Pokazywanie postów oznaczonych etykietą artur er. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą artur er. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 18 kwietnia 2019

Kwietniowe premiery (cz. 2)

Druga część miesiąca w pełni, ale większość premier tej połowy kwietnia dopiero przed nami. Stąd też tekst z zapowiedziami nie wydaje się być nieaktualny. Jeszcze przed Wielkanocą przekonajcie się zatem, co czeka nas w najbliższych dniach. Będzie się działo!

Na początek o książce, która już się ukazała. 16 kwietnia premierę miała nowa publikacja himalaisty Rafała Froni „Rozmowa z Górą”. Po świetnie przyjętej i cieszącej się dużą popularnością „Anatomii Góry”, która na rynek trafiła na fali popularności himalaizmu po zimowej narodowej wyprawie na K2 i słynnej akcji ratunkowej na Nanga Parbat, przyszedł czas na kolejne dzieło. O ile poprzednia książka opowiadała o drodze Froni do gór wysokich i kulisach próby zdobycia przez Polaków ostatniego niezdobytego zimą ośmiotysięcznika, tak nowa traktuje o wyprawie na Manaslu z końca ubiegłego roku. Wyprawie dowodzonej przez autora publikacji nie udało się osiągnąć szczytu i m.in. o przyczynach tego niepowodzenia opowiada „Rozmowa z Górą”. Czy aby na pewno było to niepowodzeniem, dowiedzieć się można z książki – już pierwsze jej słowa przekonują, że we wspinaczce, zdaniem autora, ważniejsze jest zdobywanie niż zdobycie. O tej filozofii, kulisach wyprawy, niecodziennych zdarzeniach, a także wielu innych kwestiach (chociażby Katmandu czy Nepalu) traktuje najnowsze dzieło „poety gór”. W jego zapowiedzi czytamy: „Dzięki tej książce zobaczysz świat oczami himalaisty, doświadczysz ujmującej ciszy po śnieżnej zamieci, ale też poczujesz strach i ekscytację w drodze na szczyt”, a nieco dalej: „To nie tylko relacja z wyprawy na Manaslu, świetnie oddany klimat Nepalu i jego stolicy, Katmandu, ale też przemyślenia na temat religii, sensu życia i spraw bardziej przyziemnych. Książka pomaga zrozumieć Rafała Fronię i otaczającą nas rzeczywistość. Ale przede wszystkim pozwala poznać samego siebie”. Pozycja, która ukazała się nakładem Wydawnictwa SQN, liczy 448 stron, jest wydana w pełnym kolorze, a na jej okładce widnieje cena 42,99 zł. W internetowej księgarni sportowej LaBotiga.pl można ją znaleźć już za 27,30 zł lub w pakiecie z zakładką, zdjęciami, flagami modlitewnymi, ściereczką i boxem za 69 zł.

Kolejna książka również miała już swoją oficjalną premierę. To długo wyczekiwana publikacja Mariusza Kowolla „Futbol ponad wszystko” poświęcona śląskiej piłce nożnej w czasie II wojny światowej. O tym tytule już w 2014 roku w wywiadzie dla bloga mówił Paweł Czado. Zapowiadał, że będzie to coś, co „zaszokuje”. Czy rzeczywiście tak się stanie, przekonamy się już niedługo. Autor 13 kwietnia odebrał książki z drukarni i tę datę można przyjąć za oficjalną premierę. Sklep internetowy Kowolla wystartował kilka dni później i pod tym linkiem można już zamawiać jego dzieło. Co znajduje się w opisie publikacji? Książka „stanowi próbę odpowiedzi na pytanie jak to w ogóle możliwe, że w tak dramatycznych okolicznościach uganiano się za skórzaną kulą? Czy futbol wciąż był zabawą w rozumieniu zaproponowanym przez Johana Huizingę, zgodnie z którym »Nakazana zabawa nie jest zabawą«?”. W zapowiedzi przeczytać można również o tym, co wyróżnia tę pozycję – znalazł się w niej jedyny (pierwszy!) aneks zawierający listę meczów rozegranych przez Ernesta Wilimowskiego w czasie wojny. To dodatkowy smaczek dla wszystkich, którzy lubują się w śledzeniu rozgrywek piłkarskich w latach 1939-1945. Dotychczas ukazywały się książki o futbolu w wojennym okresie w Warszawie czy Krakowie, ale nikt jeszcze nie porwał się na opisanie tego zjawiska na Śląsku, bo to zdecydowanie bardziej złożony temat. Książka Kowolla ma więc szansę stać się rewolucyjną, a jak wiadomo, takie rzeczy zawsze są w cenie. Autor wycenił swoją pracę na 65 zł, w zamian otrzymujemy za to liczącą 424 strony pozycję. Do sięgnięcia po nią chyba nie trzeba nikogo zachęcać?

piątek, 5 września 2014

Artur eR: „Kto jest z góry źle nastawiony do ruchu kibicowskiego, nigdy nie zmieni swego nastawienia” [Wywiad]

Kibice ŁKS-u na słynnej Galerze w 1994 roku.
Gdzieś w tłumie Artur eR, autor książki
Fot. prywatne archiwum Artura eR
Na początku sierpnia do sprzedaży trafiła książka „Z pamiętnika Galernika” opowiadająca o kibicowskiej rzeczywistości lat 90. Jej autorem jest Artur eR, który od ćwierć wieku jako wiernym fan ŁKS-u jeździ za ukochaną drużyną po całej Polsce. O początkach kibicowskiej przygody, wydanej właśnie publikacji, a także postrzeganiu piłkarskich fanatyków opowiada w wywiadzie dla bloga.

- Kiedy po raz pierwszy usłyszałem, że powstaje książka "Z pamiętnika Galernika", która ma mówić o kibicach ŁKS-u, od razu do głowy przyszło mi nazwisko Jana Galernickiego. Pod takim pseudonimem pewien autor w 2006 roku wydał pozycję zatytułowaną "Nasza historia staje się legendą", która traktowała właśnie o ruchu kibicowskim łódzkiej drużyny. Okazuje się jednak, że chodzi tu o dwóch różnych autorów.

Przede wszystkim chciałbym przywitać wszystkich czytelników. Tak, autorzy książek wydanych w 2006 i 2014 roku są inni. Zbieżność „pseudonimów artystycznych” ma związek z trybuną, która jest bijącym sercem stadionu i od połowy lat 70. nazywana jest „Galerą”.

- Nie masz zbyt dobrego zdania o książce wydanej przed ośmioma laty. Dlaczego?

Bo została zrobiona zbytnio na siłę. Przed jej wydaniem dałem autorowi kilka propozycji, żeby wszystko było jak należy. Miałem do tego prawo, gdyż nieświadomie sam zrobiłem mu sporą robotę do tej książki. Nie skorzystał z pomocy. Poza tym dużo osób od nas czytających tę książkę stwierdziło, że jest zbyt propagandowa: myślenie pewnymi schematami, żeby nawet porażkę zamienić w sukces, a w życiu nie zawsze przecież bywa z górki. Kiedy po słynnej awanturze w Chorzowie mieliśmy sporo wewnętrznych problemów, autor trochę jeszcze pochodził na mecze, bo przecież trzeba było ukończyć książkę i sam zakończył swoją karierę kibicowską. Trąci mi to hipokryzją.

- Jan Galernicki nigdy nie należał więc do grona najwierniejszych kibiców ŁKS-u, którzy jeździli z drużyną na wszystkie wyjazdy?

Dokładnie. Znałem go dobrze, podkreślam – znałem, bo był i go nie ma, wcześniej miałem o nim dobre zdanie i uważałem go za dobrego kumpla. Miał z 3-4 sezony, kiedy w miarę regularnie jeździł na wyjazdy, ale zmieńmy temat. Nie mówmy o osobach nieobecnych.