim czasie (paradoksalnie wtedy, kiedy już nie musiałem nic pisać) udawało się to robić. Ten sposób prowadzenia strony postaram się podtrzymać w nowym roku, mam nadzieję, że spotyka się z życzliwym odbiorem. Wszelkie komentarze mile widziane! 

Do usłyszenia w 2013 roku!

1 komentarz:

  1. Senna to istna legenda, szkoda, że jego syn nie odziedziczył po nim charakteru. Naprawdę kawał genialnego kierowcy!

    OdpowiedzUsuń