Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wojciech koerber. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wojciech koerber. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 23 maja 2022

"Marek Cieślak. Rozliczenie”. Recenzja książki

Po znakomitej książce „Pół wieku na czarno” z 2016 roku duet Marek Cieślak i Wojciech Koerber powraca z kolejną propozycją dla fanów speedwaya "Rozliczenie. O żużlu bez cenzury”. Zaryzykuję stwierdzenie, że najnowsze opowieści byłego żużlowca, a obecnego znakomitego trenera, są jeszcze lepsze od debiutu. Bywa ostro, bezkompromisowo, a przede wszystkim BARDZO ciekawie.

Ostro, wulgarnie i ciekawie

Dla tych, którzy czytali pierwszą część przygód Marka Cieślaka, lekkim zaskoczeniem może być nieco inny styl narracji. Jest bardziej wulgarny, a żart bywa mocno wyostrzony. Trener nie gryzie się w język, a swoje historie często ubarwia nazwiskami. Niestety we współczesnych książkach powszechna jest poprawność polityczna, spowodowana prawdopodobnie strachem przed procesami sądowymi o zniesławienie. Gdy w biografiach przytaczana jest jakaś anegdota, która niekoniecznie pozytywnie świadczy o jej bohaterze, autor książki celowo takie nazwisko zataja, aby nie narobić sobie wrogów. Tutaj jest zupełnie inaczej! Wygląda na to, że Cieślak ma gdzieś, czy ktoś się na niego obrazi czy nie. Po poprzedniej publikacji część osób była zbulwersowana tym, że o nich pisał, a inni, że o nich nie wspomniał. Ci, którzy nie czytali, też się pogniewali, bo ktoś coś im powiedział o książce i to wystarczyło, żeby się obrazić. Tutaj niemal każda historia ma swojego bohatera z krwi i kości, a to mi się bardzo podoba. A o czym głównie piszą panowie Cieślak i Koerber? Przede wszystkim o wydarzeniach, które miały miejsce po 2016 roku. Ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko niecałe sześć lat, ale mając u boku tak znakomitego dziennikarza, jakim bez wątpienia jest felietonista „Tygodnika Żużlowego”, można być spokojnym, że nawet jeśli panu Markowi zaszwankuje pamięć i zabraknie tematów, to ten przyjdzie mu z pomocą.

Kto zniszczył tor w Częstochowie?

piątek, 17 lutego 2017

Sportowa Książka Roku 2016 – kontrowersyjne rozstrzygnięcie?

Niemałe emocje wzbudziło ogłoszenie wyników plebiscytu na Sportową Książkę Roku 2016. Kilku dziennikarzy na Twitterze nie mogło się nadziwić, że w głosowaniu czytelników zwyciężyła autobiografia Thomasa Morgensterna. Paradoksalnie te protesty powinny schlebiać organizatorom – w końcu dużo gorsza od kontrowersji byłaby zupełna obojętność.

Jeśli plebiscyt wywołuje dyskusje, to wbrew pozorom bardzo dobrze – znaczy to, że wybory traktowane są poważnie. Coroczne głosowanie na zawodnika, który ma zgarnąć Złotą Piłkę dla najlepszego piłkarza minionych dwunastu miesięcy, są od wielu lat przedmiotem sporów, kpin i żywej wymiany argumentów. Nikt nie kwestionuje jednak, że to najbardziej prestiżowa nagroda, jaką może otrzymać kopacz. Dlatego też organizatorzy nie powinni się przejmować krytyką. Jak to się mówi w sportowym żargonie: wynik idzie w świat. Może podawanie rezultatów w wątpliwość nie jest powodem do dumy, ale z rekordowej liczby głosów należy się już jak najbardziej cieszyć. Znaczy to, że wydarzenie się rozwija i ma szansę stać się w przyszłości renomowanym konkursem, traktowanym przez wszystkich równie poważnie.

Żeby jednak wyjaśnić zdziwienie różnych osób, warto przybliżyć, jak doszło do zwycięstwa książki „Moja walka o każdy metr”. Wchodząc na stronę plebiscytu, można dowiedzieć się między innymi, w którym dniu oddano najwięcej głosów. Stało się tak 19 stycznia, kiedy to czytelnicy zagłosowali aż 2381 razy. Przy łącznej liczbie 13 060 głosów daje to wynik na poziomie ponad 18% - niemal co piąty uczestnik plebiscytu zagłosował właśnie wtedy. Skąd ten nagły skok? Żeby to zrozumieć, wystarczy odwiedzić facebookowy profil Thomasa Morgensterna. Właśnie 19 stycznia umieścił on wpis zachęcający do głosowania na jego autobiografię.

Ponad 3800 „lajków”, kilkadziesiąt komentarzy i udostępnień – taki był efekt publikacji. Nic dziwnego, że to właśnie siła fanów Morgiego zadecydowała o jego końcowym triumfie. Wynik 2729 głosów jest naprawdę imponujący. Szczególnie, gdy przyjrzeć się, ile osób przyczyniało się do zwycięstw innych tytułów w poprzednich edycjach:

sobota, 31 grudnia 2016

Słodko-gorzki rok 2016

Jedno z ostatnich zdjęć Andrzeja Niemczyka
zrobione podczas Warszawskich Targów Książki
To było udane dwanaście miesięcy. Zarówno dla polskiego sportu, jak i dla rynku książek sportowych. Dla mnie osobiście mijający rok przyniósł mnóstwo kolejnych zawodowych wyzwań, ale dał też wiele satysfakcji. Szkoda tylko, że nie wszyscy doczekali jego końca – odejście Andrzeja Niemczyka pozostaje wydarzeniem, które położyło się cieniem na 2016 roku…

To była jedna z najwybitniejszych postaci w historii siatkówki. Charyzmatyczny szkoleniowiec, silna osobowość, człowiek z ogromnym doświadczeniem – trenerskim, ale i życiowym. Andrzej Niemczyk odszedł 2 czerwca, przegrywając kolejną batalię z nowotworem. Dla środowiska sportowego w Polsce to był ogromny cios. Dla mnie szczególny, bo w ostatnich miesiącach jego życia miałem z trenerem dosyć częsty kontakt. Przykro było patrzeć, jak po powrocie do świetnej formy i wydaniu autobiografii znów dopadł go rak… Szerzej o moich relacjach z Andrzejem Niemczykiem pisałem już w osobistym wpisie opublikowanym tuż po jego śmierci. Odsyłam do tekstu i mogę zapewnić, że pamięć o tej wielkiej postaci nigdy w wydawnictwie nie zaginie. To był zaszczyt, móc z trenerem współpracować! Właśnie dlatego jego odejście sprawia, że rok 2016 trudno uznać za w pełni udany. Mijające dwanaście miesięcy już na zawsze pozostawi po sobie gorzki smak…

Jeśli chodzi o moją pracę w Wydawnictwie SQN, był to udany okres. Od początku intensywny i pełen wyzwań, ale też niezwykle satysfakcjonujący. Były podczas tego roku dwa momenty, kiedy poczułem, że zrobiliśmy coś wielkiego. Pierwszy z nich miał miejsce podczas wizyty Thomasa Morgensterna w Polsce. O tym, jak przebiegały jego odwiedziny, pisałem tutaj. Dwa miasta, napięty grafik, przylot śmigłowcem, wypożyczony samochód – pod względem logistycznym nie było to łatwe przedsięwzięcie, ale prawie wszystko przebiegło tak jak to zaplanowaliśmy. Wypadło na tyle dobrze, że Thomas chętnie odwiedzi Polskę kolejny raz – być może już niedługo! Wracając jednak do tegorocznej wizyty – do końca życia zapamiętam, jak stanął na scenie pod Wielką Krokwią, a ponad 23 tysiące kibiców razem z Morgim zatańczyło do piosenki „So ein schöner Tag”, którą całe Zakopane śpiewało po jego fatalnym upadku w 2014 roku. Wspaniała chwila, w której dotarło do mnie: „To my sprawiliśmy, że znalazł się na tej scenie i zatańczył wraz ze stolicą polskich Tatr!”. Coś niesamowitego, zobaczcie zresztą sami, jak to wyglądało:

czwartek, 7 kwietnia 2016

Kwietniowe premiery (cz. 1)

Kwiecień plecień i te sprawy. No i trochę poprzeplatał, bo nie tylko o piłce poczytamy w tym miesiącu, ale też o żużlu i igrzyskach. Dobre i to, bo o ile fani futbolu powodów do narzekań nie mają żadnych, sympatycy innych dyscyplin na półki w księgarniach mogą spoglądać z utęsknieniem. Kiedy to się zmieni? Na pewno nie przed Euro 2016, bo cały kraj po raz kolejny dostał futbolowej gorączki (czytaj: pierdolca) i dzień bez 20 informacji o Lewym i 32 o reprezentacji okazuje się stracony. Przed mistrzostwami fala piłkarskich lektur nas zaleje i wyłowienie z tej rzeki niepiłkarskiego szczupaka będzie sztuką nie lada.

Ale prezentację kwietniowych nowości zaczynamy przewrotnie właśnie od takiej „złotej rybki”, czyli publikacji żużlowej. Od czasu do czasu ukazują się u nas pozycje poświęcone speedwayowi, ale powiedzmy sobie szczerze – tylnej części ciała nie urywają. Są to głównie książki historyczne, zawierające sporo statystyk, a nie pełnokrwiste opowieści pełne anegdot i ciekawych opowieści. Nawet gdy w ubiegłym roku na biografię zdecydował się Tomasz Gollob, wyszedł z tego klops (podobno, bo nie czytałem). Teraz jednak fani żużla mogą zacierać ręce, bo oto książkę napisał Marek Cieślak. To znaczy nie sam napisał, bo wziął sobie do pomocy Wojciecha Koerbera z „Gazety Wrocławskiej”, ale generalnie ten zacny duet spotkał się parę razy (nie wiadomo, czy przy czymś mocniejszym?), panowie pogadali, potem popisali, ale czy się popisali, przekonamy się niedługo. A raczej Wy się przekonacie, bo ja lekturę mam już za sobą i twierdzę, że warto. Nawet mimo tego, ze na żużlu znam się mniej więcej tak samo jak Krystyna Pawłowicz na języku polskim, biografię zatytułowaną „Pół wieku na czarno” czytałem z przyjemnością. Jest bardzo zabawnie, jest sentymentalnie, jest interesująco, a przede wszystkim szczerze. Anegdot w tej książce nie brakuje i trzeba pochwalić trenera za odwagę – nie było dotychczas chyba ŻADNEGO SPORTOWCA, ciągle związanego zawodowo ze środowiskiem, który zdecydowałby się na tak bezkompromisową opowieść. Na miejscu fanów żużla przebierałby już nogami do 13 kwietnia, kiedy to książka zatytułowana "Pół wieku na czarno" trafi do księgarni w całym kraju.