niedziela, 27 września 2015

Top 10: Najostrzejsze biografie sportowców. Kto w swojej książce pojechał po bandzie? [+18]

Sportowcy biografie piszą – lepsze lub gorsze. Są książki nudne jak flaki z olejem, ale są też kontrowersyjne wspomnienia, w których nie brakuje smaczków, anegdot i ostrego języka. Zazwyczaj to właśnie o nich najgoręcej się dyskutuje, bardzo często właśnie te pozycje określane są mianem „must read”. Zapraszam do zapoznania się z rankingiem TOP10 najostrzejszych autobiografii w świecie sportu!

Jak powstało poniższe zestawienie? Bardzo prosto. Aby uniknąć wszelkich sporów, postanowiłem kierować się czystą matematyką. Książki sklasyfikowane zostały według średniej liczby wulgaryzmów na jedną stronę. O kolejności decydowało więc to, który autor w swoich wspomnieniach najczęściej posługiwał się mocnymi słowami. Jakimi dokładnie? To wyszczególnione zostało poniżej, bo każda książka pod względem zwrotów uważanych powszechnie za wulgarne została rozłożona na czynniki pierwsze. Oczywiście takie kryteria nie są do końca obiektywne, bo fakt, że ktoś rzuca w swojej biografii mięsem na prawo i lewo, nie musi koniecznie oznaczać, iż jest autorem najostrzejszych wspomnień. Po kolegach z boiska, trenerach czy działaczach można przecież „przejechać się” w inny sposób, bez używania bluzgów, i stworzyć w ten sposób pikantną lekturę. Nie bez znaczenia pozostaje też czcionka, bo w jednej książce na stronie mieści się np. 300 słów, a w innej np. 500, co ma przełożenie na średnią. Jak pokazują jednak wyniki rankingu, przyjęte kryterium okazało się jak najbardziej słuszne – chyba nikt nie powinien mieć uwag co do kolejności. Zapinamy więc pasy, rozsiadamy się wygodnie w fotelu i zaczynamy! Ostrzegam, to będzie jazda bez trzymanki!

UWAGA, DALSZA CZĘŚĆ TEKSTU ZAWIERA LICZNE WULGARYZMY! JEŚLI NIE MASZ 18 LAT LUB JESTEŚ WRAŻLIWY NA OSTRY JĘZYK, NIE CZYTAJ DALEJ!

środa, 23 września 2015

Piłkarze odchodzą, Pavel Nedvěd zostaje

Są tacy piłkarze, którzy cieszą się powszechnym szacunkiem, niezależnie od tego, w jakich klubów występowali. Przedstawicielem tego wymierającego powoli gatunku jest na pewno Pavel Nedvěd, którego autobiografia „Piłkarze odchodzą, mężczyźni zostają” trafia właśnie do polskich księgarni. Nie jest to wybitna lektura, ale pokolenie kibiców urodzonych na przełomie lat 80. i 90. przeczyta ją z przyjemnością.

Skandale, kontrowersje, ostre słowa na temat rywali lub kolegów z drużyny. Zazwyczaj tego szukamy, sięgając po piłkarskie biografie. Nie ma co ukrywać, że to w znacznej mierze decyduje o tym, jak książka zostanie przez nas odebrana. Wspomina się przecież i uznaje za najlepsze te tytuły, w których autorzy rzucili co najmniej kilka mocnych tekstów, powiedzieli coś niepopularnego albo poruszyli temat tabu. Pod tym względem wspomnienia Pavla Nedvěda na pewno się nie wyróżniają. Nie jest to lektura na miarę błyskotliwego „Myślę, więc gram” Andrei Pirlo, bezpardonowego „Ja, Ibra” Zlatana czy mocno kontrowersyjnej „Drugiej połowy” Roya Keane’a. Jeśli ktoś szuka sensacji, w „Piłkarze odchodzą, mężczyźni zostają” jej nie znajdzie. Nie sądzę jednak, żeby ktokolwiek, kto choć trochę zna czeskiego piłkarza, mógł spodziewać się, że jego książka zatrzęsie środowiskiem. Nedvěd zawsze był skromny, wycofany i pełen pokory. Taki też jest w swojej biografii. Ta spójność w połączeniu z szacunkiem, który zyskał swoją niezmordowaną postawą na boisku, sprawiają jednak, że przez jego wspomnienia brnie się z przyjemnością. Nawet jeśli to lektura na jeden, góra dwa jesienne wieczory.

Od Cheba do Turynu
Swoje wspomnienia czeski zawodnik rozpoczyna 31 maja 2009 roku. To właśnie wtedy rozgrał ostatni mecz w profesjonalnej karierze i od opisu tego, jak przyszło żegnać mu się z zieloną murawą, zaczyna swoją opowieść. Już we wstępie padają symptomatyczne słowa: „Wiecie, co przychodzi mi do głowy na myśl o meczu Juventus – Lazio? Prady Carizzo. Wynik końcowy. Zwycięstwo. Bo piłka nożna, którą znam ja, którą kocham, w którą przestałem grać 31 maja 2009 roku, ale która na zawsze będzie w moim sercu, to właśnie gra, wyniki, walka i zwycięstwa”. To, o czym Pavel pisze, potwierdza się na kolejnych stronach. Jego autobiografia to bowiem klasyczny opis drogi od małej miejscowości do świata wielkiej piłki. Od dziecięcych marzeń o byciu piłkarzem do tytułu najlepszego zawodnika globu. A w tle tego wszystkiego pojawia się nieustannie jedno przesłanie – pracuj ciężko, a osiągniesz to, co sobie założyłeś.

wtorek, 15 września 2015

Wrześniowe premiery (cz. 2)

Pierwsza część tego miesiąca była bardzo monotematyczna – futbol, futbol i jeszcze raz futbol. O, przepraszam, była jeszcze książka o narciarstwie klasycznym, ale ta premiera gdzieś mi umknęła i nie przybliżyłem jej przed tygodniem. Pora więc nadrobić zaległości, a potem przedstawić kolejne publikacje, które wkrótce trafią do księgarni. Bo w drugiej połowie września też sporo będzie się działo!

Zanim jednak przejdę do nowych premier, słów kilka o zapomnianej książce, która od kilku dni jest dostępna na rynku. Kajam się, biję w pierś i wkładam pokutny wór – zapomniałem zupełnie, że jakiś czas temu Krzysztof Mecner zapowiadał książkę o mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym. Na Facebooku pierwsza informacja o zbliżającej się premierze opublikowana została 17 sierpnia. Powinienem więc skrzętnie odnotować to w swoim kajeciku i odwiedzać profil Wydawnictwa Mecner Media co najmniej dwadzieścia razy dziennie, bo też autor użył magicznego stwierdzenia „już wkrótce”. Oznaczać może to właściwie wszystko: jutro, za tydzień, za dwa miesiące – wszystko zależy od tego, kto jaki ma stosunek do czasu. U Krzysztofa Mecnera pod pojęciem „już wkrótce” tym razem kryło się dokładnie 23 dni. 9 września jego najnowsze dzieło ujrzało światło dzienne i stwierdzenie to traktować należy jak najbardziej dosłownie. Autor stara się bowiem zapewnić swoim książkom jak najlepszą rozrywkę, zabierając je w plener. Jakby tego było mało, dokumentuje ich podróż w postaci zdjęć! Nie inaczej było z najnowszą pozycją zatytułowaną „Narciarstwo klasyczne. Mistrzostwa świata” – na Instagramie można znaleźć fotografię książki z drzewem, z kotami, z kubkiem i (to moje ulubione zdjęcie) z… matrioszkami! Nie do końca rozumiem analogię, ale kreatywność i konsekwencja godna jest podziwu.

Pora jednak przybliżyć zawartość książki, bo to przecież jest zdecydowanie ważniejsze od tego, jak ta prezentuje się na plaży czy w towarzystwie arbuza, gruszki lub buta (to nie żart, takie zdjęcia też można znaleźć na instagramowym profilu wydawnictwa). Krzysztof Mecner na swoim blogu pisze, że publikacja „przypomina historię mistrzostw świata i najciekawsze wydarzenia z nimi związane”, dodając jednocześnie: „Mija więc równo 90 lat od tych [pierwszych - przyp. P.S.] zawodów. Do 1980 r. za mistrzostwa świata były uważane także igrzyska olimpijskie, dlatego pierwszym polskim mistrzem świata w narciarstwie jest… Wojciech Fortuna, który wygrał w 1972 r. Igrzyska Olimpijskie w Sapporo. W wydanej właśnie książce są opisane tylko mistrzostwa świata, gdyż o igrzyskach przed paroma miesiącami wydałem osobną książkę”. Jeśli ktoś chciałby więc poczytać o postaciach takich jak Stanisław Marusarz, Józef Łuszczek, Adam Małysz czy Justyna Kowalczyk, przypominając sobie przy okazji najlepszych przedstawicieli narciarstwa klasycznego z zagranicy („Bracia Ruud, Grottumsbraaten, Jernberg, Maentyranta, Wirkola, Nykaenen, Svan, Daehlie, Alsgaard i wielu innych”, jak pisze autor), koniecznie powinien zainteresować się książką. Publikacja swoje kosztuje: 57 zł, zamawiając na stronie wydawnictwa, 79,90 zł w Sendsporcie. Jeśli ktoś jednak zdecyduje się na zakup, otrzyma 280 stron lektury, która „jest bogato ilustrowana” i „ma kolorową okładkę” (a to ci unikat!), jak przeczytać można na stronie wydawcy. Autor dodaje tam, że jego najnowsza propozycja jest uzupełnieniem książki o narciarstwie na igrzyskach olimpijskich, która ukazała się w maju.

sobota, 12 września 2015

Mecz po meczu. Piłkarska filozofia Diego Simeone

Są takie książki, co do których można mieć pewność, że nie będą nudne. To przeważnie dzieła charyzmatycznych postaci, które zawsze mają do powiedzenia coś ciekawego. Nie inaczej jest z „Mecz po meczu”, czyli publikacją trenera Atletico Madryt, Diego Pablo Simeone. Po jej lekturze można mieć do autora tylko jedną pretensję: czemu tak mało?

Pozycja obowiązkowa każdego trenera
Książka, która 8 września ukazała się u nas nakładem Domu Wydawniczego Rebis, to druga pozycja na temat argentyńskiego szkoleniowca. Pierwsza też miała premierę w tym roku, ale była to klasyczna biografia – dzieło Carlosa Aznara, niemające statusu „oficjalnej” publikacji. Przewaga nowszej książki jest więc taka, że to pozycja pisana przez samego Simeone. No dobrze, powstająca przy udziale Argentyńczyka, bo dobrze wiemy, że to nie piłkarze i trenerzy wystukują na klawiaturze kolejne zdania „swoich” książek. Świadomie unikam tutaj określenia „autobiografia”, gdyż „Mecz po mecz” tak naprawdę autobiografią nie jest. To nie publikacja, w której autor chronologicznie opowiada o swoim życiu: dzieciństwie, rodzicach, pierwszych kontaktach z piłką, a potem profesjonalnej karierze. To raczej zmaterializowana filozofia futbolu Diego Simeone, pełna interesujących spostrzeżeń i przykładów, które mogą stanowić wartościowy dla innych szkoleniowców model zachowania.

Jeśli ktoś czytał poprzednie sportowe tytuły Rebisu, mniej więcej wie, czego może się spodziewać po najnowszej lekturze. W „Menedżerach” czy książce „Herr Guardiola” nacisk położony był nie na boiskowe wydarzenia czy kulisy szatni, a na metody stosowane przez najlepszych szkoleniowców: Aleksa Fergusona, Harry’ego Redknappa czy Pepa Guardiolę. Nie inaczej jest z publikacją Simeone. Argentyńczyk przedstawia w niej swój pomysł na prowadzenie piłkarskich drużyn, tytułując kolejne rozdziały tym, co jest dla niego najistotniejsze: przywództwo, wiara i przekonanie, szczerość, emocje czy pasja. Niewątpliwą zaletą pozycji „Mecz po meczu” jest fakt, że autor popiera swoje rozważania przykładami. Nie czarujmy się – teoretyczna książka o prowadzeniu zespołu piłkarskiego może być ciekawa dla trenerów czy tych, którzy marzą o pracy w tym zawodzie. Kibice oczekują jednak „mięsa”, czyli opisu konkretnych sytuacji, w których Simeone zachował się zgodnie ze swoją filozofią i przyniosło to wymierną korzyść.

wtorek, 8 września 2015

Wrześniowe premiery (cz. 1)

Początek września przyniesie pięć ciekawie zapowiadających się premier. Pierwsza z nich to coś, co zainteresuje fanów futbolu, druga to książka dla kibiców piłkarskich, trzecia przypadnie go gustu sympatykom kopanej, w czwartej zaczytywać będą się entuzjaści lubiący haratnąć w gałę, a piąta to propozycja dla osób uwielbiających piłkę nożną. Mówiąc krótko: pierwsza część tego miesiąca upłynie pod znakiem futbolu. Czyli norma, biorąc pod uwagę popularność tego sportu w naszym kraju.

Zacznie się 8 września. W zasadzie to już się zaczęło, bo książka „Simeone. Mecz po meczu” dziś ma wprawdzie oficjalną premierę, ale trafiła już do rąk pierwszych czytelników. Ba, niektórzy jej lekturę mają już za sobą, o czym informowali na fan page’u bloga. Nie można się temu specjalnie dziwić, gdyż autobiografia Diego Simeone nie jest dziełem specjalnie obszernym. Liczy dokładnie 192 strony, a po jej przejrzeniu łatwo zauważyć, że w Domu Wydawniczym Rebis nieźle się natrudzili, by osiągnąć taki wynik. To oczywiście w żadnym wypadku nie musi świadczyć o poziomie publikacji, bo przecież nie od dziś wiadomo, że liczy się nie ilość, a jakość. Pierwsze sygnały, które do mnie dotarły, są bardzo pozytywne, a ja sam na lekturę tej pozycji czekam z niecierpliwością. Mógłbym na przykład skończyć ten tekst i brać się za czytanie, ale zanim to zrobię, napiszę jednak kilka słów o książce…

Pierwszy pozytyw to fakt, że jest to autobiografia, a więc książka pisana przez argentyńskiego szkoleniowca (przynajmniej w teorii pisana) w pierwszej osobie. Z kartek tej publikacji przemawia do nas Simeone (dla przyjaciół Cholo), ale zanim to czyni, głos zabiera Luis Aragones. Nieżyjący już hiszpański trener jest autorem krótkiego wstępu, ale oczywiście nie pisze do nas zza grobu. Tutaj zdezorientowanym czytelnikom należy się małe wyjaśnienie – pierwsze wydanie tej książki ukazało się w Hiszpanii w 2013 roku, a więc jeszcze za życia selekcjonera La Roja. Drugie, uzupełnione, miało premierę rok później i to właśnie ono zostało przełożone na język polski. Książka traktuje więc o wydarzeniach do sezonu 2013/14 włącznie (Atletico z mistrzostwem Hiszpanii i w finale Ligi Mistrzów), a jak zapewniają wydawcy w opisie, autor opowiada w niej „o swoim życiu i pracy zawodowej, o metodzie kierowania ludźmi i o zasadach, których przestrzega, kiedy w oparciu o wspólny wysiłek i wzajemne zaufanie dzieli się z piłkarzami swoją wiedzą”.