piątek, 7 kwietnia 2017

Piłkarska filozofia według Cruyffa

To jedna z tych książek, po które sięga się w ciemno. Autobiografia postaci takiej jak Johan Cruyff, który był częścią futbolowej rewolucji zarówno jako piłkarz, jak i trener, to pozycja obowiązkowa każdego kibica. Wspomnienia Holendra pozostawiają jednak pewien niedosyt. Być może to kwestia wygórowanych oczekiwań, bo od geniuszy wymaga się więcej, a książka nie jest tak wybitna jak jej autor. Co nie oznacza, że nie warto jej przeczytać.

Książka Cruyffa nie jest klasyczną piłkarską autobiografią – uporządkowaną, pisaną według wytycznych w stylu: opowiedz kilka anegdot, zdradź parę sekretów szatni, najlepiej obraź kogoś znanego. Tego typu pozycji pojawia się ostatnio na rynku całkiem sporo i gwarantują one duże zainteresowanie mediów – w końcu nic tak nie przyciąga uwagi jak głośny skandal. Wspomnienia Holendra nie są w ogóle kontrowersyjne, ale też trudno było akurat po nim spodziewać się, że wyda skandalizującą publikację. Nie musiało to być wcale minusem, bo przecież nie tylko pikantnymi historiami żyje kibic, ale u Cruyffa ciekawych anegdot jest bardzo niewiele i to jest największy problem książki. Na dłuższą metę to trochę jednak mierzi, bo Holender bardzo pobieżnie przemyka po kolejnych tematach, opis tego, co najciekawsze (kariera reprezentacyjna, gra w Ajaksie i FC Barcelonie, stworzenie „Dream Teamu” na Camp Nou) zamykając w połowie (sic!) książki.

Były piłkarz i trener opowiada o swoim życiu wybiórczo, co wynikać może z faktu, że nie przykładał dużej wagi do przeszłości. „(…) nigdy nie lubiłem oglądać się wstecz – po powrocie do domu zamykałem za sobą drzwi i wszystko zostawiałem za sobą. Właśnie dlatego zwykle nie pamiętałem za dobrze szczegółów meczów, które rozegrałem, ani strzelonych przeze mnie goli”, pisze w pewnym momencie. To widać w książce, bo podczas gdy czytelnik liczy na spory rozdział o mistrzostwach świata w Niemczech, dostaje kilka akapitów o meczach z Brazylią (zdaniem Cruyffa najlepszym, w jakim kiedykolwiek zagrał) i finale z Niemcami (z ciekawym zapewnieniem, że obyczajowy skandal, który wywołała niemiecka prasa tuż przed najważniejszych spotkaniem, nie miał wpływu na jego postawę). Podobnie jest z innymi wątkami – początki Cruyffa w Ajaksie i początek jego przygody z futbolem zostały opisane szczegółowo, ale już okres gry w Barcelonie i drużynie z Amsterdamu – dosyć pobieżnie. To powoduje spory niedosyt, bo przecież Holender był częścią legendarnych zespołów, o których każdy fan chciałby dowiedzieć się jak najwięcej.

Wykład z futbolu totalnego
O czym więc pisze w swoich wspomnieniach Cruyff, jeśli nie odtwarza z własnej perspektywy swojej kariery? Książka w dominującej mierze jest wykładnią filozofii futbolu według Holendra. To coś, na co liczyłem, sięgając po autobiografię i absolutnie się nie zawiodłem. Co chwilę autor czyni ciekawe spostrzeżenia, które potwierdzają jego piłkarski geniusz. Rady, które przekazuje w książce, sprawiają, że nabiera ona szkoleniowego kształtu, stając się cenną wskazówką dla każdego, kto po nią sięgnie – kibica, piłkarza, trenera czy prezesa klubu. Bardzo ciekawą rzeczą był dla mnie fakt, że Holender całą swoją piłkarską filozofię oparł na wiedzy zaczerpniętej ze Stanów Zjednoczonych. Cruyff wyjechał tam pod koniec kariery, naoglądał się, jak zorganizowany jest profesjonalny sport i po powrocie do Europy starał się przenieść to na holenderski i hiszpański grunt. Jak pisze we wspomnieniach, ofensywna gra jego drużyn wynikała po części z przekonania, że futbol ma być nie tylko skuteczny, ale i ma stanowić dobrą rozrywkę dla kibiców. Stąd stawianie na ofensywę i dużą liczbę goli, co było znakiem rozpoznawczym prowadzonej przez niego Barcelony i sprawiło, że zakochał się w niej cały świat. Inną ciekawą kwestią jest zatrudnienie specjalistów od najdrobniejszych zadań. W czasach, gdy sztab szkoleniowy składał się z trenera i asystenta, Cruyff zrewolucjonizował i tę kwestię, zatrudniając rzeszę specjalistów i dając im wolną rękę w działaniu. To przyniosło zamierzony efekt, bo skumulowane małe przewagi, które w ten sposób osiągała jego drużyna, przełożyły się w sumie na dużą różnicę decydującą o sukcesie.

Czytając te fragmenty dotarło do mnie, że te same założenia stały się wiele lat później podstawą sukcesu reprezentacji Niemiec prowadzonej przez Jürgena Klinsmanna, który tez przecież przeszczepił na europejski grunt amerykańskie podejście. Nie wiem, czy niemiecki szkoleniowiec wzorował się na Cruyffie, ale to niesamowite, że filozofia Holendra także dekadę później sprawdzała się w stu procentach. Zresztą o jej uniwersalności świadczy także fakt, że FC Barcelona Pepa Guardioli została zbudowana właśnie w oparciu o założenia Holendra, które doprowadziły ją na szczyt piłkarskiego świata. Cruyff podaje nam tę filozofię ot tak, zupełnie za darmo. Największym problemem jest oczywiście przełożenie jej na boisko, ale już samo czytanie o tym, jak ideę futbolu totalnego postrzega sam mistrz, jest niezwykle ekscytującym zajęciem. To jak poznawanie tajemnej wiedzy, która wykładana jest przez najlepszego z możliwych nauczycieli. Pod tym względem książka jest absolutnie świetna, dostarczając co rusz nowych spostrzeżeń, które może wprowadzić w życie każdy trener. Genialna była chociażby obserwacja, że dziś u piłkarzy powinno się szkolić szczególnie grę obiema nogami, bo skoro bramkarze potrafili podnieść swoją skuteczność w grze nogami, gdy zabroniono im łapać piłek podawanych przez kolegów z zespołu, to właśnie w grze słabszą nogą drzemie olbrzymi potencjał.  Prosta, ale jakże trafna i cenna obserwacja.

Ja, Johan
Fascynację Cruyffa Stanami Zjednoczonymi widać nie tylko wtedy, gdy wyjaśnia to, jak postrzega futbol. Pisząc o swojej fundacji i działalności dobroczynnej na rzecz rozwoju sportu, Holender również wzoruje się na amerykańskim szkoleniu. Chwali powszechność sportu, która tam występuje, pisze o tym, że największym problem Europy jest to, iż dzieci trenują w klubach, a nie w szkołach. To kolejne ciekawe spostrzeżenie i widać wyraźnie, że działalność fundacji jest tym, co w ostatnich latach życia pochłaniało Cruyffa bez reszty. Było to po części spowodowane rozczarowaniem, jakie spotkało go, gdy próbował uzdrowić sytuację w Ajaksie Amsterdam kilka lat temu. Wraz z kilkoma zasłużonymi dla klubu zawodnikami walczył wtedy o większy wpływ doświadczonych sportowo osób na to, co dzieje się w Ajaksie. Jego zdaniem zatracono podstawowe wartości, które były siłą tej organizacji, co przełożyło się na spadek sportowej jakości. Czuć, że tamta porażka mocno odbiła się na Holendrze, bo swojej walce o klub poświęca cały obszerny rozdział (ciekawy dla holenderskich kibiców, ale dla polskich już niekoniecznie). Widać w tym wszystkim trochę zgorzknienia i rozczarowanie dzisiejszą młodzieżą, która w futbolu ma dużo łatwiej (w kilku miejscach Cruyff powtarza, że sam musiał prać swój strój i myć buty po każdym treningu, co uczyło go odpowiedzialności), a jednak nie jest tak zdeterminowana do osiągania sukcesów jak jego pokolenie.

Gdzieś między tym wszystkim, o czym pisze Cruyff, poznajemy bardzo dobrze jego samego. To kolejna zaleta książki. Gdy Holender opowiada o swojej młodości, udowadnia, że był piłkarzem genialnym („Nie ćwiczyłem tego, podobnie jak żadnego innego tricku” – pisze o swoich najsłynniejszych zagraniach), ale też konfliktowym (za każdym razem żegnał się z Ajaksem w atmosferze skandalu). Z autobiografii dowiadujemy się, jak bardzo liczyła się dla niego rodzina (w trosce o jej bezpieczeństwo zrezygnował z występu na mundialu w Argentynie w 1978 roku, choć mógł zostać mistrzem świata) i jak jest dumny ze swojego syna Jordiego (poświęcając mu cały rozdział i wyraźnie zrzucając winę za jego sportowe niepowodzenia na nieudaną operację kolana). W książce można przeczytać również, jak ważne są dla niego liczby, dlaczego nie jest wyznawcą żadnej religii, mimo że wierzy w Boga i czy żałuje, że stracił majątek na „świńskim” interesie. Z lektury wyłania się wyrazisty obraz Cruyffa jako człowieka – z wszystkimi wartościami, z którymi kroczył przez życie oraz jego sposobem postrzegania świata. Jeśli chodzi o tę kwestię, książka absolutnie spełnia swoją rolę.

Dla tych, którzy szukają czegoś więcej
Podsumowując, trzeba przyznać, że autobiografia Johana Cruyffa jest książką oryginalną, choć trudno jednoznacznie określić, czy w jej przypadku to stwierdzenie można uznać za stuprocentowy atut. Dla tych, którzy szukają kulis, anegdot, ciekawych historii prosto z szatni, będzie to na pewno lektura rozczarowująca. Jeśli jednak ktoś sięgnie po książkę z chęcią poznania piłkarskiej filozofii Holendra, dostanie to, czego oczekiwał. Nie jest tak, że autobiografia porywa od początku do końca – są fragmenty niezbyt interesujące z punktu widzenia polskiego czytelnika, ale są też stwierdzenia czy akapity niezwykle ciekawe, które zmuszają do oderwania wzroku od lektury i dłuższego zastanowienia się nad tym, co się właśnie przeczytało. Wtedy dociera do czytelnika, jak świetne obserwacje nawet pod koniec życia czynił Holender, udowadniając, że zachował trzeźwość umysłu. Stosując piłkarską analogię, porównałbym tę książkę do meczu, w którym Cruyff nie błyszczał wprawdzie przez pełne dziewięćdziesiąt minut, ale miał kilka przebłysków geniuszu, które częściowo wynagrodziły momenty przestojów. W przypadku każdego piłkarza byłoby to „aż tyle”, w przypadku Johana – „tylko”. I właśnie dlatego lektura wspomnień holenderskiego piłkarza pozostawia niedosyt. Zwłaszcza gdy wiemy, że nigdy nie napisze już nic więcej…

CZYTAJ TAKŻE:

6 komentarzy:

  1. Czyli, dla miłośników historii piłki, trzeba czekać na biografie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba tak. Dobra, rzetelna biografia Johana Cruyffa bardzo by się przydała!

      Usuń
    2. A wracając do samego Cruyffa; nie zgadzam się z jego opinią, którą przedstawiłeś, że dzieci powinny trenować w szkółkach, a nie w klubach. Młodzi piłkarze w szkółkach są jak inkubatory, inkubatory do kupienia. Tylko w klubach rodzi się przywiązanie do klubu, choćby już potem taki młodzian wywędrował w świat, to zawsze będzie miał jakieś korzenie, jakieś miejsce. Inaczej nieważne w jakim się klubie gra, w jakiej reprezentacji - liczy się tylko kasa.

      Usuń
    3. Ale on nie pisze o "szkółkach", tylko o szkołach. W USA ten system - drużyny akademickie, licealne - jest bardzo mocno rozwinięty i powiązany z edukacją. U nas niestety W-F traktowany jest wciąż jako zło konieczne, nieistotny element wykształcenia młodego człowieka. A sport, jak zawsze powtarzał mój trener, uczy wszystkiego: pokory, dyscypliny, punktualność, itd.

      Usuń
  2. Szukam czegoś dla mojego taty, który jest miłośnikiem piłki. Mam więc zagwozdkę czy to kupować. Doradź mi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bierz, tata na pewno się ucieszy. ;) Johan Cruyff był idolem wielu facetów, którzy dziś mają koło 50 lat.

      Usuń