wtorek, 30 września 2014

Al i Jonny

Nieczęsto się zdarza, żeby dwaj bracia zdecydowali się przedstawić swoje życie w jednej biografii. Rzadko trafia się jednak tak niesamowite rodzeństwo jak Alistair i Jonathan Brownlee. Dwaj Brytyjczycy dzięki wspólnym treningom od najmłodszych lat dotarli na triatlonowy szczyt, na igrzyskach olimpijskich w Londynie sięgając po złoto i brąz. O drodze do tego sukcesu opowiadają w książce „Płynę, jadę, biegnę”.

Igrzyska, które przed dwoma laty odbyły się w ojczyźnie braci Brownlee, stanowią główny wątek ich wspomnień. Nic jednak dziwnego, gdyż to właśnie ta impreza stanowiła najważniejszy punkt ich dotychczasowych karier. Choć obaj przed olimpijskim startem mieli na koncie różnego rodzaju sukcesy z tytułami mistrzów świata na czele, wywalczenie medalu na najważniejszych dla sportowca zawodach było ich celem numer jeden. Mimo że w 2012 roku Alistair miał 24, a Jonathan zaledwie 22 lata, obaj wymieniani byli w gronie głównych kandydatów do zwycięstwa w triatlonowym wyścigu. Rodacy pokładali w nich ogromne nadzieje, a rodzeństwo, mimo wielu przeszkód, nie zawiodło i zameldowało się na podium. Pogodził ich jedynie Javier Gomez z Hiszpanii, który sięgnął po srebro, ale wyczyn braci Brownlee przeszedł do historii nie tylko triatlonu, lecz także światowego sportu. Było to wydarzenie na tyle znaczące, że stało się impulsem do powstania książki, która w Polsce ukazała się na początku sierpnia nakładem Wydawnictwa OLE.

Droga na szczyt
W prologu pozycji „Płynę, jadę, biegnę” przedstawione zostały okoliczności olimpijskich zawodów triatlonowych, które odbywały się w londyńskim Hyde Parku. Bracia krótko opisują 7 sierpnia 2012 roku, a właściwie same przygotowania do wyścigu. Ich opowieść urywa się bowiem w chwili, kiedy sędziowie dają znak do rozpoczęcia rywalizacji i zawodnicy lada moment mają wskoczyć do wody. Wtedy autorzy przenoszą czytelnika do Horsforth w okolicach Leeds, gdzie znajduje się ich rodzinny dom. Następuje także podróż w czasie, gdyż Alistair z Jonathanem zaczynają mówić o swoim dzieciństwie, Tak rozpoczyna się naprzemienna opowieść obu braci o tym, jak z dwóch niesfornych chłopców stali się jednymi z najlepszych triatlonistów świata. Warto zaznaczyć, że historia ich życia w książce przedstawiona została bardzo szczegółowo, z uwzględnieniem nie tylko najważniejszych sportowych osiągnięć, ale także szeroko zakreśloną analizą przyczyn, dzięki którym osiągnęli ogromne sukcesy.

sobota, 27 września 2014

Błyskawica

W połowie sierpnia do polskich księgarni trafiły wspomnienia Usaina Bolta zatytułowane „Szybszy niż błyskawica”. Książka napisana przez Jamajczyka nie okazała się może najlepszą sportową autobiografią, jaką kiedykolwiek czytałem, ale była całkiem przyjemna. Odsłania kulisy zawodów, w których startował najszybszy człowiek świata, ale przede wszystkim pozwala dobrze poznać jego osobowość i charakter.

Pozycja wydana przez Bukowy Las to już druga autobiografia Bolta, która ukazała się w Polsce. Rok wcześniej dzięki Wydawnictwu Sine Qua Non kibice mieli okazję zapoznać się ze wspomnieniami Jamajczyka zatytułowanymi „9.58”. Tamta książka miała jednak nieco inną formę. Nie była to klasyczna biografia, a raczej bogato ilustrowany album o podejściu Bolta do życia, jego pasjach, rodzinnej miejscowości, znajomych, trenerach. Owszem, zawierała się w nim także opowieść o kolejnych etapach lekkoatletycznej kariery jamajskiego sprintera, ale publikacja różniła się od pozycji „Szybszy niż błyskawica”. Książkę recenzowałem zresztą na blogu w tradycyjnej, pisemnej formie oraz opowiadałem o niej w recenzji wideo, więc można zapoznać się z oboma materiałami i przypomnieć sobie, jak się prezentowała. Choć, co normalne, sporo wątków w tych wydawnictwach się powtarza, obie pozycje są inne. Czytając nowszą książkę nie miałem wrażenia, że „gdzieś to już słyszałem”, dlatego spędziłem z nią kilka całkiem miłych godzin.

Książka jak bieg
„Szybszy niż błyskawica” rozpoczyna się od opisu wypadku samochodowego, który przeżył Bolt. Działo się to w 2009 roku, kiedy Jamajczyk, spiesząc się na mecz Manchesteru United, wypadł z drogi podczas ulewy, a jego BMW M3, po kilkukrotnym przekoziołkowaniu, wylądowało na dachu. Jakimś cudem jemu oraz dwóm przyjaciółkom, które podróżowały razem z nim, nic poważnego się nie stało, ale całe zdarzenie wyglądało bardzo groźnie. Autor postanowił otworzyć książkę okolicznościami tego właśnie wypadku, gdyż, jak sam twierdzi, zmieniło ono jego podejście od życia. Zrozumiał, że czuwała nad nim opatrzność boska i odtąd postanowił w stu procentach wykorzystywać talent, który otrzymał od Boga. Dobre wprowadzenie do lektury, która w kolejnych rozdziałach cofa się do pierwszych lat życia przyszłego rekordzisty i mistrza świata.

czwartek, 25 września 2014

Zanim powstała liga

Niełatwo, pisząc o historii sportu, stworzyć coś absolutnie oryginalnego, świeżego i wyjątkowego. Okazuje się jednak, że jeśli się chce, nie jest to rzeczą niemożliwą. Udowodnił to Paweł Gaszyński, tworząc cykl książek pod tytułem „Zanim powstała liga. Almanach rozgrywek piłkarskich w Polsce w latach 1919-1926”. 3 czerwca na rynku ukazał się drugi tom serii, poświęcony sezonowi 1920.

Autor cyklu wpadł na genialny w swojej prostocie, ale zarazem wymagający ogromnych nakładów pracy pomysł. Postanowił zebrać i opisać wszystkie możliwe mecze piłkarskie, które w latach 1919-1926 rozegrano w Polsce. Nie chciał się skupiać wyłącznie na spotkaniach najważniejszych, o których informacje można znaleźć w innych opracowaniach. Zdecydował się opisać każdą potyczkę, nawet tę o mistrzostwo klasy B. Jakby tego było mało, nie poszedł wcale na skróty. Mógł oczywiście oprzeć się wyłącznie na publikacjach innych autorów, regionalnych monografiach czy różnych rocznikach, ale chciał sam zrobić wszystko od początku. Przeprowadził więc ogromną kwerendę wszystkich możliwych gazet, które pisały o rozgrywkach piłkarski w wybranym okresie. Dzięki temu każdy mecz, o którym pisze w swoich książkach, każdy wynik i każda informacja poparte są źródłem. Nic nie jest bezmyślnie przepisane z wcześniej wydanych opracowań, więc serię „Zanim powstała liga” pod względem rzetelności uznać trzeba za absolutne arcydzieło. Nie tylko z tego powodu cały cykl, jak i drugi jego tom, ocenić należy bardzo wysoko.

Tytaniczna praca
W najnowszej książce serii opisanych zostało 487 meczów, które zostały rozegrane w 1920 roku. To znaczna różnica w porównaniu z rokiem wcześniejszym, gdyż wtedy spotkań było ledwie 184. Z każdym kolejnym tomem meczów będzie więcej i aż strach pomyśleć, jak obszerna może być następna publikacja, nie mówiąc już o tej, która dotyczyć będzie roku 1926. Już drugi tom stwarza wrażenie grubego tomicha, gdyż liczy blisko 450 stron, co przy 160 stronach premierowego opracowania wygląda imponująco. Przeglądając książkę, można się tylko domyślać, jak ogromną pracę wykonał Paweł Gaszyński. Dość powiedzieć, że sama bibliografia liczy dobrych kilkaset (sic!) pozycji i zajmuje dokładnie 20 (sic!) stron. Ktoś ma jeszcze wątpliwości, co do rzetelności tej książki? Jeśli tak, to dodam tylko, że przypisów jest dokładnie 742. Uff…

poniedziałek, 22 września 2014

Piłkarski mistrz pióra

Błyskotliwa, wciągająca, ironiczna, genialna. To tylko niektóre z określeń, których można użyć, opisując autobiografię Andrei Pirlo. Niezależnie od tego, czy kiedykolwiek byliście fanami tego zawodnika, po jego książkę po prostu musicie sięgnąć. „Myślę, więc gram” to dzieło, które pod każdym względem zdecydowanie wyróżniają się na tle większości wspomnień piłkarzy.

Długo czekałem na dzień, w którym będę mógł ogłosić, że właśnie przeczytałem piłkarską biografię, która była lepsza niż „Ja, Ibra”. Po skończeniu książki Pirlo mógłbym powiedzieć, że stało się to właśnie teraz, ale… coś nie pozwala mi tego zrobić. Obie autobiografie, podobnie jak ich autorzy, są zupełnie inne, dlatego zestawianie ich ze sobą nie ma według mnie większego sensu. Chyba bardziej fair będzie postawienie ich na równi oraz stwierdzenie, że obie są świetne i warte przeczytania. Nie spodziewałem się zresztą, że włoski piłkarz będzie w jakikolwiek sposób konkurował z tym, co napisał o swoim życiu Zlatan Ibrahimović. Charaktery obu zawodników są różne, więc ich wspomnienia nie mogły przybrać podobnej formy. Największą zaletą książki Szweda była szczerość i bezpośredniość, u Pirlo obie te cechy też stanowią atut, jednak o sukcesie pozycji „Myślę, więc gram” decyduje przede wszystkim błyskotliwość i inteligencja autora.

Jaki na boisku, taki w książce
Autobiografia włoskiego rozgrywającego dopracowana została w najdrobniejszych szczegółach. Nic nie jest w niej pozostawione przypadkowi. Znaczenie ma nawet liczba rozdziałów, a historia pewnego pióra pięknie spina klamrą całą opowieść piłkarza Juventusu Turyn. Opowieść, która opowieścią tak naprawdę nie jest, bowiem „Myślę, więc gram” nie należy do typowych biografii. Pirlo nie opisuje po kolei następujących po sobie etapów swojego życia, jego książka jest raczej zbiorem przemyśleń na różne tematy. Gdybym miał ją porównać do innych wspomnień piłkarza, postawiłbym zdecydowanie na „Gramy dalej” Alessandro del Piero. Oczywiście taka forma nie ma szans sprawdzić się w przypadku każdego zawodnika, gdyż żeby napisać podobne dzieło, trzeba nie tylko dobrze grać w piłkę, ale także mieć coś ciekawego do przekazania. Były reprezentant Włoch zdecydowanie ma to coś, co przyciąga uwagę i sprawia, że chce się go słuchać.

czwartek, 18 września 2014

Wieczory z „Katem”

W końcu, po wielu latach od śmierci Huberta Jerzego Wagnera, ukazała się jego biografia. Długo trzeba było czekać na książkowe wspomnienie tego wybitnego szkoleniowca, ale okazało się, że było warto. „Kat” to świetna opowieść o ambitnym sportowcu, wielkim trenerze i skomplikowanym człowieku, ale też dogłębnie przedstawiona historia najlepszej drużyny w historii polskiej siatkówki.

Przez lata zastanawiałem się, jak to się stało, że nikt dotychczas nie zdecydował się napisać książki o Hubercie Wagnerze? Podczas gdy inni wybitni szkoleniowcy, tacy jak Kazimierz Górski czy Jan Mulak, doczekali się nawet kilku pozycji na swój temat (lub sami chwycili za pióro i napisali o sobie), o trenerze, który doprowadził polską reprezentację siatkarzy do mistrzostwa świata i olimpijskiego złota, nie wydano nic. Kiedy więc usłyszałem, że powstanie biografia Wagnera, wiedziałem, że muszę po nią sięgnąć. Tym bardziej, że autorski duet wydawał się dobrany idealnie – Krzysztof Mecner, świetny dziennikarz i wielki znawca siatkówki oraz Grzegorz Wagner, syn bohatera książki. Jeden piszący o sportowych wyczynach szkoleniowca i zbierający wypowiedzi jego kolegów czy podopiecznych, drugi wspominający to, jakim człowiekiem poza parkietem był Hubert Wagner. To był przepis na sukces i okazało się, że moje oczekiwania nie zostały zawiedzione.

Złoci chłopcy Wagnera
Kiedy wziąłem się za czytanie „Kata”, mniej więcej w połowie lektury doszedłem do wniosku, że ta pozycja bardzo mocno przypomina książkę „Srebrni chłopcy Zagórskiego”. Różnią się jedynie proporcje – Łukasz i Marek Ceglińscy postawili na drużynę i opis jej członków, sylwetkę trenera Witolda Zagórskiego starając się obszernie przedstawić nieco przy okazji. Krzysztof Mecner z Grzegorzem Wagnerem opowiadają przede wszystkim o ojcu byłego rozgrywającego, od czasu do czasu wtrącając dłuższą lub krótszą charakterystykę poszczególnych zawodników i drużyn, które prowadził Wagner senior. W przypadku obu książek efekt końcowy jest jednak ten sam – wychodzą z tego świetne reporterskie dzieła, których największą zaletą jest ogrom wypowiedzi różnych osób związanych z bohaterami publikacji.

wtorek, 16 września 2014

Wrześniowe premiery (cz. 2)

Dla każdego coś miłego. Tak w skrócie można określić cztery wrześniowe premiery, których nie zapowiadałem w tekście zamieszczonym na blogu przed dwoma tygodniami. Połowa z nich to publikacje, które trafiły już do księgarni, pozostałe dopiero pojawią się w ogólnopolskiej sprzedaży. Każda z nich warta jest jednak bliższego przedstawienia, gdyż wszystkie w komplecie zapowiadają się bardzo ciekawie.

Na początek oczywiście o tych książkach, które można już znaleźć w kilku punktach sprzedaży. Jedna z nich to propozycja dla czytelników zainteresowanych związkami sportu z kulturą, a konkretnie sztuką filmową. „Sport w polskim kinie 1944-1989”. Tak brzmi tytuł publikacji Dominika Wierskiego, która ukazała się 8 września. Autor jest animatorem kultury, nauczycielem oraz wykładowcą akademickim, a w obszarze jego zainteresowań leżą polski i amerykański film oraz historia sportu. Połączenie tych pasji znalazło swoje odzwierciedlenie w tematyce książki, która, nie powiem, dla mnie zapowiada się kapitalnie. Szczególnie, jeśli przejrzy się ciekawy spis treści, który można znaleźć na stronie Wydawnictwa Naukowego Katedra, odpowiadającego za wypuszczenie tej pozycji na rynek. W recenzji książki prof. Mariusz Czubaj pisze: „to napisana z rozmachem praca, lokująca się na skrzyżowaniu tradycyjnie pojętego filmoznawstwa oraz kulturoznawstwa”, a nieco dalej dodaje jeszcze: „pokazuje uwikłanie sportu w kulturę Polski Ludowej oraz jego istotną i wielokształtną rolę”. Aby stać się posiadaczem 504-stronicowej pozycji Wierskiego, trzeba liczyć się z wydatkiem rzędu 50 zł, gdyż taka cena widnieje na okładce publikacji oraz na stronie wydawnictwa. Jeśli jednak dobrze się poszuka, można znaleźć książkę w dużo niższej cenie. Z pewnością warto zastanowić się nad jej zakupem, gdyż to dzieło, jakich na polskim rynku literackim ukazuje się bardzo niewiele.

sobota, 13 września 2014

Dziesięć książek, które zmieniły mój sposób postrzegania sportu

Najpierw był Ice Bucket Challenge, później na wzór tej zabawy użytkownicy mediów społecznościowych zaczęli wymyślać inne akcje. Mnie najbardziej do gustu przypadła ta, w której trzeba wymienić dziesięć książek mających wpływ na twoje życie. Z racji tego, że nikt nie nominował mnie do wykonania tego zadania, postanowiłem nieco je zmodyfikować i… rzucić wyzwanie samemu sobie!
                                                                                   
Efektem tego poniższe zestawienie. Oczywiście mógłbym wymienić dziesięć publikacji, które w jakiś sposób wpłynęły na moje życie i były dla mnie lekturami przełomowymi, ale w takim rankingu musiałbym uwzględnić także książki inne niż sportowe. Myślę, że byłoby ich nawet więcej niż tych dotyczących sportu. Tematyka bloga jest dosyć jednoznaczna, więc postanowiłem zmienić to zadanie i przedstawić „10” pozycji, które zmieniły mój sposób patrzenia na sport. Myślę, że każdy z Was czytał kilka książek, po skończeniu których mecz piłkarski lub inne zawody śledził z nowym, odmiennym nastawieniem. Okazało się, że wymienienie dziesięciu takich lektur przyszło mi dosyć łatwo, choć niestety w większości przypadków zmiana postrzegania sportu wiązała się z utratą wiary w czystość rywalizacji i pogrzebaniem naiwnych, dziecięcych marzeń o idealnym świecie.

1. David Yallop „Kto wykiwał kibiców?” (Wydawnictwo DaCapo, 2002)

Kiedy sięgałem po książkę brytyjskiego dziennikarza, miałem 11, może 12 lat. To był okres dziecięcej fascynacji piłką nożną, kiedy moimi idolami byli Roberto Carlos, Raul czy kadrowicze Jerzego Engela, którzy wywalczyli awans do mistrzostw świata w Korei Południowej i Japonii. Futbol postrzegałem wtedy dosyć naiwnie, myśląc, że dla wszystkich ludzi sportu, na czele z działaczami, liczy się tylko sportowa rywalizacja i każdy z nich ma na względzie przede wszystkim dobro tej dyscypliny. Jak bardzo się myliłem, przekonała mnie po raz pierwszy pozycja „Kto wykiwał kibiców?”. Autor, opisując przekręty mające miejsce na samym szczycie piłkarskiego świata – w FIFA, uświadomił mnie, że futbolem rządzi pieniądz. Korupcja, pranie brudnych pieniędzy, związki z przestępczością zorganizowaną… Dla młodego fana sportu to był szok i choć po lekturze tej książki byłem przekonany, że źródłem całego zła w pięknym futbolowym świecie jest wyłącznie FIFA Joao Havelange’a, kolejne czytane publikacje udowodniły mi, że na podobnych zasadach mogą funkcjonować także trenerzy oraz zawodnicy…


Tę kultową już pozycję czytałem w grudniu 2003 roku, czyli w wieku 12 lat. Nie, nie mam tak dobrej pamięci, ale w książce znalazłem wyblakły paragon, na którym widnieje dokładna data jej zakupu – 22 grudnia 2003 roku, godzina 12.44. Myślę, że biografia „Kowala” nie jest odpowiednią lekturą dla ucznia szóstej klasy szkoły podstawowej, ale w końcu książki sportowe były moją pasją, więc czytałem wszystko, co pojawiało się w księgarniach. Nie powiem, wspomnienia Wojciecha Kowalczyka bardzo mi się spodobały, momentami śmiałem się do rozpuku, kiedy czytałem o zawodniku, którego głowa ugrzęzła podczas treningu między kratami ogrodzenia lub o rzuconym przez Marka Jóźwiaka telewizorze. Książka napisana była momentami wulgarnym językiem, ale specjalnie mi to nie przeszkadzało. Dobrze się bawiłem podczas czytania, ale od tego momentu na piłkarzy zacząłem patrzeć zupełnie inaczej. Nie byli już dla mnie, przynajmniej nie wszyscy, wyłącznie skrajnymi profesjonalistami, którzy dbają o swoją formę, ale stali się zwykłymi ludźmi. Takimi, którzy lubią się zabawić, napić, a na drugi dzień wyjść na boisko i pokopać piłkę. Oczywiście byłem świadomy, że nie każdy piłkarz to taki balangowicz jak „Kowal”, ale na pewno jego wspomnienia spisane przez Krzysztofa Stanowskiego pozwoliły mi po raz pierwszy tak dokładnie poznać tajemnice piłkarskich szatni. Polskich szatni, a w tych, jak wiemy, rzadko bywało nudno.

środa, 10 września 2014

Biografia prosto z serca Camp Nou

Sięgając po biografię Gerarda Pique zastanawiałem się, czy będzie to książka skierowana przede wszystkim do fanów FC Barcelony, czy też publikacja mogąca trafić do szerszego grona czytelników. Po skończeniu dzieła Mateusza Bystrzyckiego nie mam wątpliwości, że „Urodzony na Camp Nou” to coś od miłośnika Blaugrany dla innych fanów katalońskiego klubu. Motto „Mes que un club” przyświeca każdej stronie, czyniąc z książki wydawnictwo dosyć ekskluzywne.

Recenzując pod koniec ubiegłego roku biografię Carlesa Puyola, którą napisał Ziemowit Ochapski, użyłem słów: „pozycja skierowana przede wszystkim do fanów katalońskiej drużyny”. Po lekturze książki napisanej przez innego młodego dziennikarza i kibica FC Barcelony z Polski, użyć można tego samego sformułowania. Być może Mateusz Bystrzycki podszedł do opisywanej postaci nieco bardziej krytycznie i nie starał się podkreślić na każdym kroku, że Pique to najlepszy obrońca świata, ale miłość do klubu zawęziła nieco jego pole widzenia. Praktycznie wszystko, co pojawia się w napisanej przez niego biografii, ma związek z Blaugraną lub rozpatrywane jest w kontekście katalońskiego zespołu. Ma to oczywiście swoje wady i zalety. Pozytywny aspekt jest taki, że pozycja „Gerard Pique. Urodzony na Camp Nou” przypadnie do gustu każdemu „cule”. Gorzej będzie natomiast z fanami innych drużyn, którzy na dłuższą metę mogą poczuć się nieco znużeni wielokrotnie podkreślanym przywiązaniem stopera Barcy do ukochanego klubu czy wykładaną w wielu miejscach romantyczną filozofią tego zespołu.

Dojrzały styl autora
Na wstępie muszę zaznaczyć, że, co zapewne łatwo wywnioskować z powyższego akapitu, nie jestem kibicem Barcelony. Pewnie gdybym nim był, recenzja biografii Pique byłaby dużo bardziej entuzjastyczna. To nie oznacza oczywiście, że dzieło Bystrzyckiego jest słabe. Wręcz przeciwnie – biorąc pod uwagę stosunkowo młody wiek autora, można być pełnym podziwu dla jego umiejętności pisarskich. Książka wydana przez Sine Qua Non pod względem językowym jest bowiem bardzo dojrzała i bogata. Zdarzają się wprawdzie w kilku miejscach niezbyt trafne moim zdaniem określenia „kampania” w odniesieniu do piłkarskiego sezonu, ale rozumiem, że ich użycie wynikało z chęci uniknięcia powtórzeń. Poza tymi wyjątkami trudno się jednak do czegoś przyczepić, gdyż biografia napisana jest dobrze i czyta się ją sprawnie, mimo że autor używa rozbudowanych zdań.

niedziela, 7 września 2014

"Ja, kibic"

Znacie ten stan, kiedy kończąc książkę czujecie ogromny żal, że nie będziecie mieli już okazji poznać kolejnych przygód głównego bohatera? Tak właśnie było w moim przypadku po przeczytaniu pozycji „Ja, kibic”. Publikacja Jamesa Bannona to kapitalna opowieść o byciu tajnym policjantem, a zarazem kibicem-chuliganem, która trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.

O ile ostatnie książki sportowe Grupy Wydawniczej Foksal, które czytałem, nie były rewelacyjne („Carlos Tevez. Droga ze slumsów na piłkarski szczyt” czy zwłaszcza „Historia mundialu”), „Ja, kibic” to pozycja z zupełnie innej bajki. Trafiony wybór przekładu i bardzo dobre tłumaczenie sprawiają, że trudno odłożyć na bok opowieść Jamesa Bannona. Kiedy już zacznie się jego książkę, nie chce się przerywać czytania. Przy okazji recenzowania drugiej części wspomnień Wayne’a Rooneya pisałem, że lektura mnie wciągnęła. Rzeczywiście tak było, ale porównując tamtą biografię z pozycją napisaną przez brytyjskiego tajniaka, w przypadku tej drugiej musiałbym użyć mocniejszego określenia. Bez przesady mogę stwierdzić, że „Ja, kibic” po prostu mnie pochłonął i już dawno nie czytałem książki w takim napięciu, z ogromną chęcią dowiedzenia się, co będzie dalej.

Tajniak w szeregach najgroźniejszych chuliganów
Kiedy po raz pierwszy dowiedziałem się o tej premierze, wiedziałem, że może to być strzał w dziesiątkę. Wprawdzie dotychczas ukazało się u nas kilka książek o brytyjskich chuliganach, ale wszystkie one opowiadały o tym zjawisko z punktu widzenia jego aktywnych uczestników. Ich treść, a także sposób postrzegania rzeczywistości przez autorów-kibiców był więc podobny. W przypadku „Ja, kibic” jest inaczej, gdyż głównym wątkiem nie są chuligańskie wybryki, wyjazdy do miast w całej Anglii, zasadzki i bijatyki z fanami innych zespołów, ale tajne policyjne śledztwo. Co ważniejsze, prowadzone jest ono w samym sercu brytyjskiej chuliganki lat 80. – w grupie chuliganów cieszących się najgorszą sławą. Kto przeczytał choć jedną z książek o podobnej tematyce, jak na przykład „Hoolifan”, „Guvnors” czy „Congratulations. You have just met the I.C.F”, wie, że kibice Millwall FC byli tymi, których zawsze obawiano się najbardziej.

piątek, 5 września 2014

Artur eR: „Kto jest z góry źle nastawiony do ruchu kibicowskiego, nigdy nie zmieni swego nastawienia” [Wywiad]

Kibice ŁKS-u na słynnej Galerze w 1994 roku.
Gdzieś w tłumie Artur eR, autor książki
Fot. prywatne archiwum Artura eR
Na początku sierpnia do sprzedaży trafiła książka „Z pamiętnika Galernika” opowiadająca o kibicowskiej rzeczywistości lat 90. Jej autorem jest Artur eR, który od ćwierć wieku jako wiernym fan ŁKS-u jeździ za ukochaną drużyną po całej Polsce. O początkach kibicowskiej przygody, wydanej właśnie publikacji, a także postrzeganiu piłkarskich fanatyków opowiada w wywiadzie dla bloga.

- Kiedy po raz pierwszy usłyszałem, że powstaje książka "Z pamiętnika Galernika", która ma mówić o kibicach ŁKS-u, od razu do głowy przyszło mi nazwisko Jana Galernickiego. Pod takim pseudonimem pewien autor w 2006 roku wydał pozycję zatytułowaną "Nasza historia staje się legendą", która traktowała właśnie o ruchu kibicowskim łódzkiej drużyny. Okazuje się jednak, że chodzi tu o dwóch różnych autorów.

Przede wszystkim chciałbym przywitać wszystkich czytelników. Tak, autorzy książek wydanych w 2006 i 2014 roku są inni. Zbieżność „pseudonimów artystycznych” ma związek z trybuną, która jest bijącym sercem stadionu i od połowy lat 70. nazywana jest „Galerą”.

- Nie masz zbyt dobrego zdania o książce wydanej przed ośmioma laty. Dlaczego?

Bo została zrobiona zbytnio na siłę. Przed jej wydaniem dałem autorowi kilka propozycji, żeby wszystko było jak należy. Miałem do tego prawo, gdyż nieświadomie sam zrobiłem mu sporą robotę do tej książki. Nie skorzystał z pomocy. Poza tym dużo osób od nas czytających tę książkę stwierdziło, że jest zbyt propagandowa: myślenie pewnymi schematami, żeby nawet porażkę zamienić w sukces, a w życiu nie zawsze przecież bywa z górki. Kiedy po słynnej awanturze w Chorzowie mieliśmy sporo wewnętrznych problemów, autor trochę jeszcze pochodził na mecze, bo przecież trzeba było ukończyć książkę i sam zakończył swoją karierę kibicowską. Trąci mi to hipokryzją.

- Jan Galernicki nigdy nie należał więc do grona najwierniejszych kibiców ŁKS-u, którzy jeździli z drużyną na wszystkie wyjazdy?

Dokładnie. Znałem go dobrze, podkreślam – znałem, bo był i go nie ma, wcześniej miałem o nim dobre zdanie i uważałem go za dobrego kumpla. Miał z 3-4 sezony, kiedy w miarę regularnie jeździł na wyjazdy, ale zmieńmy temat. Nie mówmy o osobach nieobecnych.

środa, 3 września 2014

Wrześniowe premiery (cz. 1)

Skończyły się wakacje i od razu można zaobserwować lekkie poruszenie na rynku literatury sportowej. O ile lipiec i sierpień nie przyniosły zbyt wielu premier, wrzesień zwiastuje mocne zakończenie roku. Będzie nieźle nie tylko pod względem liczby nowych książek, ale także ich jakości. Kilka publikacji, które do księgarni trafią w obecnym miesiącu, zapowiada się niezwykle ciekawie.

Pierwsza wrześniowa premiera to coś dla fanów Crossfitu. Ta dyscyplina w ostatnim czasie zdobywa w Polsce coraz większą popularność, co ma także przełożenie na literaturę. Jakiś czas temu Sine Qua Non wydało poradnik-biografię „Sprawność, siła, witalność” T.J. Murphy’ego o tej właśnie tematyce, teraz na podobny ruch decyduje się Wydawnictwo Galaktyka. Książka „Pierwszy. Tajemnica zwycięstwa”, która do sprzedaży trafiła 1 września, to jednak nieco inny rodzaj literatury. Jest to typowa biografia, której autorem jest Rich Froning - czterokrotny mistrz turnieju CrossFit Games, czegoś w rodzaju mistrzostw świata w tej dyscyplinie. Jak informują wydawcy, „w książce »Pierwszy« czytelnicy towarzyszą Richowi w jego zmaganiach podczas kolejnych, zwycięskich mistrzostw i od podszewki poznają fenomen crossfitu, który szturmem zdobywa świat sportu”. Jest to więc dobra propozycja dla tych, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego nowego zjawiska. Jednym z wątków przewodnich książki jest także wiara w Boga i jej wpływ na życie autora oraz osiągane przez niego sukcesy. Może więc być ciekawie, tym bardziej że Froningowi w pisaniu wspomnień pomagał David Thomas, amerykański pisarz. Aby przekonać się, jak ostatecznie wypadała ta kooperacja, trzeba liczyć się z wydatkiem 34,90 zł, gdyż taka cena widnieje na okładce liczącej 232 strony pozycji.