Pokazywanie postów oznaczonych etykietą piłka nożna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą piłka nożna. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 13 maja 2018

Przez Rosję futbolowym szlakiem

Rosja – gospodarz najbliższego mundialu – to kraj pełen sprzeczności i absurdów. Książka dziennikarzy „Gazety Wyborczej”: Romana Imielskiego i Radosława Leniarskiego „Najważniejszy mecz Kremla” doskonale obrazuje, dlaczego. Autorzy pokazali polityczne, społeczne i historyczne oblicze państwa Putina, dzięki czemu każdy, kto sięgnie po ich lekturę, będzie mógł śledzić mistrzostwa świata zdecydowanie bardziej świadomie.

Na styku sportu i polityki bardzo często dzieją się rzeczy niezwykłe. Jeśli za organizację najważniejszej sportowej imprezy bierze się jedno z największych światowych mocarstw, ciekawych tematów do opisania jest bez liku. Zwłaszcza jeśli gospodarzem mundialu zostaje państwo takie jak Rosja – rządzone autorytarną ręką Putina i wywołujące międzynarodowe konflikty, które mimo wszystko stara się udowodnić reszcie świata swoją normalność, a zarazem wyższość. Roman Imielski i Radosław Leniarski weszli do paszczy lwa – udali się do Rosji, by z bliska przyjrzeć się przygotowaniom tego kraju do mistrzostw świata. „Najważniejszy mecz Kremla” jest jednak czymś więcej niż tylko reporterską relacją z tej wizyty. Oprócz rozdziałów poświęconych Kremlowi, Sarańsku, Kazaniowi, Soczi, Wołgogradzie i Kaliningradzie, gdzie osobiście gościli dziennikarze, czytelnik znajdzie w książce cenne informacje na temat kontrowersji wokół przyznania Rosji organizacji mundialu, dowie się o szczegółach afery dopingowej, pozna prawdziwe historie oligarchów z majątkami szacowanymi na miliardy dolarów, a także przekona się, jak bezwzględna i wszechmocna jest w tym kraju jedyna słuszna władza.

Podróż przez Rosję
„Najważniejszy mecz Kremla” ma w zasadzie dwa oblicza. Jedno jest typowo reportażowe – autorzy poszczególne rozdziały poświęcają wizytom w rosyjskich miastach. W Moskwie spotykają 61-letniego Grigorija, który strzeże kwiatów i zdjęć w miejscu, w którym zamordowany został Borys Niemcow, jawnie sprzeciwiający się polityce Kremla. W stolicy rozmawiają także z niejakim Szpryginem – przywódcą rosyjskich chuliganów, którzy starli się ze swoimi polskimi odpowiednikami w Warszawie podczas Euro 2012, a cztery lata później siali popłoch w trakcie mistrzostw Europy we Francji. W Sarańsku autory udają się na konferencją prasową wicepremiera Republiki Mordowii, a następnie wzbudzają podejrzenia władz i zostają „zaproszeni” na komisariat. Prosto z Sarańska dziennikarze udają się do Poćmy, gdzie znajduje się jeden z rosyjskich (wciąż funkcjonujących) łagrów, a podczas podróży do tego przerażającego miejsca słuchają opowieści taksówkarza. W Petersburgu próbują znaleźć odpowiedź na pytanie, ile naprawdę kosztowała Zenit Arena. W Kazaniu dowiadują się, czego nie robi się dla gwiazdy takiej jak Cristiano Ronaldo. W Wołgogradzie na własnej skórze przekonują się o słuszności stwierdzenia „Stalin wiecznie żywy”, a w Kaliningradzie poznają historię Domu Sowietów, czyli jednej z najgorzej wznoszonych budowli w dziejach ZSRR i Rosji.

poniedziałek, 4 grudnia 2017

(Nie taka) tajna historia futbolu

Sięgałem po tę książkę z dużymi oczekiwaniami. Grzegorz Majchrzak, opierający się na nieznanych dotąd materiałach IPN, pisze o znanych piłkarzach, słynnych meczach i innych futbolowych kwestiach w czasach PRL. Wydawcy przekonywali, że w tej publikacji „sensacja goni sensację”, ale „Tajna historia futbolu” nie jest się pozycją rewolucyjną. Raczej uzupełnia wiedzę o działaniach komunistycznych służb w piłkarskim środowisku, niż strąca z piedestału gwiazdy dawnych czasów.

Podtytuł: „Służby, afery i skandale”. Trzy postaci na okładce: Józef Młynarczyk, Kazimierz Deyna i Grzegorz Lato, z których dwie raczej nie zapisały się niczym negatywnym w czasach PRL. Do tego atrakcyjny opis publikacji. Wszystko to sprawiło, że liczyłem, iż z książki dowiem się czegoś nowego m.in. o „Orłach Górskiego” i zobaczę przykłady tego, jaki wpływ miały władze na boiskowe występy polskich piłkarzy. Byłem przekonany, że po tej lekturze upadnie kilka pomników i zobaczę znanych zawodników w zupełnie nowym świetle. Te oczekiwania były zdecydowanie na wyrost. W pierwszych rozdziałach autor pisze wprawdzie o związkach topowych piłkarzy PRL-u z bezpieką, ale te informacje nie są sensacyjne. W rozdziale poświęconym Kazimierzowi Deynie można dowiedzieć się na przykład, że powodem zainteresowania tym zawodnikiem przez Wojskową Służbą Wewnętrzną w 1978 r. był fakt jego kontaktów z pewnym Hindusem, który pomógł mu załatwić… listwy do jego BMW. Obywatel Indii, mający szerokie kontakty w Polsce, był podejrzewany o szpiegostwo na rzecz RFN i USA, co spowodowało nieprzyjemne dla Deyny konsekwencje. Kontakty legendy Legii Warszawa ze służbami ograniczył się jednak w zasadzie do jednego spotkania, z którego protokół znalazł się w książce. WSW wprawdzie rozpracowywała zawodnika później, odnosząc się negatywnie do jego zachowania i utrzymując, że podczas spotkania nie był do końca szczery, ale nie przeszkodziło to Deynie w uzyskaniu zgody na transfer do Manchesteru City.

poniedziałek, 11 września 2017

Wydało się: Witold Łastowiecki „Piłkarscy gastarbeiterzy (2)” (2007)

Witold Łastowiecki jest jedną z nielicznych osób w kraju, którą można określić mianem eksperta w dziedzinie występów polskich piłkarzy w zagranicznych klubach. Swoją wieloletnią pracę badacz postanowił zaprezentować czytelnikom w formie publikacji, której nadał tytuł „Piłkarscy gastarbeiterzy".

Książka Łastowieckiego miała dwa wydania. Pierwsze pojawiło się w 2005 r., ale ze względu na dużą liczbę listów z poprawkami, uwagami i komentarzami, które otrzymał autor, zdecydował się wydać uzupełnione już dzieło drugi raz. Nastąpiło to w 2007 r., a nowa pozycja oznaczona została w tytule liczbą „2". Obie książki Łastowiecki wydał własnymi siłami, przez co ukazały się one w niskich nakładach. Dziś obu tych pozycji próżno szukać w księgarniach, nie ma ich nawet w popularnych serwisach aukcyjnych.

„Piłkarskich gastarbeiterów" autor postanowił podzielić na kilkadziesiąt rozdziałów, z których każdy poświęcony jest innemu krajowi. Poczynając od Albanii, a na reszcie świata kończąc, Łastowiecki przedstawia Polaków, którzy występowali w klubach tych państw. Opis nie jest wprawdzie szczegółowy, ale zawiera wszystkie niezbędne informacje – imię i nazwisko piłkarza, jego datę urodzenia (w przypadku najwyższych klas rozgrywkowych), sezony spędzone w danym klubie, osiągnięte sukcesy oraz liczbę goli i występów w poszczególnych sezonach. Nie wszystkie dane są kompletne, najczęściej brakuje ostatnich elementów, ale niezwykle trudno ustalić np. liczbę występów Stanisława Deca w II lidze Luksemburga w 1973 r.. Oczywistym jest więc, że książka nie może być kompletna, gdyż wymagałoby to odwiedzania każdego klubu z osobna i szukania w jego archiwach (o ile klub i takie archiwa w ogóle jeszcze istnieją), co i tak nie gwarantowałoby znalezienia poszukiwanych informacji. Mimo tego pozycja Łastowieckiego jest jedynym tego typu opracowaniem w Polsce, dlatego bez wątpienia warto po nią sięgnąć.

czwartek, 13 kwietnia 2017

Johan Cruyff "Autobiografia" [Wideo-recenzja #016]

Czego powinni nauczyć się od Cruyffa właściciele Wisły Kraków? Co może poprawić Angel Di Maria, by być lepszym piłkarzem? Czy legenda holenderskiej piłki słusznie uznawana była za symbol walki o niepodległość Katalonii? Zachęcam do obejrzenia wideo-recenzji książki Johana Cruyffa. Posłuchajcie, co sądzę na jej temat i zapoznajcie się z kilkoma ciekawymi fragmentami, które przytaczam:



poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Wydało się: Jerzy Dudała „Fani-chuligani. Rzecz o polskich kibolach” (2004)

Chuligani na polskich stadionach to temat-rzeka, o którym napisano w mediach już chyba wszystko. Ale nie tylko portale, gazety, stacje telewizyjne i radiowe chętnie podejmują tę tematykę. Na przestrzeni lat ukazało się w Polsce wiele książkowych opracowań, w których autorzy szukali odpowiedzi na pytanie: jak podczas meczów piłkarskich rodzi się agresja? Jedną z pierwszych takich książek była publikacja „Fani-chuligani. Rzecz o polskich kibolach”.

Autorem tej pozycji jest Jerzy Dudała – doktor nauk humanistycznych, który „w 2001 r. obronił na Uniwersytecie Śląskim pracę doktorską z socjologii poświęconą patologiom widowni sportowych”, jak przeczytać można w notce znajdującej się na tylnej części okładki jego książki. Twórca publikacji „Fani-chuligani” zna się więc na rzeczy i nic dziwnego, że jego dzieło jest obecnie chyba najbardziej wartościowym opracowaniem naukowym poświęconym piłkarskim kibolom. Książka, która ukazała się w 2004 roku nakładem Wydawnictwa Akademickiego „Żak” jest skróconą i zmienioną wersją pracy doktorskiej Dudały. Autor chciał ją wydać, gdyż, jak zaznacza we wstępie, „zazwyczaj w Polsce przedstawia się kibiców w fałszywym, negatywnym świetle”. Nie oznacza to jednak, że obecny wykładowca akademicki Uniwersytetu Śląskiego stawia się w roli obrońcy chuliganów. Nic z tych rzeczy. W swojej pracy stara się zachować obiektywizm i przedstawić kiboli takimi, jaki są w rzeczywistości.

W jaki sposób to czyni? Przede wszystkim dzieli książkę na dwie części. Pierwsza z nich ma charakter teoretycznych rozważań, druga z kolei jest studium przypadku. Dudała ukazuje w niej problem chuligaństwa na trybunach polskich stadionów na przykładzie kibiców Zagłębia Sosnowiec. Zanim jednak przechodzi do tej części opracowania, na ponad 170 stronach pisze o wielu ciekawych kwestiach związanych ze zjawiskiem stadionowej agresji. Między innymi kreśli obraz współczesnego kibica, wspomina o przestrzeganych przez niego wartościach, a także przybliża historię chuligaństwa czy zasady działania polskiej „ligi chuliganów”. Autor prezentuje też ciekawe kalendarium najgłośniejszych chuligańskich wybryków, które miały miejsce w naszym kraju, a na dalszych stronach teoretycznej części prezentuje również naukowe teorie, którymi można wytłumaczyć zachowanie chuliganów. Osobna część pracy poświęcona została obrazowi kiboli w mediach, a także sposobom na walkę ze stadionową agresją.

piątek, 7 kwietnia 2017

Piłkarska filozofia według Cruyffa

To jedna z tych książek, po które sięga się w ciemno. Autobiografia postaci takiej jak Johan Cruyff, który był częścią futbolowej rewolucji zarówno jako piłkarz, jak i trener, to pozycja obowiązkowa każdego kibica. Wspomnienia Holendra pozostawiają jednak pewien niedosyt. Być może to kwestia wygórowanych oczekiwań, bo od geniuszy wymaga się więcej, a książka nie jest tak wybitna jak jej autor. Co nie oznacza, że nie warto jej przeczytać.

Książka Cruyffa nie jest klasyczną piłkarską autobiografią – uporządkowaną, pisaną według wytycznych w stylu: opowiedz kilka anegdot, zdradź parę sekretów szatni, najlepiej obraź kogoś znanego. Tego typu pozycji pojawia się ostatnio na rynku całkiem sporo i gwarantują one duże zainteresowanie mediów – w końcu nic tak nie przyciąga uwagi jak głośny skandal. Wspomnienia Holendra nie są w ogóle kontrowersyjne, ale też trudno było akurat po nim spodziewać się, że wyda skandalizującą publikację. Nie musiało to być wcale minusem, bo przecież nie tylko pikantnymi historiami żyje kibic, ale u Cruyffa ciekawych anegdot jest bardzo niewiele i to jest największy problem książki. Na dłuższą metę to trochę jednak mierzi, bo Holender bardzo pobieżnie przemyka po kolejnych tematach, opis tego, co najciekawsze (kariera reprezentacyjna, gra w Ajaksie i FC Barcelonie, stworzenie „Dream Teamu” na Camp Nou) zamykając w połowie (sic!) książki.

Były piłkarz i trener opowiada o swoim życiu wybiórczo, co wynikać może z faktu, że nie przykładał dużej wagi do przeszłości. „(…) nigdy nie lubiłem oglądać się wstecz – po powrocie do domu zamykałem za sobą drzwi i wszystko zostawiałem za sobą. Właśnie dlatego zwykle nie pamiętałem za dobrze szczegółów meczów, które rozegrałem, ani strzelonych przeze mnie goli”, pisze w pewnym momencie. To widać w książce, bo podczas gdy czytelnik liczy na spory rozdział o mistrzostwach świata w Niemczech, dostaje kilka akapitów o meczach z Brazylią (zdaniem Cruyffa najlepszym, w jakim kiedykolwiek zagrał) i finale z Niemcami (z ciekawym zapewnieniem, że obyczajowy skandal, który wywołała niemiecka prasa tuż przed najważniejszych spotkaniem, nie miał wpływu na jego postawę). Podobnie jest z innymi wątkami – początki Cruyffa w Ajaksie i początek jego przygody z futbolem zostały opisane szczegółowo, ale już okres gry w Barcelonie i drużynie z Amsterdamu – dosyć pobieżnie. To powoduje spory niedosyt, bo przecież Holender był częścią legendarnych zespołów, o których każdy fan chciałby dowiedzieć się jak najwięcej.

piątek, 9 grudnia 2016

Piątka na piątek: Alex Ferguson „Być liderem”

Stał się legendą Manchesteru United. Z sukcesami prowadził klub przez niemal 27 lat. Wraz z jego odejściem skończył się złoty okres Czerwonych Diabłów, podczas którego byli drużyną podziwianą przez kibiców na całym świecie. Sir Alex Ferguson to jeden z najsłynniejszych menadżerów w historii futbolu. Przeczytajcie, jakimi pięcioma spostrzeżeniami dzieli się w swojej nowej książce „Być liderem”.

1. „Z jakiegoś powodu Bóg dał nam parę oczu i parę uszu, a tylko jedną buzię. Stąd też powinniśmy dwa razy więcej obserwować i słuchać, niż mówić”.

Powyższe słowa mogą wydawać się oczywiste, ale przyznam szczerze, że nigdy w ten sposób nie postrzegałem pracy trenera. Ferguson w „Być liderem” w wielu miejscach udowadnia, że umiejętność dobrego obserwowania i słuchania może okazać się kluczowa w jego zawodzie. Jako przykłady podaje dwie sytuacje: transfer Cantony i grę w „dziada”.
W 1992 roku, po meczu Manchesteru United z Leeds, Ferguson podsłuchał rozmowę swoich zawodników pod prysznicem – ci gorączkowo dyskutowali na temat napastnika rywali, Erika Cantony. Chwalili zalety Francuza, co szkoleniowcowi wydało się dziwne, gdyż nigdy wcześniej piłkarz przeciwników nie wywoływał w szatni takich emocji. Ta rozmowa poskutkowała tym, że Sir Alex zaczął bacznie przyglądać się Cantonie i wkrótce ściągnął go na Old Trafford. Podsłuchana pod prysznicem rozmowa stała się zalążkiem sprowadzenia do United jednego z najlepszych napastników w historii klubu.
W innymi miejscu książki Ferguson zdradza, jak cenny był dla niego jeden trening reprezentacji RFN, zaobserwowany w Kilmarnock w 1969 roku. To podczas niego Szkot zobaczył, że w czasach, gdy przez trenerów cenione były długie treningowe biegi, niemiecka ekipa trenowała zupełnie inaczej – kładła nacisk na posiadanie piłki. Ta obserwacja zaowocowała wprowadzaniem przez Fergusona w kolejnych drużynach tzw. boxes, czyli popularnej gry w „dziadka”, dzięki której podopieczni Sir Alexa doskonalili swoje umiejętności. 90-minutowa obserwacja treningu stała się dla menadżera lekcją na całą późniejszą karierę.

2. „Sprawdzałem, który z rywali po raz pierwszy grał na Old Trafford. Zazwyczaj na nich wywieraliśmy największą presję”.

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Wydało się: Janusz Atlas „Sprzedana liga” (1993)

„Sprzedana liga" to książka Janusza Atlasa, która ukazała się w Polsce w 1993 r. Podtytuł „Szmal – gangsterzy i futbol" wiele mówi o jej zawartości. Pozycja dotyczy piłkarskiej rzeczywistości lat 90. w Polsce, która, jak dziś doskonale wiemy, pełna była korupcji i przekrętów. O tym w swoim dziele opowiada dziennikarz.

Bezpośrednim pretekstem do napisania książki była słynna „niedziela cudów", czyli 20 czerwca 1993 r. Właśnie w tym dniu rozgrywane były dwa spotkania w ramach ostatniej kolejki sezonu 1992/1993, które miały zadecydować o mistrzostwie Polski. O tytuł rywalizowały Legia Warszawa i ŁKS Łódź. Żeby było ciekawiej, obu drużynom do wygrania ligi potrzebne było nie tylko zwycięstwo, ale też odpowiednio wysoki wynik w stosunku do bramek zdobytych przez rywala w walce o tytuł.

Przeciwnikiem łodzian była zdegradowana już Olimpia Poznań, Legia rywalizowała z kolei z mającą pewne miejsce w środku tabeli Wisłą Kraków. Spotkanie w Łodzi sędziował Michał Listkiewicz, notabene sędzia ze stolicy, natomiast mecz w Krakowie prowadził Marian Dusza. Jak to wszystko się skończyło, wszyscy zapewne doskonale pamiętają lub o rezultacie tej „rywalizacji" słyszeli. Legia wygrała gładko 6:0, a ŁKS pokonał Olimpię 7:1. Piłkarze obu drużyn strzelali bramki w odpowiedzi na sygnały z drugiego stadionu dotyczące aktualnego rezultatu rywalizacji.

niedziela, 13 listopada 2016

Prawdziwa historia Cristiano Ronaldo

Jeśli kiedykolwiek chcieliście poznać obiektywną prawdę o życiu i karierze Cristiano Ronaldo, powinniście sięgnąć po tę książkę. Jeśli w futbolu interesuje was coś więcej niż tylko boiskowe wydarzenia, to zdecydowanie lektura dla was. „Cristiano Ronaldo. Biografia” cenionego Guillema Balagué jest kompleksowa, dogłębna, zaskakująca, a przy tym dynamiczna i wciągająca. Nic dziwnego, że w Wielkiej Brytanii została okrzynięta Piłkarską Książką Roku.

Dotychczas ukazało się w Polsce kilka biografii Portugalczyka. Przeczytałem „CR7. Maszyna” – była całkiem niezła, ale skupiała się głównie na osiągnięciach piłkarza. Zapoznałem się z fragmentami „Obsesji doskonałości” – nieźle, ale jednak za dużo opisów meczów i boiskowych wydarzeń, które fani futbolu świetnie znali. Na tle tych książek „Cristiano Ronaldo. Biografia” zdecydowanie się wyróżnia. Już samo nazwisko autora powinno stanowić magnes – Guillem Balagué jest cenionym dziennikarzem oraz autorem książek m.in. o Leo Messim (pierwsza autoryzowana biografia Argentyńczyka „Messi. Biografia”) i Pepie Guardioli („Guardiola. Sztuka zwyciężania”). Ma ogromną wiedzę, ma dobre kontakty i cenne informacje z pierwszej ręki, ma wreszcie komfort pracy – przy przedstawianiu postaci CR7 wybrał się na Maderę, do Manchesteru czy Madrytu i tam rozmawiał z przeróżnymi ludźmi. Nie każdy biograf może pozwolić sobie na taki komfort, a wiadomo, jak zazwyczaj wypadają książki o piłkarzach pisane „zza biurka” – brak w nich reporterskiego zacięcia, a większość informacji jest wtórna. U Balagué jest inaczej, dzięki czemu jego najnowsze dzieło czyta się znakomicie i dostarcza ono cennych informacji oraz spostrzeżeń na temat jednego z najlepszych piłkarzy w historii futbolu.

Nieautoryzowana biografia
Autor opowieść o Cristiano Ronaldo rozpoczyna od prologu – opisuje w nim, jak to się stało, że książka nie ma charakteru autoryzowanej biografii. Wszystko przez fragment książki Balagué o… Messim! Otóż biograf dwóch najlepszych obecnie piłkarzy świata w publikacji o Argentyńczyku przytoczył opowieść jednego z piłkarzy Realu Madryt, z której wynikało, że CR7 nazwał kiedyś swojego konkurenta „sukinsynem”. Ten właśnie fragment wywołał prawdziwą burzę na Twitterze, na co zareagował sam Cristiano Ronaldo, zaprzeczając tym rewelacjom i zapowiadając pozwanie autora. Mimo że wcześniej Balagué prowadził z Jorge Mendesem, agentem Portugalczyka, rozmowy na temat współpracy piłkarza przy powstawaniu nowej książki, sytuacja zamknęła tę dyskusję. Dlaczego jest to tak ważne w kontekście tej pozycji? Otóż w tym tkwi połowa jej sukcesu, czego zresztą nie ukrywa dziennikarz. Doskonale pamiętamy, jak wyglądał film o CR7, który wyszedł z jego „stajni” – przedstawiał zawodnika jako człowieka bez wad, niemal jak boga. Balagué zdawał sobie sprawę, że jeśli zgodzi się na współpracę, ze strony piłkarza i jego agenta będą naciski, by przedstawić Portugalczyka wyłącznie w pozytywnym świetle. A takiej biografii nie można by nazwać rzetelną i obiektywną.

niedziela, 23 października 2016

Jak grało się w piłkę na polskim Pomorzu

„Piłka nożna na polskim Pomorzu 1920-1939” – to tytuł drugiego tomu serii „Historia Sportu”, zapoczątkowanej i kontynuowanej przez dwóch piłkarskich pasjonatów: Piotra Chomickiego i Leszka Śledzionę. 25 listopada premiera ich najnowszej książki, w której powstaniu tym razem pomagał Edwin Kowszewicz. Publikacja ukaże się pod patronatem bloga Książki Sportowe.

Autorzy niedawno zaprezentowali czytelnikom okładkę i już zbierają zamówienia na najnowsze ze swoich dzieł. Książkę w przedsprzedaży w promocyjnej cenie można zamawiać poprzez e-mail stal@3xs.mielec.pl lub pod numerem telefonu 501 642 754. Jest ona dostępna również w ofercie Księgarni Kibica Sendsport. Wysyłka zamówionych egzemplarzy nastąpi 25 listopada.
Co o książce mówią autorzy? Oto list do czytelników, który napisali, zachęcając do zakupu:
W mikroświecie pasjonatów historii piłki nożnej jej pojawienie się będzie, mamy nadzieję, faktem ważnym. Co prawda, jak chyba każdy z autorów, mamy ciche pragnienie, aby nasze dzieło pozostało w pamięci czytelników przez długie lata, ale czy ta książka ma szansę stać się takim mikrobestsellerem? Abyś mógł sobie, drogi Czytelniku, odpowiedzieć na to pytanie, powinieneś ją przeczytać. Właśnie do tego chcielibyśmy Cię namówić.

czwartek, 20 października 2016

Alkoholowe opowieści, czyli jak piło się na kadrze

Dopiero po latach piłkarze i trenerzy zdradzają 
w swoich wspomnieniach, jak naprawdę wyglądają
zgrupowania reprezentacji.
„Alkohol w piłce był, jest i będzie”, zwykł mawiać Janusz Wójcik. Jeszcze do niedawna można było przypuszczać, że może i owszem – kiedyś w futbolu piło się dużo, ale teraz nastały czasy pełnego profesjonalizmu, więc piłkarze do kieliszka zaglądają co najwyżej okazjonalnie i to w wolnym czasie, a nie w trakcie sezonu. Po rewelacjach „Przeglądu Sportowego” dotyczących kadrowiczów Adama Nawałki okazuje się, że w tej kwestii przez lata niewiele się zmieniło. A picie alkoholu nawet na zgrupowaniach reprezentacji wciąż jest dobrym sposobem na spędzenie wolnego od meczów czasu.

„Od poniedziałku do środy obóz był jedną wielką popijawą. Wlewaliśmy tyle alkoholu, ile się dało. Nie istniało pojęcie grupek. Na dyskotekę szły 22 osoby plus masażyści. W hotelu zostawali tylko trenerzy” – pisał niedawno w swoich wspomnieniach „Powrót Taty” Radosław Kałużny, podstawowy piłkarz reprezentacji prowadzonej przez Jerzego Engela w latach 1999-2002. Musiało minąć kilkanaście lat, by kibice poznali kulisy awansu tamtej drużyny na mundial w Korei Południowej i Japonii. Kadrowicze dobrze się wtedy bawili nie tylko podczas pierwszych dni zgrupowań, ale też po wygranych meczach. „Wróciliśmy do hotelu o 23.30. Jeszcze w autobusie zapadła decyzja, że nie idziemy spać. Pół godziny później cała drużyna była gotowa” – pisze Kałużny. „– No to jedziemy pobawić się do stolicy – rzucił któryś. – Panie Kierowco, Warszawa Centrum! – dodał. Tak wylądowaliśmy w dyskotece Labirynt przy ulicy Smolnej, gdzie szaleliśmy do rana. Zawiózł i przywiózł nas autokar reprezentacji” – dodaje były piłkarz.

„Piliśmy na potęgę”
Zawodnicy ówczesnej kadry nie wylewali za kołnierz, ale tworzyli prawdziwy zespół. Bawili się wszyscy, nie wyłączając najlepszego strzelca drużyny, Emmanuela Olisadebe, dla którego próby dotrzymania kroku kolegom kończyły się zazwyczaj fatalnie. „Nie chciał odstawać od reszty, więc szybko lądował pod stołem. Potem trzeba było go odnosić. Każda impreza kończyła się tak, że nieśliśmy Emsiego jak denata. Po polsku mówił lepiej, niż pił” – puentuje Kałużny. Taki tryb „pracy” nie przeszkodził Olisadebe w zdobywaniu kolejnych goli i ostatecznie sprawił, że po 16 latach reprezentacja Polski, nie mająca w swoim składzie gwiazd pokroju Roberta Lewandowskiego czy Grzegorza Krychowiaka, awansowała na mundial. W eliminacjach polegała tylko raz, przegrywając w Mińsku 1:4 z Białorusią. „Skoro mieliśmy już awans, mogliśmy ruszyć w tango” – zdradza po latach kulisy tamtego meczu Kałużny. „To, co prasa nazwała hańbą, dla naszego zespołu było najzwyczajniejszym skutkiem radości po pokonaniu Norwegów” – pisze, potwierdzając tym samym przypuszczenia, że Polacy do meczu podeszli zbyt rozluźnieni.

poniedziałek, 12 września 2016

Powrót Taty. Mocna biografia Radosława Kałużnego

Czekałem na tę książkę. Po pierwsze dlatego, że Radosława Kałużnego trudno uznać za postać nijaką – to facet, który ma coś do powiedzenia. Po drugie wyczekiwałem jego biografii z powodów sentymentalnych. Jako 10-letni chłopiec emocjonowałem się meczami kadry Jerzego Engela i do dziś pamiętam trzy bramki wbite przez „Tatę” Białorusi oraz inne trafienia, które przyczyniły się do awansu na mundial w Korei. Moje oczekiwania były duże, ale muszę przyznać, że zostały spełnione. „Powrót Taty” jest biografią momentami brutalnie szczerą, ale dzięki temu czyta się ją jednym tchem.

Niech najlepszą rekomendacją będzie fakt, że książkę napisaną przez Radosława Kałużnego wspólnie z Mateuszem Karoniem pochłonąłem w niemal jeden wieczór. Lubię wspomnienia rodzimych piłkarzy, zwłaszcza tych, którzy w swoim życiu nie zawsze podejmowali właściwe decyzje. Jest coś fascynującego w śledzeniu ich losów. W ostatnich latach przykładów mieliśmy aż nadto: Andrzej Iwan, Wojciech Kowalczyk, Igor Sypniewski, Grzegorz Król, Arkadiusz Onyszko… Biografia Radosława Kałużnego najbardziej podoba jest chyba właśnie do „Fucking Polaka” – czytając ją, łapiemy się za głowę i zastanawiamy, jak piłkarz mógł to wszystko tak sp… aprać. W przypadku „Taty” to wrażenie życiowej porażki potęguje świadomość tego, jak dziś wygląda życie autora książki: ciężka praca na budowie, walka o każdy grosz, niepewne jutro. A przecież jeszcze niedawno reprezentował Polskę, jechał na mistrzostwa świata, a później grał w jednej drużynie z piłkarzami, który te mistrzostwa wygrali. Kiedy to wszystko poszło nie tak? Właśnie na to pytanie odpowiada „Powrót Taty”.

Kształtowanie charakteru
Książka rozpoczyna się do opisu wydarzeń, przez które zapewne w ogóle ta biografia powstała. Trzy lata temu portal Weszło informował o tym, że Radosław Kałużny pracuje w firmie DHL w Wielkiej Brytanii. Artykuł opatrzony był zdjęciem piłkarza w roboczym ubraniu i wywołał w polskim środowisku spore poruszenie. Ja, podobnie jak zapewne wielu innych kibiców, dopiero wtedy dowiedziałem się, że losy „Taty” po zawieszeniu piłkarskich butów na kołku potoczyły się aż tak źle. Na pierwszych stronach wspomnień były reprezentant Polski wraca do tamtej sytuacji, zdradzając jej okoliczności: jeden ze współpracowników z naszego kraju zrobił mu ukradkiem zdjęcie, które następnie wysłał do portalu. Myślicie, że Kałużny był za to wdzięczny? Wręcz przeciwnie – strasznie się wkurzył i próbował znaleźć winnego, a potem dosyć jasno dać mu do zrozumienia, co myśli o takim zachowaniu. Już pierwsze strony objawiają nam charakter autora – nie jest to facet, który daje sobie w kaszę dmuchać lub skarży się na swój los. To twardziel, który często odrzuca wszelką pomoc. Ale czy ktoś, kto wychowywał się pod silną ręką byłego boksera, mógłby mieć inny charakter?

poniedziałek, 5 września 2016

Wrześniowe premiery

Szału ni ma. Tak w skrócie można skomentować pierwszą część września. Wydawnictwa przyzwyczaiły nas w ostatnich latach do przynajmniej kilku premier w ciągu dwóch tygodni, a tymczasem na początku tego miesiąca totalna posucha… Dość powiedzieć, że gdyby nie niezawodne jak zawsze Wydawnictwo SQN, nie mielibyśmy praktycznie żadnej sportowej nowości w zbliżającym się okresie! Na szczęście tak się nie stanie, a powodów do narzekania nie mogą mieć zwłaszcza fani Arsenalu, bo akurat oni będą mieli co czytać!

Obie sportowe premiery pierwszej części tego miesiąca będą bowiem poświęcone Kanonierom. Zacznijmy od Tony’ego Adamsa, bo na tę książkę wydawcy kazali nam czekać blisko… 20 lat! Biografia ta w Wielkiej Brytanii ukazała się już w 1998 roku, więc na jej tłumaczenie trochę sobie poczekaliśmy. W międzyczasie było mnóstwo innych „alkobiografii”, ale o wspomnieniach kapitana Arsenalu i reprezentacji Anglii nie było w Polsce ani widu, ani słychu… To wszystko zmieni się 14 września, kiedy do księgarni w całym kraju trafi wreszcie pozycja zatytułowana „Tony Adams. Uzależniony”. Jak łatwo się domyślić, nie jest to biografia grzecznego chłopca, bo też angielski obrońca nigdy do nich nie należał. Jako jeden z niewielu zawodników potrafił jednak otwarcie przyznać się do alkoholizmu i być może właśnie ten fakt sprawił, że nie skończył jak inni piłkarze: Igor Sypniewski, Andrzej Iwan czy Paul Merson. Tego ostatniego wymieniam w tym gronie nieprzypadkowo, gdyż to kolega z szatni Adamsa, który mniej więcej wtedy, kiedy Tony przyznawał przed całą drużyną, że jest chory, wracał do zespołu po odwyku. Jak widać ekipa w tamtym czasie była na Highbury mocno imprezowa…

Potwierdza to opis książki Wydawnictwa SQN, w którym czytamy o wszystkich wyskokach Adamsa: „Nie opamiętał się, gdy za jazdę po pijaku został skazany na dziewięć miesięcy więzienia. Nie powstrzymało go wydanie podczas jednego wieczoru w nocnym klubie prawie sześciu tysięcy funtów ani wypadek, po którym na głowę założono mu 29 szwów. Dopiero gdy po Euro 1996 wpadł w trwający siedem tygodni ciąg, zrozumiał, że musi zmienić swoje życie i poddać się terapii”. Brzmi niewiarygodnie? A jednak! Wydaje się, że było to zaledwie wczoraj, ale dziś podobny styl życia, który wtedy prowadził Tony Adams, byłby dla profesjonalnego sportowca nie do pomyślenia! Anglik potrafił jednak połączyć „12 lat picia z zawodową karierą piłkarza”, co wydaje się wyczynem godnym… opisania. Z takiego założenia wyszedł chyba Ian Ridley, dziennikarz i współautor książki, który przekonał zawodnika do spisania swoich wspomnień, będących dla niego swoistą terapią oraz przestrogą dla innych. Adams swoje życie pełne wzlotów i upadków opisuje na 328 stronach, za co wydawcy życzą sobie okładkowe 34,90 zł. Co ciekawe, książka została wydana w koedycji z Wydawnictwem Duch Sportu, które zadebiutowało autobiografią Stefana Effenberga, po czym… słuch właściwie o nim zaginął. Teraz firma przypomina się kolejną pozycją, choć głównym wydawcą jest tutaj SQN. Czy było to ostatnie tchnienie Ducha Sportu? Przekonamy się już niedługo. Na razie możemy być wdzięczni za książkę, na która czekaliśmy 18 lat. Tłumaczeniem pozycji zatytułowanej w oryginale „Addicted” zajęła się Anna Wajs-Magierska (wcześniej przekładała m.in. autobiografię Roya Keane’a).

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Diabelska biografia! Andrzej Szarmach i jego wspomnienia

W ostatnich latach nie było o nim zbyt głośno. Podczas gdy inne „Orły Górskiego” brylowały w mediach, on zaszył się we Francji i tam wiódł spokojne życie z dala od futbolu. Ale kiedy przemówił, wydając przed kilkoma dniami swoje wspomnienia, spuścił prawdziwą bombę. Autobiografia Andrzeja Szarmacha „Diabeł nie anioł” napisana wspólnie z dziennikarzem TVP, Jackiem Kurowskim, to kopalnia anegdot na temat ludzi polskiej (i nie tylko!) piłki. Żaden kibic nie powinien jej przeoczyć!

W dyskusjach na temat książek sportowych bardzo często pojawia się zarzut, że wciąż aktywni piłkarze spisują swoje wspomnienia. Zdaniem niektórych wydawanie takich książek nie ma sensu, gdyż „prawdziwą biografię” powinno się pisać po zawieszeniu butów na kołku. Dla wszystkich, którzy tak twierdzą, mam zatem idealną lekturę, którą muszą przeczytać: „Andrzej Szarmach. Diabeł nie anioł”. Byłem bardzo ciekaw, co po latach powie o sobie i swoich kolegach ten właśnie zawodnik. Inni nie dali kibicom o sobie zapomnieć: Grzegorz Lato został prezesem PZPN, Jan Tomaszewski stał się ulubieńcem mediów, który zawsze powie coś ciekawego, Kazimierzom: Deynie i Górskiemu stawiano pomniki, a Andrzej Strejlau z Jackiem Gmochem często gościli w telewizji w roli komentatorów lub piłkarskich ekspertów. O Szarmachu, zapewne z tego względu, że mieszka we Francji, nie było tak głośno. Był wprawdzie twarzą Euro 2012, pojawił się na losowaniu, od czasu do czasu udzielił jakiegoś wywiadu, ale gdyby zapytać młodszych kibiców, kto kojarzy im się z „Orłami Górskiego”, wskazaliby pewnie na Latę, Tomaszewskiego lub Deynę. Być może dzięki tej książce w końcu dowiedzą się, kim był pan z wąsem, który zwykł głowę wsadzać tam, gdzie inni bali się włożyć nogę…

Jeden z dziesięciu
Na początek kilka słów o formie autobiografii „Andrzej Szarmach. Diabeł nie anioł”. Jest to w zasadzie wywiad-rzeka, który przeprowadza Jacek Kurowski, ale nie w stylu chociażby książki „Kici”. Tam autorzy zadawali Lucjanowi Brychczemu wiele pytań, zachowując chronologię, a ten po prostu krótko na nie odpowiadał. We wspomnieniach Szarmacha zostało to rozwiązane znacznie lepiej – pytań jest zdecydowanie mniej, dzięki czemu książkę czyta się de facto jak tradycyjną autobiografię, w której główny bohater opowiada w pierwszej osobie. Trudno nawet nazwać te wspomnienia wywiadem, bo Jacek Kurowski usuwa się w cień. Nie próbuje robić z siebie pierwszoplanowej postaci, opowiadając czytelnikom część historii „Diabła”, tylko od czasu do czasu nadaje ton narracji, poddając pod dyskusję jakiś temat lub dopytując o szczegóły. Jest jak dobry sędzia piłkarski – nie widać go podczas czytania, a świetnie wykonuje swoją robotę. To duża zaleta książki, bo wywiad-rzeka zazwyczaj wypada blado. Zdecydowanie wolę, gdy dziennikarz spisuje i układa w całość wypowiedzi piłkarza, tworząc z nich spójną opowieść. Kurowskiemu tę spójność udało się zachować, za co należą mu się duże brawa. Książkę czyta się świetnie, z dużą uwagą. Trudno powiedzieć, żeby miała słabsze momenty.

poniedziałek, 30 maja 2016

28 twarzy Lewego

Nie trzeba być geniuszem, żeby zgadnąć, który polski sportowiec ma obecnie największą wartość marketingową. Indywidualne popisy Roberta Lewandowskiego, idące w dodatku w parze z sukcesami reprezentacji, musiały spowodować pojawienie się na rynku książek o piłce z jego twarzą na okładce. Mało kto mógł się jednak spodziewać, że w ciągu roku ukaże się aż 28 takich publikacji. Oto wszystkie z nich: 28 twarzy Lewandowskiego.

Kiedy jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się zapowiedzi kolejnych książek o polskim napastniku, zapewne niejeden z Was pomyślał: „Ile jeszcze?!”. Przychodzę z odsieczą, prezentując wszystkie publikacje z Robertem Lewandowskim na okładce, które ukazały się w ostatnich kilkunastu miesiącach. Nie liczę książek wydanych tuz po strzeleniu przez niego czterech goli Realowi Madryt – o tym traktował osobny tekst, w którym trochę proroczo przewidziałem, że tylko sukces z reprezentacją może spowodować wysyp kolejnych pozycji na jego temat. Przyznam szczerze, że nie sądziłem wtedy, iż będzie tego aż tyle…

Ale też poniżej znajdziecie nie tylko biografie naszego piłkarza, ale także książki pozornie niemające z nim wiele wspólnego lub tytuły co najmniej wątpliwej jakości. Nie to jest jednak istotne – wydawnictwa założyły, że nawet jeśli jakiś tytuł niekoniecznie traktuje o Lewandowskim, warto pokazać jego twarz na okładce. Czy to przysłuży się lepszej sprzedaży tych wszystkich publikacji? Trudno powiedzieć, ale mamy rzadką okazję zaobserwować zjawisko bez precedensu w historii (?) polskiej literatury sportowej. Adam Małysz i Justyna Kowalczyk mogą tylko patrzeć z zazdrością. Bo gdy Robert Lewandowski spogląda na nas niemal z każdej piłkarskiej pozycji wydanej przed Euro 2016, oni w swoich najlepszych czasach mogli pochwalić się „jedynie” kilkoma książkami.

sobota, 14 maja 2016

Futbol według Joachima Löwa

To nie jest lektura do przeczytania „na raz”. Z książką „Joachim Löw. Strateg, esteta, mistrz świata” spędzicie co najmniej kilka wieczorów. Jeśli lubicie niemiecką piłką i interesują was szczegóły pracy najlepszych trenerów świata, to zdecydowanie propozycja dla was. Może nie będzie to najlepsza książka o piłkarskim szkoleniowcu, jaką mieliście w rękach, ale na pewno znajdziecie w niej wiele ciekawych spostrzeżeń.

Książka Christopha Bausenweina ma klasyczną formę – autor chronologicznie przedstawia nam kolejne fakty z życia głównego bohatera. Wyróżnia ją jednak to, że jest publikacją niemal w pełni skupioną na futbolu. Wątków prywatnych, dotyczących rodziny czy małżonki selekcjonera reprezentacji Niemiec, jest jak na lekarstwo. Nic w tym dziwnego, gdyż nie jest to biografia powstająca przy udziale Löwa, a on sam dla ludzi z zewnątrz jest raczej niedostępny. O swoich bliskich nie lubi mówić zbyt wiele, stara się ich trzymać z dala od mediów, więc z książki nie dowiemy się na przykład tego, dlaczego do tej pory nie doczekał potomstwa czy jak układają się jego relacje z żoną. To zresztą żaden zarzut. Wręcz przeciwnie, zaleta, bo w końcu kibic, który sięgnie po tę biografię, będzie chciał dowiedzieć się czegoś na temat boiskowych dokonań Jogiego – zarówno na zielonej murawie, jak i trenerskiej ławce. W tych kwestiach nie może być rozczarowania, bo „Joachim Löw. Strateg, esteta, mistrz świata” jest biografią w 100% futbolową. Niezwykle skrupulatną, dzięki której możemy prześledzić drogę niemieckiego trenera na piłkarski szczyt i poznać jego filozofię prowadzenia drużyny.

Ray Clemence zakończył jego karierę
Zaczyna się bardzo ciekawie. Pierwsze fragmenty książki to bowiem opis zawodniczej kariery Joachima Löwa. Nie czarujmy się, niewielu kibiców w Polsce wie, w jakich klubach grał selekcjoner niemieckiej kadry. Ja sam przed lekturą biografii nie miałem o tym pojęcia, a tymczasem okazuje się, że Jogi zapowiadał się na całkiem dobrego grajka. Niestety, jak to często w futbolu bywa, jego karierę zakończył praktycznie jeden epizod. W meczu sparingowym przed sezonem 1980/81 VfB Stuttgart, w którym występował 21-letni wtedy Joachim, podejmowało Liverpool. Wcześniej Löw występował zawsze z nisko opuszczonymi getrami i bez ochraniaczy, czyli prezentował styl, z którego słynął później chociażby Rui Costa. Tego feralnego dnia trener nakazał jednak zawodnikowi założenie ochraniaczy na nogi i, paradoksalnie, właśnie wtedy piłkarz uległ kontuzji. Za mocno wypuścił sobie piłkę i bramkarz The Reds Ray Clemence kopnął go w postawną nogę. Doszło do złamania kości piszczelowej, co nie pozostało bez wpływu na przyszłość Löwa. Wrócił wprawdzie na murawę, ale zatracił dawną odwagę i szybkość. Pewnie dlatego nie zrobił wielkiej kariery, stając się piłkarzem dobrym jedynie na 2. Bundesligę.

sobota, 30 kwietnia 2016

Śladem Adama Nawałki

Można mówić, że jako trener tak naprawdę nic jeszcze nie osiągnął. Można narzekać, że w tym momencie wydawanie jego biografii mija się z celem. Ale jeśli za przedstawienie historii obecnego trenera polskiej kadry bierze się tak utalentowany dziennikarz jak Łukasz Olkowicz, można być pewnym, że będzie ciekawie. „Nawałka. Droga do perfekcji”, wbrew głosom malkontentów, zalicza się do wąskiego grona reporterskich lektur o sporcie, które trzeba przeczytać.

Krzeszowice. Niewielka miejscowość w Małopolsce, która liczy 10 tys. mieszkańców. Co łączy ją z postacią Adama Nawałki? Tamtejszy klub piłkarski Świt, w którym trenerską karierę rozpoczynał aktualny selekcjoner reprezentacji Polski. Prowadził trzecioligową drużynę zaledwie dwa sezony. Bez sukcesów, bo nie udało mu się uchronić jej przed spadkiem, a później wywalczyć awansu. Dlaczego rozpoczynam recenzję właśnie od opisu tego epizodu w życiu Nawałki? Bo jest on wyznacznikiem jakości książki Łukasza Olkowicza. Gdyby za tę biografię wziął się inny autor, jestem przekonany, że prowadzenie Świtu Krzeszowice skwitowałby co najwyżej jednym rozdzialikiem. Nie ma tam przecież wielkich nazwisk, pozornie nie ma niczego, co mogłoby zainteresować czytelnika. Ale pominięcie tego epizodu nie byłoby w stylu Olkowicza. On pojechał do tych Krzeszowic, porozmawiał z piłkarzami i kierownikiem drużyny, poczuł klimat tego miejsca i stworzył, w moim przekonaniu, najlepsze 30 stron tej książki. Nie czytało mi się tak dobrze o grze w kadrze u boku Zbigniewa Bońka, o relacjach z Robertem Lewandowskim czy stosunkach z Bogusławem Cupiałem, jak o Jerzym Ciężkim, Piotrze Chlipale czy Januszu Pudełko. Ciężko o lepszą rekomendację dla książki „Nawałka. Droga do perfekcji”.

Perfekcjonista w każdym calu
Trzy rozdziały poświęcone Krzeszowicom są niezwykle istotne z jeszcze jednego powodu: to właśnie dzięki nim autorowi udało się przybliżyć etos pracy selekcjonera. Mimo że był to ledwie trzecioligowy klub, Nawałka postanowił wprowadzić tam w pełni profesjonalne reguły. Zawodnicy, przyzwyczajeni do dosyć luźnego podejścia do swoich obowiązku, nie potrafili się przystosować do nowych zasad. Zakaz picia alkoholu podczas powrotów z meczów wyjazdowych, koniec z imprezami, wysokie kary finansowe, przewyższające czasem stypendia i zarobki graczy, ale też nowe stroje, sponsorzy, których ściągał sam szkoleniowiec czy profesjonalny plan treningowy. To wszystko sprawiło, że w klubie zaczął panować porządek, a piłkarze do dziś wspominają byłego trenera wyłącznie pozytywnie. Autor, docierając do ludzi, którzy pracowali wtedy z Nawałką, poprzez ich opowieści świetnie przybliża metody pracy aktualnego selekcjonera. Paradoksalnie to nie opis pracy z kadrą pozwala dobrze zrozumieć, kim jest Nawałka i jak pracuje. Co zaskakujące, fragmenty o reprezentacji stanowią niewielką część książki. To właśnie dzięki 30 stronom o prowadzeniu Świtu Krzeszowice poznajemy, jak od wewnątrz wygląda zespół pod wodzą szkoleniowca z Rudawy. I przekonujemy się, skąd ta tytułowa perfekcja: kiedy jest już pewne, że zespół nie awansuje z powrotem do trzeciej ligi, co było celem Nawałki, trener nie pojawia się na ostatnim meczu. Tłumaczy się wypadkiem zdrowotnym, ale wszyscy wiedzą, że nie może przełknąć goryczy porażki…

wtorek, 12 kwietnia 2016

Wielkopolska piłka

Była Łódź, była Galicja i było Wybrzeże. Teraz nadszedł czas na Wielkopolskę, a konkretnie historię futbolu w tym regionie. Pod koniec maja ukaże się książka Jarosława Owsiańskiego „Rozgrywki piłkarskie w Wielkopolsce do roku 1919”. Będzie to czwarty tom serii Historia Sportu, czyli cyklu stworzonego jakiś czas temu przez Piotra Chomickiego i Leszka Śledzionę.

Dotychczas w cyklu publikacji o dziejach piłki w Polsce ukazały się trzy pozycje: „Rozgrywki piłkarskie w Łodzi 1910-1919” (tom 1), „Rozgrywki piłkarskie w Galicji do roku 1914” (tom 3) oraz „Piłkarskie dzieje Wybrzeża 1991-2005” (tom 5). Patronat medialny nad każdą z nich objął blog Książki Sportowe. Nie inaczej będzie z najnowszą książką, która ma liczyć 270 stron. Co tym razem znajdziemy w środku? Autorzy obszernie przedstawiają zbliżającą się premierę:

Publikacja przedstawia genezę piłkarstwa niemieckiego w Wielkopolsce i obejmuje zarazem wnikliwy opis rozwoju polskiego ruchu klubowego oraz przebiegu rozgrywek piłkarskich na tym terenie. Sporo miejsca zajmuje opis udziału wielkopolskich sportowców w działaniach militarnych w ramach I wojny światowej, powstania wielkopolskiego i wojny polsko-bolszewickiej. W części dokumentacyjnej można zapoznać się z wynikami meczów i składami drużyn w ramach rozgrywek mistrzowskich zarówno niemieckich, jak i polskich. Informacje o wszystkich znanych drużynach obu narodowości  ujęte są w szczegółowych notkach klubowych. Autor przybliżył także sylwetki bohaterów sportowych z tamtych lat zaprezentowanych w formie prawie 50 biogramów. Całość uzupełnia bogaty materiał ikonograficzny, w postaci wielu niepublikowanych dotąd zdjęć wraz z identyfikacją postaci, a także ówcześnie używanych logotypów i stempli. Nie zabrakło też oryginalnych dokumentów.

wtorek, 29 marca 2016

Czy w świąteczny weekend zostaliśmy mistrzami świata?

Jestem zdumiony. Trochę zdziwiony, a trochę przerażony. Jakieś magiczne moce sprawiły, że w miniony weekend nasza reprezentacja mocno zyskała na wartości. W ciągu jednego dnia, a w zasadzie dwóch godzin. Po zwycięstwie 5:0 nad Finlandią nagle wszędzie wokół zapanowała jakaś niezrozumiała dla mnie euforia. Co najmniej jakbyśmy pokonali pięcioma bramkami Belgię, Anglię, Włochy lub inna czołową europejską drużynę.

Nie dziwię się „niedzielnym” kibicom. Takim, co reprezentacji kibicują od święta. Wielka Sobota, dla większości wolna, więc pewnie mecz Polska-Finlandia oglądało wiele osób, które na co dzień niespecjalnie interesują się piłką. One nie orientują się za dobrze, „kto jest kto” w Europie: która drużyna jest silna, która tylko dobra, a która przeciętna. Wielu nie zdaje sobie pewnie sprawy, że to wcale nie był mecz o punkty, a spotkanie towarzyskie. Na nich zwycięstwo 5:0 – niezależnie od rywala – robi wrażenie. Czy powinno na nieco bardziej świadomych kibicach? Oczywiście, że tak. W końcu rywal nie był totalny outsiderem typu San Marino czy Gibraltar, które to zespoły w przeszłości zdarzało się nam pokonywać wyżej, a my nie wyszliśmy na stadion we Wrocławiu w najsilniejszym składzie. Ostatnio z Finami nie szło nam również za dobrze (od początku lat 90. wygraliśmy tylko dwa mecze na dziewięć prób), więc przekonujące zwycięstwo jest dobrym prognostykiem. Daleki jestem jednak od przeceniania jego wartości.

wtorek, 2 lutego 2016

Żywot Antoniego Poczciwego

To nie jest skandalizująca autobiografia, w której główny bohater pali mosty i rozlicza się z przeszłością. To bardzo dobra reportersko opowieść nie tylko o Antonim Piechniczku, ale też Śląsku, śląskiej piłce, reprezentacji Polski i mundialu w Hiszpanii. Paweł Czado i Beata Żurek wykonali kawał dobrej roboty, dlatego ich książkę – „Piechniczek. Tego nie wie nikt” – można  polecić każdemu kibicowi piłkarskiemu.

Jakoś tak się porobiło, że w ostatnim czasie najgłośniej jest o książkach skandalizujących. Jeśli ktoś, mówiąc kolokwialnie, „dowali” paru osobom, niemal obnaży się przed czytelnikiem, zdradzając we wspomnieniach intymne szczegóły ze swojego życia prywatnego, ludzie chętniej po taką pozycję sięgną. Wiadomo, sensacja dobrze się sprzedaje, ale jeśli liczycie, że biografia Antoniego Piechniczka taka będzie, grubo się mylicie. To w żadnym wypadku nie jest publikacja nastawiona na tanią sensację. Najlepszym przykładem jest opis meczu z ZSRR w eliminacjach mistrzostw Europy 1984, a w zasadzie tego, co działo się po spotkaniu. Selekcjoner polskiej kadry wspomina, że po ostatnim gwizdku popijał koniaczek z Henrykiem Celakiem i Dariuszem Szpakowskim, ale po północy zdecydował się zrobić obchód po pokojach piłkarzy. W jednym z łóżek zastał reprezentanta zabawiającego się z blondynką, która wcześniej kręciła się wokół drużyny. I tutaj ciekawostka – trener nie zdradza nazwiska delikwenta, informuje tylko, że kazał damie się ubrać i opuścić hotel. Tyle.

Już widzę te nagłówki gazet i główne strony portali, gdyby Piechniczek podał nazwisko „bohatera” tamtego wieczoru, a okazał by się nim któryś ze znanych piłkarzy (a przecież niewykluczone, że tak właśnie było). Z pewnością przysłużyłoby się to promocji książki, ale nie byłoby w stylu szkoleniowca. Ta sytuacja chyba najlepiej określa charakter biografii. To przede wszystkim opowieść o futbolu, dopiero później o prywatnej stronie życia byłego selekcjonera. Najlepiej świadczy o tym fakt, że książkę rozpoczyna rozdział poświęcony mundialowi w Hiszpanii. Wiadomo, to największy sukces w trenerskiej karierze Pana Antoniego, więc wydaje się to całkiem zrozumiałe. Gdybyśmy jednak nie znali tytułu i zaczęli lekturę, moglibyśmy pomyśleć, że to wcale nie jest biografia Piechniczka. Bo też długimi fragmentami „Piechniczek. Tego nie wie nikt” jest po prostu książką piłkarską, w której wiodącą rolę odgrywa jeden z najwybitniejszych trenerów w historii. Autorzy nie skupiają się wyłącznie na głównym bohaterze, dzięki czemu ich dzieło aspiruje do miana czegoś więcej niż tylko prostej biografii jednej postaci.