Wielki sportowiec, szablista wszech czasów, 5-krotny medalista olimpijski, 7-krotny mistrz świata, 14-krotny mistrz Polski, najlepszy sportowiec XXV i XXX-lecia PRL. Czy człowiek z taką laurką może mieć jakąś skazę na życiorysie? Tak, jeśli był jednocześnie agentem polskich służb specjalnych i CIA.
Tak właśnie wygląda życiorys Jerzego Pawłowskiego. Złoty medalista z Meksyku zmarł wprawdzie 11 stycznia 2005 roku, ale jego osoba wciąż wzbudza kontrowersje i odbierana jest przez kibiców dwuznacznie. Z jednej strony pamiętają oni o jego sukcesach i ogromnych umiejętnościach szermierczych, z drugiej trudno jest im zapomnieć o tym, że donosił polskim służbom na swoich kolegów i koleżanki z reprezentacji, a potem współpracował z amerykańskim wywiadem. Sympatii nie przysporzył mu też fakt, że mógł pozwolić sobie na poziom życia, który był nieosiągalny nie tylko dla zwykłych ludzi w czasach PRL-u, ale także dla wielu innych sportowców. O zmarłych powinno się mówić dobrze albo wcale, ale postaram się krótko przedstawić sylwetkę tego niezwykłego człowieka.
Jerzy Pawłowski urodził się 25 października 1932 roku w Warszawie. Jego dziadek – Jakub był legionistą i gorącym zwolennikiem Piłsudskiego. Ojciec Władysław brał zaś udział w kampanii wrześniowej jako strzelec karabinu maszynowego. Pod Kutnem wystrzelał wszystkie naboje i trafił do niewoli, z której jednak udało mu się uciec. Potem zaangażował się w Powstanie Warszawskie, działał w wywiadzie Armii Krajowej, konkretnie w batalionie „Zośka”. Po wojnie musiał się ukrywać. W wojenne działania wciągnięty został także Jerzy Pawłowski, który od 1940 roku szmuglował wraz z matką żywność przez granicę, a po wybuchu Powstania Warszawskiego był w służbie pomocniczej. Nosił powstańcom papierosy i żywność, zrzucał bomby fosforowe z dachów domów, chroniąc je tym samym przed pożarem. W ostatni dzień powstania został ranny odłamkami pocisku. Jak sam po latach stwierdził: „To jest moje patriotyczne ego, tego nie da się wykreślić, zmienić, stłamsić”. Po wojnie rodzina Pawłowskich zdecydowała się dalej mieszkać w stolicy.
Od najmłodszych lat Pawłowskiego ciągnęło do sportu. Uprawiał boks i lekką atletykę, ale to szermierka stała się jego koronną dyscypliną. Wszystko rozpoczęło się od odkopanej w ruinach szabli. To wydarzenie sprawiło, że szermierka stała się „pasją, życiem, namiętnością i przygodą”. Początkowo walczył we wszystkich trzech broniach – szabli, florecie i szpadzie. Wybrał ostatecznie pierwszą, gdyż, jak tłumaczył, pozwala na największą improwizację i swobodę ruchów. Szabla stała się jego koronną bronią.
Jerzy Pawłowski od 1949 roku był zawodnikiem stołecznego Ogniwa, potem Gwardii, by od 1952 roku bronić barw warszawskiej Legii. Został również zawodowym żołnierzem, zdał maturę, co pozwoliło mu na uzyskanie pierwszego stopnia oficerskiego. Jego sportowa kariera rozwijała się błyskawicznie. Rok po pierwszych lekcjach szermierki z węgierskim fechtmistrzem Janosem Keveyem został wicemistrzem Polski, trafił do reprezentacji i w wieku 20 lat pojechał na Igrzyska Olimpijskie do Helsinek. Mało tego, dotarł tam do półfinału indywidualnego turnieju szablowego, a rok później – w roku 1953, zajął 7. miejsce w mistrzostwach świata i zdobył brąz w drużynie!
Ireneusz Pawlik spisał historię Jerzego Pawłowskiego w 1993 roku. |
A wszystko rozpoczęło się na początku lat 50., kiedy to bezpieka nawiązała współpracę z Jerzym Pawłowskim. Szantażując go wiedzą o akowskiej przeszłości ojca, nakłonili młodego szablistę do podpisania odpowiednich papierów. Na początku jego zadania ograniczały się do rozpracowywania środowiska sportowego i zapobiegania ucieczkom sportowców za granicę. Jak wynika z akt postępowania przeciwko szabliście wszech czasów, Pawłowski wywiązywał się ze swoich zadań, od czasu do czasu informując o mniej lub bardziej znaczących faktach związanych z wyjazdami reprezentacyjnymi. Początkowo nosił pseudonim „Papuga”, którym to podpisywał składane Urzędowi Bezpieczeństwa raporty. Nowe zadania dostał w 1958 roku, kiedy to trafił pod skrzydła Mieczysława Boguty, oficera Polskiego Kontrwywiadu. Przyjął pseudonim „Szczery”, a jego głównym zadaniem miało być zachowywanie się tak, aby „zwabić” obce służby wywiadowcze do nawiązywania z nim kontaktu. Wszystko oczywiście w celu zdobycia przez Wojskową Służbę Wewnętrzną cennych informacji i dezinformacji obcych służb. Jak pisze w książce „Szpieg w masce” Ireneusz Pawlik, powołując się na pisma WSW, kontrwywiad miał zrezygnować z usług Pawłowskiego w 1962 r. ze względu na jego dużą gadatliwość. Szermierz łącznikował czterokrotnie trzy osoby na terenie RFN, ale nie zachował przy tym należytej ostrożność. To doprowadziło do zerwania współpracy. Być może przyczyniło się do tego również ryzyko zdemaskowania Pawłowskiego jako agenta. Współpraca została zakończona, a szermierz nie przysłużył się zbytnio polskiej bezpiece podczas jej trwania. Z pewnością ten fakt mógłby być łatwo wybaczony, wielu ludzi w tamtych czasach było przecież przymusowo werbowanych do SB czy UB. Jednak w trakcie przesłuchań po zatrzymaniu, kiedy Pawłowski wiedział już, że polskie służby mają informacje o jego współpracy z CIA, starając odwrócić od siebie uwagę, mówił o wszystkim, co widział podczas wyjazdów, szkodząc nierzadko osobom ze swojego otoczenia.
"Najdłuższy pojedynek" to druga autobiografia polskiego szermierza. Ukazała się w 1994 roku. |
Było to podczas turnieju Martini Rossi, który odbywał się w Stanach Zjednoczonych. To wtedy doszło do pierwszego spotkania Pawłowskiego z agentem CIA – Ryszardem Kowalskim. Poinformował on szablistę, że wie o jego współpracy z polskim wywiadem i zaproponował przejście na amerykańską stronę. Około dwóch miesięcy później, szermierz brał udział w turnieju w Padwie, gdzie ponownie spotkał się z Kowalski i, dodatkowo, z jego przełożonym nazwiskiem Lunqvist. Pawłowski oznajmił im, że rozważył propozycję i zgadza się na współpracę. W dowód wdzięczności dostał 100 dolarów, a jego pierwszym zadaniem było rozpracowanie Inspektoratu Szkolenia MON, w którym pracował. Szablista przyjął pseudonim „Paweł”, co było nieco dziwne, gdyż tak zwracali się do niego koledzy. Nie stanowił on zbyt dobrego zabezpieczenia, co Pawłowski potem starał się tłumaczyć jako zachętę do nawiązania z nim ponownej współpracy przez polski kontrwywiad. Oczywisty pseudonim miał być podpowiedzią, że został zwerbowany, co polskie służby mogły wykorzystać, dezinformując Amerykanów.
Tak się jednak nie stało. Pawłowski przeszedł szkolenie wywiadowcze CIA we Francji, gdzie wyjechał na krótki urlop wraz z żoną. Co ciekawe, pobyt tam opisał w swojej pierwszej książce „Trud olimpijskiego złota”, o co miał do niego pretensje kolejny agent amerykańskiego wywiadu – Stanisław Jankowski. Jak się potem okazało, nikt po przeczytaniu autobiografii nie wpadł na to, że szablista mógł tam spotkać się z agentami obcego wywiadu. Działalność Pawłowskiego ograniczała się właściwie do informowania podczas zagranicznych turniejów o tym, co dzieje się w Polsce. Jak pisze Ireneusz Pawlik, często jednak Amerykanie byli lepiej poinformowani od szermierza, ale nadal utrzymywali z nim kontakty licząc, że może się na coś przydać. Zaproponowali mu nawet pozostanie w Stanach Zjednoczonych na stałe, na co Pawłowski był zdecydowany przez Igrzyskami Olimpijskimi w Meksyku w 1968 r. Po zdobyciu złotego medalu zmienił jednak decyzję i wrócił do kraju.
Jerzy Pawłowski został oskarżony o szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych. Swoje zachowanie tłumaczył chęcią pomocy polskiemu wywiadowi, pokazania, że potrafi sam zrobić coś dla ojczyzny, może być przydatny polskim służbom. Czy chodziło do końca o te szlachetne pobudki, czy może jednak duże znaczenie miała tutaj fascynacja wywiadem? A może chodziło o pieniądze? Te tajemnice Pawłowski zabrał ze sobą do trumny. Dziś oceniany jest wśród kolegów i koleżanek sportowców różnie. Nie wszystkich udało mu się przekonać do tego, że jednak był patriotą i nie szkodził osobom ze swojego otoczenia podczas współpracy z bezpieką. Jego historia różni się znacznie od życiorysów Duńskiej-Krzesińskiej i Kozakiewicza. Pawłowski był niepokornym mistrzem w trochę inny niż wymieniona dwójka sposób. Nie sprzeciwiał się znacznie działaczom, nie wchodził z nimi w konflikty, czego nie można już powiedzieć o relacjach z trenerami. Te miał trudne, ale to nie przeszkodziło mu w zrobieniu wspaniałej kariery szermierczej. Jako sportowiec to z pewnością wzór znakomitego zawodnika. Czy mógł osiągnąć więcej? Tak, mógł zostać szermierzem wszech czasów. Być może zabrakło trochę pokory wobec życia, być może szczęścia, być może życzliwości działaczy, którzy zakazali mu występów po wyjściu z więzienia. Jednemu zaprzeczyć nie można – życiorys Pawłowskiego na pewno nie jest banalny.
Po wyjściu z więzienia, Jerzy Pawłowski zajął się malarstwem. Niedawno jego syn Piotr zorganizował wystawę, na której zobaczyć można było obrazy namalowane przez jego ojca. Poniżej relacja z tego wydarzenia Nowodworskiej TV:
Więcej o Jerzym Pawłowskim w wywiadzie z jego synem Michałem oraz Ireneuszem Pawlikiem:
Ten tekst powiela komunistyczne oszczerstwa. Jeśli ktoś z Państwa byłby zainteresowany historią prawdziwą, a nie tą tworzoną przez SB - na facebook.com został utworzony profil "Jerzy Pawłowski strona autoryzowana przez rodzinę". Zapraszam, Michał Pawłowski
OdpowiedzUsuńna której to stronie (FB) znajdziecie państwo bajoprawdy .... Zalecam wszystkim wiecej krytycyzmu w hurapatriotyzmie.
OdpowiedzUsuń